Cokolwiek śniłeś, skądkolwiek wracasz

Kuba zadzwonił kilka dni temu. Pisała wtedy na laptopie sprawozdanie dla sądu. Była naprawdę zajęta. Podniosła słuchawkę, a tam jego głos: "Cześć Mamo. To ja, Kuba. Już jestem... słyszysz mnie?". Milczała. "Jeśli chcesz, możesz do mnie zadzwonić - mówił. - Podaję ci numer...". Dalej padły jakieś cyfry i się rozłączył. Odłożyła słuchawkę i powróciła do pisania sprawozdania. Tak jakby nic się nie zmieniło. Rozmawiał Konrad Piskała

18.05.2010

Czyta się kilka minut

Konrad Piskała: Kiedy Kuba zaginął?

Zofia: W Niedzielę Wielkanocną, ale to skomplikowane, bo tak naprawdę to zniknął o wiele wcześniej. Odchodził na raty, pierwszy raz w lutym. Wróciłam wtedy do domu, a tam cisza. Jakaś pustka. Niby nic specjalnego nie wziął - ani pieniędzy, ani dokumentów, ale było jakoś pusto. Nie było tylko jego rzeczy osobistych. Poczekałam jeden dzień i zaczęłam go szukać. Znalazłam u mojego starszego syna.

[Zofia na chwilę przerywa].

To, że Kuba zaginął, było konsekwencją tego, co wydarzyło się wiele lat wcześniej. Takie zaginięcia jak te, gdy traci się dziecko, łączy szereg czynników. Tu byliśmy winni wszyscy: Kuba, ja, mój były mąż, rodzeństwo, przyjaciele Kuby.

Od 1998 r. samotnie wychowuję trójkę dzieci. Ojciec nie miał praktycznie z nimi kontaktu - z synami spotkał się trzy razy w ciągu dziesięciu lat. Inna sprawa, że Kuba nie potrafił sobie poradzić z własnym życiem i chyba w pewnym momencie zamiast zacząć je sobie układać, to je coraz bardziej komplikował. Wreszcie na początku tego roku nas opuścił i pojechał do starszego brata do Poznania. Ale jeszcze wtedy to nie było to prawdziwe zniknięcie. Wiedziałam, że tam jest. Potem ruszył do Wschowy, do ojca. Myślał, że tam będzie inaczej. Może chciał zacząć wszystko od początku. Poznał nowe towarzystwo, dziewczynę. Tyle że to raczej nie były dobre znajomości, bo widziałam, że zrobił sobie tatuaż na całej ręce. To były symbole, ale nawet dziś ciężko mi określić jakie. Później w Itace prosili mnie, abym je opisała, i też nie byłam w stanie.

Tam u ojca sporo pił. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że dziewczyna, z którą się spotykał, miała być z nim w ciąży. Bardzo to przeżył. Okazało się, że to pomyłka, ale to było chyba za dużo dla młodego, niespełna 20-letniego człowieka.

[W tym czasie Zofia pod zdjęciem z jednej z imprez zamieszczonym na Naszej Klasie, gdzie Kuba wygląda na kompletnie pijanego, dyskretnie wpisuje: "No synku coś kiepsko wyglądasz :-("]

Któregoś dnia na początku kwietnia wyszedł od tej dziewczyny i nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie dawał znaku życia. Zaczęłam się niepokoić po świętach. Zawsze dzwonił, a teraz nie było od niego żadnego sygnału. Telefon milczał.

Zadzwoniłam do wszystkich osób, które mogłyby cokolwiek wiedzieć. Do kolegi, u którego mieszkał, dziewczyny, byłego męża. Nikt nic nie wiedział. Dla mnie "dłuższy czas", gdy moje dziecko do mnie się nie odzywa, to siedem dni. Początkowo myślałam, że gdzieś wyjechał. Ale po tygodniu spodziewałam się już naprawdę najgorszego.

Uważałam, że nasze relacje były dobre. Czasem się sprzeczaliśmy, ale nic poważnego. Dzwonił kilka razy dziennie, najrzadziej

co drugi dzień. W dodatku on cały czas potrzebował mojej pomocy. Albo finansowej, albo innego wsparcia. Kuba nie był jeszcze na tyle samodzielny, aby żyć na własny rachunek.

[Kilka dni przed zaginięciem Kuba dzwoni do matki i mówi w sprzeczce, że nie chce jej znać.]

Nie myślałaś, że się obraził?

Nie. Czułam, że coś jest nie tak. W tej rozmowie tuż przed zaginięciem sugerował, że ma mnie dosyć. Ale przecież nie zdarzyło się nic takiego, co mogłoby spowodować jego złość na mnie. Nie chciałam w to wierzyć. Bo dlaczego moje dziecko może nie chcieć mieć ze mną nic wspólnego? Mówiłam sobie: "Ja go wychowałam. Znam go od 20 lat". Według mnie nie miał powodów, żeby coś takiego powiedzieć. Zbagatelizowałam to.

