Ciemna strona jasnej mocy

W sporze o przyszłość polskiej energetyki zabrnęliśmy w klincz - w publicznej dyskusji coraz trudniej odróżnić zaklęcia od faktów. Przyjęty właśnie przez rząd program polityki energetycznej mnoży wątpliwości.

24.11.2009

Czyta się kilka minut

Dziennikarz "TP" Michał Olszewski 3 marca 2010 r. otrzymał za ten artykuł wyróżnienie w konkursie Koalicji Klimatycznej "Media z klimatem". Nagroda przyznawana jest za najlepszy materiał na temat zmian i ochrony klimatu. Michale, gratulujemy!

Michał Olszewski prowadzi też blog: olszewski.tygodnik.onet.pl

Zaakceptowany przez Radę Ministrów projekt na pierwszy rzut oka powinien zadowolić wszystkich. Znajdziemy w nim wreszcie to, na co od lat czekali ekolodzy - rozwój odnawialnych źródeł energii, kogenerację (jednoczesne wytwarzanie elektryczności i ciepła w elektrociepłowniach) i poprawę efektywności energetycznej polskiej gospodarki, która na tle państw starej Unii nadal wygląda fatalnie. Państwo chce inwestować w energetykę rozproszoną, opartą na lokalnych źródłach energii. W dokumencie znalazła się zapowiedź rozwoju energetyki jądrowej. Dodajmy biopaliwa, inwestycje w niskoemisyjne, choć bardzo kosztowne technologie, jak zgazowywanie węgla.

Ta wszechstronność budzi jednak zaniepokojenie, jeśli zdać sobie sprawę, że nie idą za nią na razie konkrety. Ani w programie, ani w towarzyszących mu załącznikach nie ma choćby wzmianki, ile te rewolucyjne zmiany będą kosztować podatników. Wśród ogólnikowych haseł brakuje też uwag o ewentualnych ograniczeniach czy zagrożeniach planowanej reformy. A wystarczy nieco bliżej przypatrzyć się kluczowym punktom programu, by zobaczyć, jak duże trudności w najbliższych latach napotka polska rewolucja energetyczna.

Zrujnuje czy zbawi?

Najpoważniejsze wątpliwości dotyczą zapisanego w programie rozwoju energetyki jądrowej, przedstawianego przez rząd jako jeden z kluczowych elementów nowego ładu energetycznego. Obok lekceważonych protestów ekologów pojawiają się również argumenty, które trudniej zbagatelizować. Z ostrą krytyką pomysłu wyszedł prof. Władysław Mielczarski, jeden z najbardziej cenionych w kraju specjalistów od elektroenergetyki, członek European Energy Institute i wykładowca uczelni zagranicznych. Mielczarski, który zresztą często pracuje jako ekspert rządowy, analizuje projekt od strony ekonomicznej, a efekt tych badań jest miażdżący. Jego zdaniem przedstawiane przez rząd szacunki, z których wynika, że za 1 MW zainstalowanej mocy w elektrowni jądrowej zapłacimy ok. 3 mln euro, są zaniżone o co najmniej 1,5 mln euro.

Naukowiec oparł się m.in. na najnowszych badaniach najlepszych światowych instytucji zajmujących się wyliczaniem kosztów inwestycji energetycznych. Np. według najnowszych badań CERA, nowe technologie i wymogi bezpieczeństwa znacząco podniosły koszty budowy elektrowni jądrowych. - Jeśli przyjąć, że w roku 2000 koszt kapitałowy budowy takiej elektrowni wynosił 100 jednostek, to w roku 2008 koszty budowy wzrosły do 231 jednostek. W tym samym czasie koszty budowy elektrowni węglowych wzrosły tylko do 170 jednostek. Nasi zwolennicy budowy elektrowni atomowych podają najczęściej przestarzałe koszty bądź nie uwzględniają wszystkich czynników - przekonuje naukowiec.

Jako dowód Mielczarski przywołuje opublikowane niedawno informacje na temat planowanej budowy elektrowni jądrowej w Kaliningradzie. Łączny koszt instalacji 2300 MW szacowany jest w tej chwili na 14 mld dolarów, a nie jest to suma ostateczna. Przypomnijmy, że w czerwcu tego roku prezes Polskiej Grupy Energetycznej zadeklarował, iż Polska jest w stanie wybudować do 2022 roku dwie elektrownie o łącznej mocy 6000 MW, co, jeśli oprzeć się na wyliczeniach prof. Mielczarskiego, oznacza wydatki rzędu co najmniej 27 mld euro.

Tym bardziej że nadal nie wiadomo, jak sfinansować tak potężną inwestycję. W krajach Unii Europejskiej państwa nie mają prawa do subsydiowania energetyki jądrowej, a prywatni inwestorzy będą z pewnością domagać się od rządu gwarancji.

