Ciężar klucza

W latach 90. nowojorski psycholog Sam Tsemberis zapytał pacjenta w kryzysie bezdomności: „Czego potrzebujesz?”, by w odpowiedzi usłyszeć: „Mieszkania”. Jego koncepcja pomocy dociera do Polski.

02.03.2020

Czyta się kilka minut

Kamiliańska Misja Pomocy Społecznej częstuje ciepłymi posiłkami osoby w kryzysie bezdomności, Warszawa, styczeń 2017 r. / TOMASZ ADAMOWICZ / FORUM
Kamiliańska Misja Pomocy Społecznej częstuje ciepłymi posiłkami osoby w kryzysie bezdomności, Warszawa, styczeń 2017 r. / TOMASZ ADAMOWICZ / FORUM

Wydawało się, że to nie ma prawa się udać. Oboje z dramatyczną przeszłością, z doświadczeniem rodziny w kryzysie. Młodzi, od wielu lat na ulicy, przebywający w przestrzeni miasta, wagonów, pustostanów – opowiada Jolanta Kaczmarczyk z Dzieła Pomocy św. Ojca Pio. – Przyszli do Dzieła, nie prosili o konkretną pomoc. W trakcie spotkania zobaczyliśmy, że spodziewają się dziecka. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać: a gdyby udostępnić im jedno z naszych mieszkań? W systemie „drabinkowej” pomocy socjalnej takie rozwiązanie na pewno się nie mieściło. Zgodzili się, choć chyba, tak jak my, nie wiedzieli, jak się to wszystko potoczy. Pamiętam, jak cały nasz zespół obserwował ich drogę tworzenia rodziny, budowania i uczenia się od podstaw wspólnego domu, którego nigdy nie zaznali. Nasze dziewczyny z Dzieła pokazywały kobiecie, jak przewija się i karmi dziecko, śpiewały z nią kołysanki. Nasz psycholog wspierał mężczyznę, który uczył się, jak być ojcem. Dzisiaj wynajmują mieszkanie, pracują, wychowują gromadkę dzieci.

Drogi do domu

Był początek lat 90., kiedy Sam Tsemberis, psycholog kliniczny z nowojorskiego szpitala zapytał jednego ze swoich pacjentów, bezdomnego mężczyznę: „Czego potrzebujesz?”. Ten odpowiedział: „Mieszkania”.

Tsemberis potraktował jego słowa serio. Stworzył fundację Pathways to ­Housing z nowatorską metodą wspierania osób doświadczających bezdomności „Najpierw Mieszkanie”. W popularnym, „drabinkowym” systemie pomocy najpierw stawia się na działania terapeutyczne i socjalizacyjne: zachęca do zadbania o higienę, zdrowie, rozpoczęcia odwyku, znalezienia pracy. Dopiero na końcu, jeśli te działania przyniosą skutek, pojawia się lokum. Tsemberis i jego współpracownicy postawili ten schemat na głowie.

Tę samą odpowiedź, co Tsemberis, usłyszałam nie tak dawno w jadłodajni dla osób potrzebujących. W Krakowie trwały właśnie obchody Światowego Dnia Ubogich. Zaproponowałam jednemu z mężczyzn, by skorzystał z przygotowanej z tej okazji oferty: posiłków, bezpłatnych porad prawnika i pracownika socjalnego, warsztatów i koncertów. Zły rzucił znad talerza: „Ludzie nie potrzebują tego wszystkiego. Oni po prostu chcą mieć dom”.

Pomysł Tsemberisa okazał się zaskakująco skuteczny. Pathways to Housing podaje, że ok. 80 proc. objętych programem zdołało utrzymać się w mieszkaniach. Model z powodzeniem kopiowany jest w wielu krajach Europy. Czemu nie spróbować i u nas?

W styczniu i lutym wystartowały dwa projekty pilotażowe testujące, jak metoda sprawdzi się u nas: realizowany w Warszawie przez fundację Fundusz Współpracy (20 mieszkań) i równolegle w Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu przez Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta (w sumie 30 lokali). Realizację w Krakowie planuje Dzieło Pomocy św. Ojca Pio.

Mieszkanie, tylko skąd?