Po tygodniu zgłosiłam zaginięcie na policję. Wiedziałam tylko tyle, że nie wolno dać się spławić. Mówiłam im, że to niemożliwe, aby mój syn tak długo do mnie się nie odzywał. Tłumaczyłam, że musiało się coś stać, bo to jest nieprawdopodobne, aby on tak, z własnej woli... Przyjęli zgłoszenie.

Zaczęłaś go sama szukać i...?

Nic. Zamierzałam jechać do byłego męża, aby rozpytać ludzi osobiście. Poszukiwania prowadzone przez mojego byłego też nie dały rezultatu. Jak kamień w wodę. Im dłużej nie ma żadnej wiadomości o bliskiej ci osobie, tym bardziej panika narasta. Wreszcie ktoś mi podpowiedział Itakę. Telefon odebrał jakiś młody człowiek i uspokoił. Potem mówili, co robić. Gdzie mam rozwiesić plakaty, gdzie dać ogłoszenie. Najważniejsze było to, że codziennie dostawałam od nich maila, że poszukiwania trwają. Wiedziałam, że ktoś coś robi. Wykonywałam odbitki zdjęć paszportowych Kuby. Narobiłam ich straszne ilości, a potem leżały porozkładane na stole i nie miałam co z nimi robić, bo nikt ich nie potrzebował. Po jakimś czasie łapałam się na natrętnych myślach, że zostały mi po nim tylko te cholerne zdjęcia. Kiedy zasypiałam, jak mantrę powtarzałam słowa: "chcę wiedzieć, gdzie jest mój syn, chcę wiedzieć, gdzie jest mój syn". Liczyłam na jakieś wizje w nocy, na jakieś objawienie, ale w głowie pustka. Rano odpalałam komputer i szukałam maila od Kuby albo od kogokolwiek, kto coś o nim wie. Potem dzwoniłam na telefon syna i słyszałam kolejne natrętne: "abonent czasowo niedostępny, abonent czasowo niedostępny". Znienawidziłam ten sygnał.

Nasze miasto jest małe, a poza tym Kuba zginął w innym województwie, a więc o zaginięciu wiedzieli tylko najbliżsi. Kiedy chodziłam na policję i oglądałam zdjęcia zaginionych, to nie myślałam o tym co oni teraz robią, gdzie są i czy żyją, ale o tym, że oni mają rodzinę. Zastanawiałam się, co robi teraz ich matka albo ojciec.

Obwiniałaś się za jego zaginięcie?

Starałam się o tym nie myśleć. Każda matka chciałaby być idealna, ale tak się nie da. Nie byłam. Ale nie obwiniałam się za to, co się stało, choć wiedziałam, że to nasze życie nie było takie, jak być powinno. To, że ja ich sama wychowywałam, że jedno moje dziecko jest niepełnosprawne i musiałam poświęcić mu więcej czasu niż reszcie, że Kuba nie miał kontaktu z ojcem - to wszystko musiało mieć wpływ na jego życie i w konsekwencji na to, co się stało. Przecież w którymś momencie Kuba zaczął się ode mnie oddalać, a ja nie potrafiłam tego powstrzymać. To nie jeden dzień czy jedno wydarzenie zdecydowało, że Kuba postanowił zniknąć bez śladu.

Zastanawiałaś się, co się z nim dzieje?

Nie, nie chciałam o tym myśleć. To, co człowiekowi przychodzi w takich momentach do głowy, jest straszne. Sama się dziwiłam, że umysł może coś tak chorego wymyślić. To są przerażające rzeczy, złe rzeczy. Choćby to, że mój syn leży w jakimś rowie od dwóch tygodni albo wisi gdzieś na drzewie. Przecież jako matka nie mogłam dopuścić do głowy myśli, że moje rodzone dziecko z premedytacją sprawia mi tyle bólu. Bo to nie był nagły impuls, złość na mnie. W takim wypadku to by się do mnie odezwał po trzech dniach, a on wyszedł i ślad po nim zaginął.

Ja nigdy nie potrafiłabym zerwać ze wszystkim i odejść. To dla mnie niepojęte, głupie. Ale dziś myślę, że może o to właśnie w tych zaginięciach chodzi. Żeby sprawić ból. Różnie próbowałam sobie to ułożyć w głowie. Jestem pewna, że osoby, które zaginęły - nie wliczając tych, które miały zanik pamięci albo wypadek - zdają sobie sprawę z tego, co my tu przeżywamy, i może o to im właśnie chodzi. Mają taki zamiar. Ból jest prawdziwym celem zaginięcia.

