Co zrobić z Batmanem?

Pod koniec ubiegłego wieku wolny duch Fryderyka Nietzschego ogłosił, że jeszcze jedno stulecie gazet i świat nasz zacznie śmierdzieć. Nie jedyny to raz, kiedy biedny, schorowany Fryc się pomylił, choć trzeba powiedzieć, że był w swoich poglądach nad wyraz konsekwentny. Tłumem pogardzał, chodził sobie po Alpach, od czasu do czasu miewał dyskretne objawienia, których nikt nie rozumiał, wydawał książki, których nikt nie kupował, więc jasne, że za gazetami, w których nie było o nim żadnej wzmianki, nie mógł przepadać.

07.07.2006

Czyta się kilka minut

Hegel natomiast, o, Hegel wiedział, na czym świat stoi. Zaczynał zawsze dzień od gazetki i dlatego świetnie rozumiał rzeczywistość, która dzięki gazetom wydała mu się na tyle rozumna, że jej istotę zobaczył w państwie pruskim. Zrzędliwy Schopenhauer gazet nie czytał, więc nie rozumiał nic z tego, co się wokół niego dzieje i dlatego swój wykład odbywał niezmiennie o tej samej porze, w której na wykładach Hegla gromadziły się tłumy Prusaków. Nic dziwnego, że o swojej woli gadał przy pustej sali. Gdy ludzkość ma do wyboru państwo i wolę, to wybiera zawsze państwo, najlepiej opiekuńcze. Taka jest wola narodu. Gdy ma do wyboru optymistyczne zniesienie wszelkich ograniczeń (jak u Hegla) i pesymistyczne rozważania seksualnego frustrata (jakim był Schopenhauer), wybierze zawsze to pierwsze, bo filozof nie po to jest, żeby mówić jak jest, ale po to, by mówić, jak być powinno.

Nietzsche jednak, choć sam tęgi frustrat, w jednym się nie pomylił. Jego teoria wiecznego powrotu, jeśli ma jakiekolwiek zastosowanie, to tylko w odniesieniu do gazet. Świat gazet to jest prawdziwy świat wiecznego powrotu. Każdy rano otwiera gazetę i widzi to, co widział wczoraj, przedwczoraj, a nawet piętnaście lat temu. Filozof o zacięciu tomistycznym powiedziałby, że zmieniają się tylko przypadłości, nie zmienia się jednak substancja. Pod wpływem ostatnich meczów polskiej reprezentacji należy zrewidować ten fałszywy pogląd. Przypadłość jest ciągle taka sama. Nazywa się fuszerka.

Ale przecież nie będę pisał znów o piłce nożnej, bo zbyt wiele ciekawszych rzeczy dzieje się dookoła. Prawdę mówiąc, dookoła dzieją się same ciekawe rzeczy, o których nic a nic byśmy nie wiedzieli bez gazet.

Na przykład, czy gdyby ktoś nie czytał w "Dzienniku" z 27 czerwca wywiadu z językoznawcą Jerzym Bralczykiem, to czy wiedziałby, że kiedy Jerzy Bralczyk walnie się czymś w głowę, to zamiast zakląć szpetnie jak każdy normalny człowiek, najpierw zagląda do słownika Lindego, a potem - delektując się każdą sylabą - mówi "wciórności" albo "do kroćset"? Śmiałych gestów językowych jest zresztą u Bralczyka dużo więcej. Na pytanie, czy używa przysłów, znany językoznawca, zwany także przez redakcję "wybitnym językoznawcą", odpowiada ze swadą: "Oczywiście!". Po czym jako przykład podaje "coś tu nie gra" i "dobra jest", tłumacząc wcześniej, że "przysłowie musi być dosadne i wyraziste".

Spodobało mi się zwłaszcza dosadne przysłowie "coś tu nie gra", bo pomyślałem, że dobrze oddaje strategię redagowania mojej ulubionej gazety. Rzeczony wywiad ukazał się w dziale "Społeczeństwo", choć moim zdaniem powinien ukazać się w dodatku "Życie jest piękne", w kilku działach jednocześnie. Wydaje mi się, że najlepszy byłby dział "Piękne życie ważnych i sławnych", ale także dział "Zjawisko" pasowałby jak ulał. Odradzałbym natomiast publikację tego wywiadu w dziale "Wnętrze", bo apetyty pięknych kobiet mogłyby pozostać niezaspokojone.

W dziale "Nauka" - pomieszanie z poplątaniem. Wyczytałem tu wprawdzie całe mnóstwo fascynujących rzeczy, tyle tylko, że powinny one się znaleźć w zupełnie innych miejscach gazety. Okazało się na przykład, że ludzki mózg słyszy tylko to, co chce słyszeć, więc znowu się zdziwiłem, dlaczego ten fascynujący materiał nie znalazł się ani w dziale "Opinie", ani "Analiza polityczna"? Zgrabny i jakże prawdziwy artykulik o narcystycznych mężczyznach, którzy "kochają tylko siebie... i brutalne gry wojenne" został do działu "Nauka" przesunięty najprawdopodobniej z działu "Świat", choć gdyby zmienić gry wojenne na roszady koalicyjne, pasowałby też do działu krajowego. Z działu "Sport" przywędrowała informacja o tym, że sok z wiśni jest najlepszy po wyczerpujących ćwiczeniach fizycznych, z czego należałoby wnioskować, że kolejnym sponsorem strategicznym polskich piłkarzy powinien być Tymbark albo Hortex, bo z powodu braku łączności między Pawłem Janasem a kadrą Telekomunikacja Polska powinna podać się do dymisji. Tej informacji jednak w dziale "Ekonomia" nie znalazłem.