– Dobrze, że jesteś. Chodź, pomożesz mi. Jak myślisz, który lepszy? – Piotrek pokazuje mi kilka typów foteli na stronie sklepu meblowego. Przez kolejną godzinę będziemy porównywać ceny szafek pod telewizor, mierzyć stoliki, dyskutować o układzie mebli i wyższości szuflad nad otwartymi półkami. Kiedy się poznaliśmy, mieszkał w schronisku dla bezdomnych mężczyzn. Od kilku miesięcy wynajmuje spory pokój w dzielonym mieszkaniu.

– Wiesz, co jest najfajniejsze? – mówi. – Że mogę sprzątać, kiedy chcę. W schronisku, jak wpisali cię na dyżur, to nieważne, że akurat jesteś w pracy albo masz jakieś plany. Musisz sprzątnąć teraz i już. Co najwyżej mogłem dać piątkę jakiemuś chłopakowi, żeby zrobił to za mnie. Rano trzeba było wychodzić, wracać dopiero po 15, nawet w weekendy. Ja zresztą i tak przychodziłem zawsze najpóźniej, jak się da. Teraz po pracy odpocznę sobie, obejrzę coś w telewizji. Mogę zaprosić do siebie znajomych.

Z Magdaleną też spotykamy się u niej. Proste meble, miękkie narzuty, świece i kwiaty w doniczkach – wszystko urządziła tu sama. Kiedy rozmawiamy, głaszcze po grzbiecie brązowego kundelka. – On też był bezdomny, więc wiele nas łączy – mówi.

Gdyby nadal mieszkała w placówce, ich drogi nigdy by się nie połączyły. W miejscach zbiorowego schronienia obowiązuje zakaz trzymania zwierząt.

– Po śmierci męża załamałam się i wpadłam w uzależnienie od alkoholu – opowiada. – Dodatkowo od wielu lat leczyłam się psychiatrycznie i regularnie przyjmowałam leki. Kiedy zaczęłam pić, odstawiłam je, co spowodowało wiele komplikacji. W końcu trafiłam do szpitala na stacjonarne leczenie, ale gdy terapia się skończyła, po prostu nie miałam dokąd pójść. Wcześniej pracowałam, miałam dom i normalne życie. Cztery lata picia sprawiły, że straciłam prawie wszystko.

Tak trafiła do domu dla bezdomnych kobiet prowadzonego przez siostry zakonne: – Początkowo czułam się tam tragicznie. Nie mogłam się utożsamić z przebywającymi tam paniami, z miejscem do spania w pokoju dzielonym z dwiema obcymi osobami, ze wspólnymi posiłkami, modlitwami, z robieniem wszystkiego na dzwonek.

Zwolennicy modelu „Najpierw Mieszkanie” często odwołują się do piramidy potrzeb według Maslowa. Żeby realizować te wyższego rzędu, trzeba najpierw zaspokoić bazowe. W tym potrzebę bezpieczeństwa, a o nie trudno bez stabilnego dachu nad głową, ciepłych czterech ścian i klucza w kieszeni. Problem jest wtedy, gdy okazuje się, że ten, zdawałoby się, podstawowy pułap to w rzeczywistości poprzeczka zawieszona bardzo wysoko.

Oryginalny amerykański program „Housing First” opiera się na wynajmie lokali od prywatnych właścicieli. Zakłada się, że 30 proc. dochodu mieszkańca (może to być zarówno renta, jak i wynagrodzenie za pracę) plus dodatek mieszkaniowy wystarczą na pokrycie kosztów. Oczywiście zdarza się, że osoba początkowo nie ma żadnych dochodów, nie pracuje, nie pobiera świadczeń. Wtedy czynsz płaci za nią fundacja. Z czasem jednak większość zyskuje samodzielność.

Piotr płaci za pokój 700 zł plus media. Gdy rozpoczął pracę, zarabiał minimalną krajową, wtedy jeszcze 1634 zł na rękę. Ceny wynajmu kawalerek w Krakowie wahają się od 1500 do 2500 zł. Nawet teraz, gdy dostał podwyżkę, nie może sobie pozwolić na własne mieszkanie.

Magdalena lokum, w którym żyje, dostała dzięki niewielkiej fundacji pomagającej osobom w kryzysie: – Ponoszę tylko koszty eksploatacji, na co spokojnie mnie stać. Mogę godnie żyć, dbając o zdrowie, spłacać długi z mojego ciemnego okresu życia, ale też realizować marzenia.

