Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Chcieli raczej postawić kilka - nieco autoironicznych - pytań. Pierwsze dotyczy pokoleń artystycznych. Czy aby zbyt często nie ogłaszamy kolejnej zmiany generacyjnej? Jeszcze nie wybrzmiała do końca sztuka krytyczna, gdy zaczęliśmy mówić o "pokoleniu Ładnie" i o powrocie do malarstwa, teraz swoje, osobne doświadczenie mają nam przekazywać artyści młodsi od Wilhelma Sasnala zaledwie o pięć, dziesięć lat.
Drugie pytanie jest bardziej brutalne: o co chodzi najmłodszym twórcom? O niezależność własnego języka czy tylko o dołączenie do establishmentu, wytworzonego w ostatnich latach - w dużej mierze za sprawą międzynarodowego sukcesu tzw. "młodej sztuki z Polski"? Z tą kwestią wiąże się zaś kolejna: jaką funkcję odgrywają we współczesnym obiegu sztuki kuratorzy - czy nie podporządkowali sobie artysty bez reszty, pozbawiając go indywidualności, a nawet zajmując jego miejsce?
Stąd znaczący podtytuł wystawy, zaczerpnięty z dzieła Zygmunta Freuda, który w 1930 r. zajął się kulturą - stawiającą wymagania i konstruującą wzorce, a więc z natury: kolektywną - "jako źródłem cierpień" jednostki. Czy dziś takim źródłem cierpień nie bywa dla artysty skrajna instytucjonalizacja i komercjalizacja sztuki? Przedmiot kontestacji, ale i przedmiot marzeń o sukcesie.
Nie bez znaczenia jest przy tym fakt, że wystawę w Zamku Ujazdowskim przygotowali Stach Szabłowski i Marcin Krasny, znaczące indywidualności kuratorskie. W katalogu przyznają, że nie zależało im, by wychwycić wszystkie zjawiska w sztuce najnowszej - mocą artystycznego establishmentu, do którego należą, dokonali subiektywnego wyboru. Z drugiej strony, dwoje zaproszonych artystów nie zgodziło się na udział w tym projekcie (czy była to odmowa dołączenia do elity?).
W efekcie wystawę odczytywać można na dwóch poziomach. Bardziej uczciwe jest oglądanie każdej sali osobno, wybieranie pomiędzy - reprezentowanymi szeroko - pracami poszczególnych artystów, bez doszukiwania się różnic i podobieństw. Drugim sposobem pozostaje spojrzenie uogólniające, rzeczywiście poszukujące tego, co mogłoby stanowić o generacyjnej spójności. Ta druga metoda, zastosowana w przypadku warszawskiej wystawy, rodzi rozliczne niebezpieczeństwa, jakimi są przypadkowe sądy czy też zwykłe interpretacyjne błędy. Jednocześnie za bardzo kusi wyobraźnię, by jej nie ulec.
Jeśli ogląda się prace każdego artysty z osobna, natychmiast rodzi się hierarchia. Po raz kolejny można się np. upewnić, że Tomasz Kowalski (rocznik 1984, ciągle jeszcze student krakowskiej ASP) jest już artystą świadomym własnej drogi. Jego niewielkie, kameralne i pięknie malowane obrazy mają w sobie coś flamandzkiego - coś z Boscha, a zarazem coś z Bruegla. Nieskrępowana, surrealistyczna wyobraźnia podporządkowana w nich jednak zostaje urodzie formy. Coś intrygującego kryje się w zbuntowanych i dzikich, utrzymanych w charakterystycznej, pomarańczowo-różowej kolorystyce pracach Radosława Szlagi (rocznik 1979, absolwent ASP w Poznaniu), wykrzykującego wśród czaszek opisanych nazwiskami wielkich malarzy, że jednak potrafi malować.
Z drugiej strony, jeśli zobaczywszy całość, chce się jakoś podsumować tę prezentację, do głowy przychodzą słowa: "agresja", swoista "gotyckość" czy tylko "drapieżność". Rzecz jedynie w tym, że bardzo często wydają się one jakby wymyślone, czy raczej: "wyczytane". Tak jest np. w przypadku Izy Tarasewicz, która w swoich "Rzeczach" używa preparowanych pęcherzy, jelit i krwi wieprza. Ale manieryzm nie musi być przecież grzechem (czego dowodzi chociażby praca Olafa Brzeskiego pt. "Pamięci majora Józefa Monety", składająca się ze stylizowanego filmu wideo i "rzeźby", przypominającej gigantycznego rozpłatanego królika). Po prostu: trzeba poczekać, co będzie dalej. To jednak - mimo wszystko - dopiero debiuty.
ESTABLISHMENT (JAKO ŹRÓDŁO CIERPIEŃ); Warszawa; CSW Zamek Ujazdowski; kuratorzy: Stach Szabłowski i Marcin Krasny; wystawa czynna do 31 sierpnia.