Najciekawszy materiał w dziale "Nauka" dotyczył jednak "Drzewa Życia". Oto bowiem Japończycy dowiedli ponad wszelką wątpliwość, że jesteśmy wszyscy spokrewnieni nie z tymi, których dotąd uważaliśmy za rodzinę. Wielki tytuł głosi: "Koń to całkiem bliski krewny nietoperza". Gdyby wiedziano to wcześniej, sequel znanego serialu "Koń, który mówi" musiałby się nazywać "Nietoperz, który widzi".

Ale przecież nie o nietoperki tu chodzi, lecz o nas, o naszą dumę, o nasze metafory. Zanim powiem, w czym sęk, opowiem o przypadku przy pracy pewnego tłumacza, który w książce o tym, jak przez stulecia postrzegano masturbację w kulturze europejskiej, natknął się na fragment pracy naukowej, której autor dowodził, że onanizują się wszyscy, i wymieniał, kto oddaje się temu procederowi: ludzie cywilizowani, Hotentoci i niższe ssaki naczelne, czyli małpy. Po angielsku wyrażenie dotyczące małp brzmiało low primates, czyli dosłownie "niższe naczelne", co tłumacz, widząc w słowniku, że słowo primate oznacza też prymasa, a prymas nie może być low, napisał, że chodzi o "niższych urzędników kościelnych".

No cóż, słowo "naczelne" jest wieloznaczne i położone przy rzeczowniku dyrektor, oznacza po prostu, że dyrektor, wbrew pozorom, także należy - jak mówiła moja daleka krewna - "do ludzkarzędu". Czyli do czego? Na to pytanie właśnie odpowiadają wstrząsające wyniki japońskich naukowców.

Najstarsza metafora kultury europejskiej, figura retoryczna stojąca u podstaw naszej cywilizacji brzmi: "Achilles jest lwem". Oczywiście Achilles nie był lwem, tylko tak się mówiło, kiedy chciało się pokazać, jaki był odważny i nieprzejednany dla wrogów. Ta sama zasada obowiązuje i dziś, i kiedy mówi się, że minister Wassermann jest prawnikiem, to przecież nie mówi się, że minister specsłużb jest prawnikiem, tylko że walczy w słusznej, to znaczy swojej sprawie, czyli prawa do bezpiecznej kąpieli.

Niestety, dzięki badaniom japońskich uczonych nastąpił koniec tej wspaniałej tradycji. Otóż japońscy genetycy prostymi badaniami wyraźnie określili granice zachodniej metafory. Przypomnę, że metafora oparta jest na podobieństwie i zasadniczym pokrewieństwie dwóch rzeczy lub osób. Achilles mógł być lwem, bo łączyła go z lwem odwaga, więc dla Homera i lew, i Achilles należeli do tej samej rodziny. Teraz jednak takie łatwe chwyty się skończyły i genetyczna lustracja rozwiała jeszcze jeden mit hołubiony przez naiwną kulturę zachodnią. Oto genetycy z kraju kwitnącej wiśni stanowczo dowiedli, że człowiek nie należy do jednej rodziny z lwem (ani tym bardziej z kotem), lecz z kimś całkiem innym. Otóż człowiek spokrewniony jest najbliżej z wiewiórecznikiem pospolitym, latającym lemurem, myszami, szczurami i... zającem. Gdyby Homer to wiedział, nie napisałby, że Achilles to lew, musiałby napisać, że Achilles to zając, ale wtedy szlag by trafił całą epikę bohaterską.

Całe szczęście, że Homer nie doczekał tej hańby. Gdyby teraz, jak ja, siedział w ogrodzie i czytał "Dziennik", to by go, jak mnie, zalała fala goryczy. Jak to? Konie, krowy i koty, odwieczni przyjaciele ludzkiego rodzaju nie są już dla nas źródłem porównań i dosadnych przysłów? Jak to? Ulubione przysłowie wielkiego językoznawcy (chodzi o Bralczyka), "baba z wozu, koniom lżej" już jest nieaktualne? (Coś jednak musi w tym być, skoro tuż pod wywiadem z Bralczykiem czytamy notkę, że parlament hiszpański przegłosował ustawę, nakazującą firmom zatrudniać więcej kobiet). Jak to? Nie mamy wiele wspólnego z nietoperzami? To co zrobić z Batmanem? Pytam: co zrobić z Batmanem?

Czy w redakcji "Dziennika" nikt nie dostrzega powagi sytuacji? Co mnie obchodzi, że się nietoperze z końmi zbratają i zaczną się tłumnie w domu odwiedzać na święta (tytuł tego przerażającego w swej wymowie artykułu brzmi, powtarzam, "Koń to całkiem bliski krewny nietoperza"), skoro koty mi z rodziny zabrali, skoro nawet jeża dali rodzinie zastępczej? Do kogo tu się teraz porównywać? Do latającego lemura? A kto kiedy widział latającego lemura? Owszem, siedzącego tak, ale latającego? Wiewiórecznika pospolitego wszyscy znają jak zły szeląg, ale lemur?

Takie oto dramatyczne pytania się nasuwają przy lekturze jednego tylko numeru "Dziennika". Bez dwóch zdań zapisuję poziom wzrostu mojej adrenaliny na jego korzyść i nawet niedbałość w przyporządkowywaniu artykułów odpowiednim działom mogę "Dziennikowi" wybaczyć. Nietzsche się mylił: bez "Dziennika" nasze życie byłoby nudne jak felietony Krzysztofa Zanussiego. Wydaje mi się, że to porównanie dowodzi wyraźnie, dlaczego Jurek Pilch zmienił rodzinę i dlaczego mu szczerze tego transferu gratuluję.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2006