Wcześniej wynajmowała pokój. Lubiła swoich współlokatorów, choć dzielenie przestrzeni ze studentami to niekoniecznie to, o czym marzy introwertyczka w dojrzałym wieku.

Fundacja Fundusz Współpracy dostała mieszkania od miasta. Towarzystwo Brata Alberta ma do dyspozycji lokale komunalne, Skarbu Państwa i kilka wynajmowanych prywatnie od znajomych i sojuszników organizacji. W obu przypadkach, tak jak w oryginalnym projekcie, pozostaje zobowiązanie do przekazania jednej trzeciej dochodu na czynsz, nikt jednak nie łudzi się, że to wystarczy. Na czas trwania pilotażów organizacje mają zapewnione środki unijne, później jednak będą musiały samodzielnie opłacać lokale i poszerzać bazę mieszkań.

W czterech ścianach

Jednym z nielicznych krajów europejskich, w którym wskaźnik bezdomności wyraźnie i konsekwentnie spada, jest Finlandia. Tu model „Najpierw Mieszkanie” stał się częścią krajowej polityki przeciwdziałania bezdomności, a dużą bazę przystępnych cenowo mieszkań udało się stworzyć, przerabiając dawne budynki zbiorowego schronienia na bloki z samodzielnymi kawalerkami. Zachętą były dopłaty z funduszu państwowego pokrywające 50 proc. kosztów renowacji, o ile zostanie spełniony warunek stworzenia niezależnych lokali z łazienką i aneksem kuchennym.

Realizacja programu „Najpierw Mieszkanie” w makroskali na pewno wymaga dużych inwestycji. Jednak w dłuższej perspektywie czasowej się opłaca. W wielu krajach po jego wprowadzeniu spadły koszty związane z interwencjami pogotowia wzywanego do ludzi żyjących na ulicach, pobytami w szpitalach, izbach wytrzeźwień, aresztach, pracą służby miejskiej. Mimo to trudno dziś sobie wyobrazić wprowadzenie w Polsce reform podobnych do tych w Finlandii. Takiego przedsięwzięcia nie da się zrealizować w ciągu jednej kadencji. Wielu Polaków żyje z perspektywą 30 lat spłacania kredytu hipotecznego. Inni zarabiają za mało, żeby dostać kredyt, a za dużo, by starać się o mieszkanie socjalne, i jakoś muszą sobie radzić. Trudno oczekiwać, że poprą rozdawanie mieszkań prawie za darmo tym, którzy „na to nie zasłużyli”. W Polsce mieszkanie to wciąż luksus.


Czytaj także: Andrzej Ptak: pomoc osobom bezdomnym trzeba przemyśleć na nowo


Fiński model „Najpierw Mieszkanie” we wspólnych budynkach odbiega od amerykańskiego wzorca. W programie realizowanym przez Pathways to Housing kładzie się duży nacisk na rozproszenie lokali. To sprzyja socjalizacji, przeciwdziała powstawaniu gett i stygmatyzacji. Jednak Finowie przekonują, że jest też druga strona medalu. Juha Kaakinen, prezes helsińskiej Y-Foundation i ekspert z zakresu fińskiej polityki przeciwdziałania bezdomności, zauważa, że dla wielu klientów „Najpierw Mieszkanie” problemem jest samotność w czterech ścianach. Dla tych, którzy spędzili lata na ulicy, dom jest marzeniem, ale też wyzwaniem. Sąsiedztwo osób o podobnych doświadczeniach pozwala łagodniej przejść przez zmianę.

– Odwiedziłam niedawno mężczyznę, który dostał mieszkanie socjalne po wielu latach bezdomności ulicznej – opowiada Katarzyna Lech, kierowniczka zespołu specjalistów w programie realizowanym przez Fundusz Współpracy. – Opowiadał, że na początku nawet nie był w stanie wejść do środka. Siedział na ławce przed blokiem i długo patrzył w okna swojego domu. Czuł lęk. Kiedy wreszcie przełamał się i zamknął za sobą drzwi, płakał i miał myśli samobójcze. Musiał oswoić się ze zmianą.