Nie mógł Ci wysłać sms-a czy maila, że nie chce Cię znać i żebyś go nie szukała?

Nie, bo ból byłby mniejszy. Uważałam, że mieliśmy dobre relacje. Zawsze jak było źle, to byliśmy blisko siebie, wspieraliśmy się nawzajem. Myślę, że każdy człowiek potrzebuje bliskości. Ja potrzebuję bliskości mojego syna i tak mi się wydaje, że Kuba chciał mnie ukarać tym właśnie brakiem bliskości. Za co? Nie wiem. Miał jakieś swoje powody, a ja uważam, że nie miał. Zaginięcia to może być taka właśnie forma ukarania tych, którzy nas najbardziej kochają.

Docierały do Ciebie jakieś informacje w trakcie poszukiwań, że ktoś go widział?

Tak. Po artykule, który ukazał się w lokalnej prasie, że ktoś go widział w Lesznie. To był fałszywy sygnał, a ja zaraz sobie stworzyłam historię, że on tam naprawdę jest. Bo poznał kogoś, kto... itd. To jest jak fale: raz tracisz nadzieję, raz ją zyskujesz.

Ile czasu nie dawał znaku życia?

Półtora miesiąca.

I...?

Zadzwonił do mnie do pracy. Oni tak samo się odnajdują, jak znikają. Tak nagle. Ale wiedziałam, że jego ta pierwsza rozmowa ze mną dużo kosztuje, choć zamieniliśmy ledwie trzy zdania. Właściwie to on mówił, bo ja nie mogłam wymówić słowa. Dopiero kiedy odłożył słuchawkę, uświadomiłam sobie, że to on dzwonił. Nic nie poczułam. Nie było nagłej radości ani ulgi. Chyba powiedziałam: "Synku wiesz, że cię od ponad miesiąca szukam przez Itakę?". Odpowiedział, że wie. Dowiedziałam się, że jest we Wrocławiu, w ośrodku Monaru. Chyba tego lęku się nie pozbyłam do końca i stąd ten brak radości.

Nie pytałam go przez telefon ani co robił, ani z kim był. Nie obchodziło mnie, dlaczego to zrobił. Ważne, że się odnalazł. Myślę, że może kiedyś mi powie, ale na to trzeba czasu. Musimy coś między sobą ponaprawiać. Zresztą nie wiem, czy ja chcę wiedzieć. Kiedyś ktoś mi powiedział, że nie trzeba rozgryzać tabletki, aby ją połknąć. To ten sam przykład. Kuba powiedział, że już jest. I on uważa ten temat za zamknięty.

A jak przebiegała druga rozmowa?

Opowiadał mi o tym, co robili w weekend. Pojechali na wycieczkę na Śnieżkę. Zapytałam go, czy pamięta, jak byliśmy tam razem. Odpowiedział, że pamięta i że ze mną było fajniej.

Dlaczego ludzie się odnajdują?

Myślę, że o ile znikają z różnych przyczyn, to odnajdują się głównie z jednej... z miłości. Wrócił, bo mnie kocha. Rozmawiałam z terapeutą Kuby, który powiedział, że syn bardzo mnie potrzebuje. Wiem też, że chciał wysłać do mnie wiadomość, ale nie starczyło mu odwagi albo nie był jeszcze gotowy. Oni czasami nie mogą się skontaktować z rodziną. Mają jakąś blokadę. Przynajmniej ja tak sobie to tłumaczę.

Inna sprawa, że nie znałam mojego syna. Nie spodziewałam się, że potrafi coś takiego zrobić. Zastanawiałam się, czy można się do czegoś takiego przygotować, i dziś uważam,

że nie. Zawsze to będzie zaskoczenie. Chyba że ktoś ma w domu osobę chorą, która ma zaniki pamięci - w takim przypadku można się jakoś zabezpieczyć. Albo jak ktoś ma męża albo żonę, która co chwila mówi, że jutro zostawi wszystko - dom, pracę i pójdzie sobie w świat.

Widzisz jakieś dobre strony jego zaginięcia?

Myślę, że Kuba dowiedział się czegoś o sobie. Oboje się dowiedzieliśmy. Mam nadzieję, że poprawi to nasze wzajemne relacje. Inne będą stosunki między braćmi, bo układało się między nimi różnie. Wszyscy będziemy wobec siebie delikatniejsi, ostrożniejsi. Bo nikt z nas tego nie zapomni.

A co dawało Ci ulgę podczas tych 45 dni?

Praca, działanie, maile z biura poszukiwań...

[Po godzinie od rozmowy przychodzi jeszcze sms: "Czasami się modliłam".]

Zofia jest kuratorem sądowym w województwie pomorskim. Ma 41 lat, trzech synów, jest rozwiedziona. Odnalazła zaginionego syna przy wsparciu Itaki. Imiona bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2010