- W normalnych warunkach rynkowych budowa elektrowni atomowej jest nieopłacalna - twierdzi naukowiec. - Musielibyśmy płacić ponad 500 zł za MWh energii, w tej chwili za energię z elektrowni węglowych płacimy ponad 200. To nawet więcej niż koszt energii ze źródeł odnawialnych.

Mielczarski zwraca uwagę na jeszcze jedno przeoczenie związane z wysoką ceną energii z elektrowni jądrowych. - Koszty energii w Polsce na pewno w najbliższych latach wzrosną, jednak nie do tego stopnia, by inwestycja się kiedykolwiek zwróciła - przewiduje. - Co więcej, przy cenie 300-350 zł za MWh gospodarka zacznie wyhamowywać, co z kolei spowoduje, że zapotrzebowanie na energię się zmniejszy. Najbardziej energochłonna produkcja wywędruje za granicę, indywidualni odbiorcy również zaczną zaciskać pasa. Komu będzie potrzebna tak droga energia?

Mielczarski został ostro skrytykowany przez doc. Andrzeja Strupczewskiego z Polskiego Instytutu Energii Atomowej w Świerku, który w jednym z artykułów zarzucił łódzkiemu naukowcowi naginanie faktów, niekompetencję i sztuczne zawyżanie kosztów budowy. Według Strupczewskiego cena energii elektrycznej sprzedawanej przez elektrownię jądrową będzie wahała się między 200 a 220 zł za MWh. Rząd uznał, że bliższe prawdy są wyliczenia Strupczewskiego.

Tak zasadnicza rozbieżność danych, fundowanych, przypomnijmy, na naukowych podstawach i ekonomicznych wyliczeniach, może rodzić wyłącznie jedno uczucie: bezradność.

Jeszcze jedna tama

Wątpliwości pojawiają się również przy próbach zrozumienia, co może kryć się za ogólnikowymi zapisami o rozwoju odnawialnych źródeł energii. Polska zobowiązała się w 2020 roku uzyskiwać 15 proc. energii z "zielonych" źródeł, zamiast, jak w tej chwili, 5 proc. Używanie cudzysłowu jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ bezmyślne inwestowanie w ekologiczną energię nie musi mieć z ekologią nic wspólnego. Najświeższym przykładem jest wstrzymana na szczęście przez ministra środowiska Macieja Nowickiego budowa

33 małych zapór na Dunajcu. Inwestorzy zachęceni możliwościami unijnych dotacji, preferencyjnymi kredytami i zwolnieniami z opłat zaczęli masowo składać wnioski o pozwolenia na budowę takich inwestycji. Gdyby zostały zrealizowane, Dunajec zmieniłby się w martwą rzekę. O wielką inwestycję wodną walczy też firma Energa SA, która przy biernej postawie Ministerstwa Środowiska chce wybudować stopień i elektrownię o mocy do 100 MW na Wiśle w Nieszawie. Mimo że szkodliwość wielkich budów hydrotechnicznych dla ekosystemów wodnych jest od wielu lat uznawana przez naukowców za oczywistość, inwestor przedstawia zaporę jako inwestycję, która wręcz ożywi życie biologiczne w dolnym biegu Wisły. Podczas specjalnej sesji zorganizowanej przez inwestora profesorowie Andrzej Giziński i Andrzej Kentzer z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu dowodzili, że tama we Włocławku doprowadziła do poprawy jakości wody w dolnej Wiśle i zwiększenia w niej różnorodności biologicznej. - Równie dobrze można by powiedzieć, że wycięcie wielkiej dziury w środku Puszczy Białowieskiej doprowadzi do zwiększenia bioróżnorodności puszczy, bo osiedlą się w niej skowronki - irytuje się Przemysław Nawrocki z ekologicznej organizacji WWF. - Tama we Włocławku zniszczyła naturalne siedliska na dużym odcinku dolnej Wisły, a jej negatywny wpływ jest odczuwany w całym dorzeczu, nawet w Bieszczadach. Zapora sprawiła na przykład, że niemal zupełnie wyginęła popularna niegdyś w tym rejonie ryba certa. Kolejna tama będzie ostateczną katastrofą dla ryb wędrownych, takich jak łosoś. Najlepsze choćby przepławki nie pomogą. Wielkie zapory wodne nie mają nic wspólnego z ekologią - twierdzi, zwracając również uwagę, że planowana budowa jest nielegalna, zniszczy bowiem chronione przez Unię Europejską tereny Natura 2000.

Ograniczeń w promowaniu zielonej energii jest więcej. Z opracowania przygotowanego dwa lata temu przez Instytut na rzecz Ekorozwoju wynika, że 30 proc. powierzchni kraju to tereny o dobrych warunkach dla rozwoju energetyki wiatrowej, a 5 proc. ma cechy "wybitnie korzystne". Autorzy raportu wskazują jednak, że nawet blisko połowa terenów o najlepszych warunkach dla rozwoju energetyki wiatrowej może być wyłączona z ewentualnych inwestycji, ze względu na prawa własności, użytkowanie terenu czy ochronę krajobrazu i przyrody. Jeszcze mniej lokalizacji dostępnych jest na morzu - około 5 proc.