Ekwiwalent miłości

– Najpierw mieszkanie, a dopiero potem terapia? – zastanawia się Piotrek. – Pewnie bym ich robił w bambuko. Wiesz, na ilu terapiach byłem, zanim naprawdę przestałem pić? Wysyłali mnie z pracy. Jechałem, żeby mnie nie wylali. Wracałem i piłem znowu.

– A gdyby nikt cię nie wysyłał? Gdyby czekali, aż to będzie twoja decyzja? – dopytuję.

– Sam nie wiem. Alkoholik najpierw musi poczuć konsekwencje swojego picia, a potem też korzyści wynikające z trzeźwości.

„Naszym nadrzędnym celem jest stworzenie programu będącego ekwiwalentem bezwarunkowej miłości” – pisze o „Najpierw Mieszkanie” Sam Tsemberis. W jego modelu nie ma wymogu trzeźwości, obowiązku poddania się leczeniu, wykazywania postępów w socjalizacji i aktywizacji zawodowej. Uczestnik musi się tylko zgodzić na cotygodniowe wizyty członka zespołu terapeutycznego. Potem wspólnie z nim, w swoim tempie i zgodnie z własnymi oczekiwaniami planuje zakres wsparcia.

– Brzmi idealistycznie, prawda? Nie tak dawno usłyszałem jednak zdanie: „Jeśli do czegoś dążymy, zostaniemy nazwani romantykami, ale jeśli do tego dojdziemy – uznają nas za realistów” – mówi Piotr Czyrka, członek zespołu specjalistów z warszawskiego projektu „Najpierw Mieszkanie”. Ma doświadczenie pracy w noclegowni i jak mówi, tam jego możliwości niesienia pomocy są ograniczone do doraźnego wsparcia: wydania pakietu żywnościowego, niezbędnych środków higienicznych, zapewnienia warunków do spania. – Samo mieszkanie to punkt wyjścia, podstawowe prawo człowieka i jednocześnie koło zamachowe do dalszej pracy. Pracy na podstawie relacji terapeutycznej. Nie zapominajmy, że te osoby w zdecydowanej większości miały kiedyś gdzie mieszkać, ale z jakichś przyczyn straciły do tego zdolność – dodaje Czyrka

Podkreśla, że jego zadaniem nie jest odgrywanie roli „złego rodzica”, który karze dziecko za niepoprawne zachowanie. A tak niestety wciąż postrzega się pracę z osobą doświadczającą bezdomności, zwłaszcza uzależnioną: – W naszym programie mamy zapewnić człowiekowi poczucie godności i bezpieczeństwa. To, co robi uczestnik, robi dla siebie. Ma też prawo do popełniania błędów. Dla osoby w kryzysie bezdomności alkohol to często jedyny dostępny od ręki lek na cierpienie. Nakaz abstynencji, bez uzbrojenia człowieka w inne sposoby radzenia sobie w kryzysie, na ogół nie daje szansy na trwałą zmianę.

Doświadczenia amerykańskie i fińskie pokazują, że nie każdemu udaje się za pierwszym razem. Czasem zdarza się, że któryś z lokatorów nie przestrzega obowiązujących w budynku norm i właściciel mieszkania żąda wyprowadzki. Autorzy programu zdają się być na to przygotowani. Znajdują dla danej osoby nowe lokum, wspierają, co nie oznacza, że zwalniają ją z odpowiedzialności za jej działania. Jeśli pojawiły się zaległości w opłatach lub podczas nawrotu choroby ktoś sprzedał meble zakupione ze środków programu, będzie zmuszony je stopniowo spłacić. Jednak żaden z tego typu problemów nie spowoduje, że zostanie z programu wykluczony.

– Na pewno musimy uzbroić się w cierpliwość – mówi Piotr Czyrka. – Podążać małymi krokami za możliwościami uczestników. Jesteśmy przygotowani na różne reakcje i zachowania: także na to, że niektóre osoby będą z mieszkań uciekać.

– Na zdrowienie patrzymy jak na proces – tłumaczy Katarzyna Lech. – Miarą sukcesu niekoniecznie jest pełna samodzielność danej osoby, ale poprawa warunków jej funkcjonowania.

Piotr Olech, koordynator programu Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, wyjaśnia, że kryterium doboru osób do programu wcale nie są dobre rokowania: – Powiem wprost: wybieramy tych, którzy mają najmniejsze szanse na przetrwanie w dotychczasowych warunkach.

