Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W nocy z 29 na 30 marca 2014 r. nieznani sprawcy wkradli się, nie uszkadzając zamków, do biur watykańskiej prefektury na czwartym piętrze pałacu przy placu Piusa XII. Pieniędzy ukradli niewiele, skupiając się na jednej z dwunastu pancernych szaf, gdzie przechowywane były tajne dokumenty na temat finansów Stolicy Apostolskiej, a także inne – „bez znaczenia dla bezpieczeństwa państwa, choć dotyczące spraw niezbyt przyjemnych” – jak zeznał później w procesie szef prefektury ks. Alfredo Abbondi. Materiały nie były skatalogowane, nie udało się zatem stwierdzić do końca, co zginęło. A po niespełna miesiącu anonimowy „uczciwy znalazca” odesłał je z powrotem do prefektury.
Sprawa tej dziwnej kradzieży długo była utrzymywana w tajemnicy. Wyszła na jaw dopiero jesienią 2015 r., podczas procesu dwojga członków papieskiej komisji ds. kontroli finansów, oskarżonych o przekazywanie tajnych informacji dziennikarzom (tzw. afera VatiLeaks 2). Okazało się wówczas, że wśród dokumentów „zwróconych” do Watykanu znajdował się „plik kartek na temat Emanueli Orlandi”.
Watykańskie skandale
Historia Emanueli Orlandi – porwanej i nigdy nie odnalezionej 15-letniej córki pracownika Domu Papieskiego – to jedna z kryminalnych zagadek, która dotyka „tajemnic Watykanu” i nieustannie od ponad 30 lat wraca na pierwsze strony gazet. Dziewczynka została uprowadzona w czerwcu 1983 r., a motywy jej zaginięcia i domniemanego zabójstwa wciąż pozostają nieznane. „Sprawę Orlandi” łączono z niemal wszystkimi skandalami, jakie targały Watykanem przez ostatnie dekady. Słynny włoski egzorcysta, ks. Gabriele Amorth, twierdził, że Emanuela stała się ofiarą księży-pedofilów, pracowników kurii rzymskiej. Podejrzewano też, że dziewczynę uwięzili zleceniodawcy zamachu na Jana Pawła II, aby wymusić uwolnienie Alego Ağcy. Mówiono, że za porwaniem stał abp Paul Marcinkus, szef IOR – „watykańskiego banku”, zamieszany w głośne afery finansowe tamtych czasów. Badano powiązania watykańskich urzędników z mafią – w 2012 r. ciała Emanueli szukano w grobie mafiosa, który jako dobrodziej Kościoła pochowany został w jednej z watykańskich bazylik.
Raport niegodziwości
Dokument, który w ostatnich dniach narobił tyle zamieszania nosi nazwę „Raport końcowy na temat wydatków poniesionych przez Państwo Watykańskie w związku ze sprawą Emanueli Orlandi”. Jak twierdzi dziennikarz „La Repubbliki”, Emiliano Fittipaldi, który go odnalazł, opublikował w gazecie oraz szczegółowo omówił w książce, to ten sam „plik kartek”, który zwrócono lub podrzucono trzy lata temu do prefektury.
Z raportu wynika, że Watykan wiedział, co stało się z Emanuelą Orlandi. Co więcej, służby tego państwa interesowały się dziewczyną już na pół roku przed jej porwaniem. Analizując kolejne zapisy, autor książki sugeruje, że piętnastolatka została uwiedziona przez księdza – wysokiego rangą urzędnika kurii – i nakłoniona do ucieczki z domu. Potem przez czternaście lat była ukrywana w hotelach i ośrodkach prowadzonych przez Kościół we Włoszech i w Anglii. Kolejne pozycje spisu pokazują, ile kosztowało jej utrzymanie, opieka medyczna, przewożenie z jednej kryjówki do drugiej, zacieranie śladów. Lista kończy się w lipcu 1997 r., co może sugerować datę śmierci dziewczyny.
Autorem raportu miał być kard. Lorenzo Antonetti, dyrektor Zarządu Dóbr Stolicy Apostolskiej, choć na dokumencie nie ma jego pieczęci ani podpisu. Domniemany autor zmarł w 2013 r. Natomiast adresaci pisma – w tamtym czasie zastępcy sekretarza stanu, bezpośrednio odpowiedzialni za pracę „watykańskiego rządu” – kardynałowie Re i Tauran zaprzeczają, by kiedykolwiek mieli je w ręku. Rzecznik Watykanu stwierdził, że to dokument „fałszywy i śmieszny”, choć nie zaprzeczył, że znajdował się w watykańskim sejfie.
Fałszywy trop
Rzeczywiście, wiele wskazuje na to, że raport jest jednocześnie prawdziwy i fałszywy. Prawdą jest, że ktoś go sprokurował, że znalazł się w Watykanie, że wiele osób o jego istnieniu wiedziało. Ale jednocześnie jest „fałszywką”, materiałem nieprawdziwym w treści, wprowadzonym celowo do gry, choć trudno orzec czy dawnej, czy zupełnie świeżej.
Z pewnością wyszedł spod ręki osoby zorientowanej w watykańskich realiach, o czym świadczy wiele szczegółów. Jednak Andrea Tornielli, watykanista „La Stampy” i współpracownik „Tygodnika Powszechnego” uważa, że nie mógł to być kard. Antonetti. Pewne zwroty użyte w tekście, np. niewłaściwa tytulatura, wykluczają jego autorstwo. Na podobnej zasadzie Tornielli wnioskuje, że raport nie mógł powstać w 1998 r., (jak jest datowany), bo wspomniana w nim Żandarmeria Watykańska powstała w 2001 r. i wcześniej nikt takiej nazwy nie używał.
Można zauważyć, że informacje podane w raporcie nie tylko dopełniają wiedzę zgromadzoną w śledztwie, ale kierują uwagę czytelnika na jeden z wcześniej podejmowanych wątków – abp. Marcinkusa i jego związków ze światem przestępczym.
Być może właśnie po to fałszywka została wyprodukowana i trafiła do watykańskiej szafy. Szkoda tylko, że od razu po jej odkryciu, a więc co najmniej trzy lata temu, nie poinformowano o tym prokuratury. Każdy taki dokument, nawet fałszywy, może okazać się istotny dla śledztwa. A przy okazji uniknięto by oskarżeń, że w Watykanie niewiele się zmieniło od czasów Borgiów.
Dzień po ostatnich publikacjach zastępca sekretarza stanu abp Angelo Becciu zadzwonił do siostry Emanueli Orlandi i obiecał, że Watykan przekaże rodzinie wszystkie dokumenty na temat zaginionej, „nawet jeśli nie wnoszą one niczego nowego do sprawy”. ©