Promowanie zielonych technologii, choć konieczne, może też wywołać nieoczekiwane konflikty. Uzyskiwanie energii z biomasy niepokoi na przykład przemysł meblarski - ewentualne kontrakty elektrowni z Lasami Państwowymi mogłyby doprowadzić do zmniejszenia ilości drewna na rynku. Wykorzystywanie biomasy w postaci zboża uznawane jest z kolei przez część rolników i branży energetycznej za nieetyczne.

Dariusz Szwed, przewodniczący partii Zieloni 2004: - Przykład Dunajca pokazuje, że nieumiejętne promowanie odnawialnych źródeł energii prowadzi nas w kolejne pułapki. Nie można wszędzie budować elektrowni wodnych ani stawiać wiatraków. Takie działanie mija się z ekologicznym celem.

Prąd zamiast benzyny

Dariusz Szwed uważa, że ratunkiem dla Polski powinna być walka o poprawę efektywności energetycznej kraju. - W Polsce na jedną złotówkę PKB przypada 2,7 razy więcej zużytej energii niż w krajach starej Unii. To pokazuje, jak olbrzymi potencjał kryje się w negawatach, czyli oszczędzaniu energii i walce o większą wydajność. Tylko na wymianie tradycyjnych żarówek na energooszczędne nasz kraj może oszczędzić 2 mld złotych rocznie. Każda wkręcona świetlówka to co najmniej dodatkowe 50 złotych rocznie w naszych kieszeniach, a te pieniądze można zainwestować w dalsze podnoszenie efektywności, np. termomodernizację pożerających mnóstwo energii domów - przekonuje.

Część naukowców sądzi, że ratunkiem dla Polski nie są elektrownie atomowe, a walka o szybsze wprowadzanie w życie innowacyjnych technologii. Prof. Jan Popczyk, specjalista od energetyki z Politechniki Śląskiej: - W dziedzinie energetyki świat nam odjeżdża. My zastanawiamy się nad elektrownią jądrową, a kraje najbardziej zaawansowane pracują już od dawna nad systemami inteligentnej energetyki - przekonuje. - Dziś jeszcze trudno sobie wyobrazić, że w każdym polskim domu może znaleźć się terminal komputerowy, który realnie, a nie nominalnie, jak to jest obecnie, pozwoli na zakup energii od dowolnego operatora. Przyszłością są małe, rozproszone sieci, w których klient ma prawo kupić energię od każdego, choćby swojego sąsiada, który produkuje ją w mikroźródle. Ale tej sprawy rządowy program rozwoju energetyki nie podejmuje. Podobnie jak zdaje się nie zauważać, że przed nami kolejne wyzwanie. Rosnąca popularność aut elektrycznych sprawi, że Polska będzie musiała postawić do góry nogami swój bilans paliwowy. Zamiast benzyny będziemy potrzebować prądu. Na taką zmianę nie jesteśmy absolutnie przygotowani.

Lista pytań związanych z programem na tym się nie kończy. Nierozstrzygalny musi pozostać spór, jak będzie wyglądało w najbliższych latach zapotrzebowanie na energię. Rząd przyjmuje, że w najbliższych dwóch dekadach wzrośnie ono o 57 proc. Tak być jednak nie musi, jeśli założyć, że zapewnienia o zwiększeniu wydajności polskiej gospodarki zostaną zrealizowane. Nie wiadomo, jak potoczą się losy eksperymentalnych projektów, z którymi wiąże duże nadzieje ministerstwo gospodarki. W okolicach Bełchatowa trwają co prawda przygotowania do uruchomienia olbrzymiego systemu magazynowania CO2 pod ziemią, nikt jednak nie odpowiedział na pytanie, kto poniesie odpowiedzialność prawną w razie ewentualnej katastrofy. Energetyka rozproszona budzi wielkie nadzieje, ale przykład Kalifornii pokazuje, że jej uruchomienie oznacza olbrzymie koszty.

Jeśli jednak spełnią się pesymistyczne prognozy, nawet szybki rozwój energetyki odnawialnej, inteligentnej i wzrost wydajności nie pomogą zbyt wiele. - Potrafię sobie wyobrazić, że przy olbrzymim wysiłku udaje nam się osiągnąć do 2020 roku 20 proc. udziału zielonej energii, ale to nie zmienia faktu, że koszty energii wzrosną drastycznie - przewiduje prof. Mielczarski. - Może więc stać się i tak, że nasza gospodarka stanie się bardziej ekologiczna bez szczególnych wysiłków z naszej strony. Wysokie ceny energii sprawią, że jej część po prostu zniknie. Dla nas to tragedia, ale kraje bogatej Unii będą zadowolone, bo nasza pozycja jako silnego, konkurencyjnego państwa zostanie osłabiona, i mam podejrzenia, że to jedna z ukrytych sprężyn unijnej polityki ekologicznej. Nasze czarne złoto pociągnie nas w dół.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2009