– Do jednego z naszych mieszkań wprowadziła się młoda dziewczyna, narkomanka – opowiada Juha Kahila, jeden z pracowników fińskiego programu „Najpierw Mieszkanie”. – Mimo naszych sugestii nigdy nie zdecydowała się na odwyk. Przedawkowała. Znaleziono ją martwą w mieszkaniu. Niedługo po tym dostaliśmy list od jej matki. Trochę baliśmy się go otworzyć. Spodziewaliśmy się ogromnego żalu i pretensji, że nie uratowaliśmy jej dziecka. Tymczasem, mimo smutku i żałoby, matka była nam wdzięczna. Napisała: „Przynajmniej wiem, że moja córka nie umierała na ulicy”. Czasem możemy zrobić tylko tyle.

Najpierw człowiek

Z czasem Magdalena wypracowała strategię, jak radzić sobie z życiem w placówce.

– Zaczęłam pomagać innym mieszkankom domu – wspomina. – Mój pokój stał się takim małym biurem, do którego przychodziły panie, jeżeli czegoś potrzebowały. Przestałam myśleć o sobie i wyjściu z bezdomności. Ocknęłam się dopiero po czterech latach.

Piotrek pamięta, jak zawsze przygotowywał się do wizyty w MOPS-ie. Po zasiłek przychodził wygolony i pachnący. Zakładał najlepsze ciuchy – koszulki ­Lacoste lub Hilfigera wypatrzone w internetowych outletach albo sklepach z używaną odzieżą. Robił to trochę na złość.

– Oczekują, że będziesz brudnym „dziadem” z siatami. Patrzą na ciebie z góry – mówi z irytacją o pracownikach pomocy społecznej. – Gdy musiałem tam iść, byłem chory.

Do dziś wspomina, jak jedna z urzędniczek wpuściła go, bezdomnego, za swoje biurko. Potrzebne było zaświadczenie o wpływach do ZUS-u, chciała go po nie odesłać. Wtedy zaproponował, żeby weszła na jego konto online. Zmieszana, chyba nie wiedziała, jak to zrobić, oddała mu swoje krzesło i poprosiła, by się zalogował.

– Różnica między osobą z organizacji pomocowej a tą, która przychodzi po wsparcie, jest taka, że ta pierwsza swoje słabości ma głęboko ukryte, schowane pod ładnym ubraniem, prestiżem, pozycją społeczną, a ta druga ma je niemal wypisane na twarzy – mówi Jolanta Kaczmarczyk. – Każdy z nas popełnia błędy, czasem zachowuje się irracjonalnie, podejmuje niesłuszne decyzje. Jeśli nie będę siadała do rozmowy z osobą potrzebującą z tą świadomością, to nigdy nie wejdę w relację równości, nie zatroszczę się o zachowanie jej poczucia godności i sprawczości, nie dam drugiemu mocy do zmiany życia. Bo zmiany zawsze dokonuje ta osoba, nie ja.

– Sam Tsemberis stworzył „Najpierw Mieszkanie”. Dla mnie najważniejsze, że u podstaw jego programu jest podejście „najpierw człowiek” – mówi Julia Wygnańska, koordynatorka merytoryczna warszawskiego projektu i od wielu lat propagatorka metody „NM” w Polsce. – Zapytał doświadczającego bezdomności, czego potrzebuje. Nie decydował za niego.

– Kiedy jeszcze piłeś, nie miałeś dachu nad głową, gdzieś musiałeś znaleźć ten punkt zaczepienia. Jak to się stało, że poszedłeś na leczenie, stanąłeś na nogi? – pytam Piotrka, gdy odprowadza mnie na przystanek.

– Takim punktem byli dla mnie wolontariusze z jednej fundacji – odpowiada. – Dziś mogę powiedzieć: moi przyjaciele. Nigdy nie dali mi odczuć, że jestem od nich gorszy. Przyjęli mnie do swojego grona. Przyglądałem im się. Pomyślałem, że ja też mogę mieć udane życie. ©

Imiona niektórych bohaterów zostały na ich prośbę zmienione. Więcej o metodzie „Najpierw Mieszkanie” na stronie: www.czynajpierwmieszkanie.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2020