Ciemna dolina

W nocy pociągi. To dudnienie, aż drżą domy z drewna. Mamy tutaj domy z drewna. Stoją przy drodze i stoją przy kolei. I tam, gdzie jedno się z drugim krzyżuje. Stoją nasze domy z drewna.

07.11.2011

Czyta się kilka minut

Z drzew z lasu, które wycięli nasi ojcowie i przywieźli tutaj na wozach. Z lasu przywieźli spoceni. Nasi ojcowie, ich ojcowie i ojcowie tamtych ojców. Domy z drewna.

A byście murowane chcieli, co? A chcieliby. Żeby jak we dworze było? We dworze. I jak w kościele? Tak. Dobrodziej i dziedzic żyją w murowanym pod blachą i ani ogień, ani chrobak się nie chycą, a my żyjem jak leśne i chrobak nas się chyta. To wam się z pańska zachciewa! Ać z pańska od razu. Jak ludzie chcemy z murowanych nasłuchiwać, jak dudnią pociągi ze wschodu i zachodu. Nasłuchiwać i liczyć wagony tatam-tatam, tatam-tatam, tatam-tatam przed świtem. Gdy czerwone światło gaśnie w mroku tatam-tatam, tatam-tatam, tatam-tatam jak oko wyłupione. Dudnienie w dom murowany tak nie wchodzi jak w drewniany. Nie wchodzi tam głęboko i strach wtedy mniejszy. Wszystko w murowanym mniejsze, boś ty sam wtedy większy.

Tedy pójdziem tam za kolej w cień lasu. W ciemny cień lasu po listopadowym zmierzchu? Tedy pójdziem tam, by zbyć się domów drewnianych, mówicie? W głuchą i ciemną noc listopada pod tamten las? Pójdziem, wyklęty ludu, bo to się już nie powtórzy. Co? Tylko raz i się nie powtórzy ni chu-chu. I światła brać? Brać, ale zasłaniać.

Tak. Bo nasze domy są z drewna i wypełnia je smród i rój much. Gdy gaśnie piec i zapada noc, smród stygnie i rój przysiada. Z ojca na syna smród i w imię ojca i syna rój. Można się żegnać, kreślić znak, a i tak ten belzebubi wir za dnia przesłania czarnym cieniem cały świat.

Światła brać? Brać, ale skrywać! Rydle? I opaty! I co? Potem nie będzie much? Nie będzie. Murowanego mucha się nie ima. Widział kto muchę w kościele albo w pańskim?

Smród. W głąb i wciąż smród. Jak się kiedyś kopało ziemię, to był najpierw suchy, potem wilgotny, potem twardszy z takimi ciemniejszymi pasmami, poprzerastany smugami gliny, coraz wilgotniejszy, ciemniejszy, cięższy i miał czysty zapach. Potem przychodziło cembrowanie, ale cały czas w głąb i ziemia miała ziemistą, czystą woń, aż się pokazywała woda. Chłód ziemi.

Było, minęło. Smród i tłuszcz w głąb do czystych wód i niżej w dół przez piach do środka ziemi. Już nigdy nie wykopiesz tutaj studni. Nigdy. Gdzie? Nigdzie już nie wykopiesz studni. Musiałbyś kopać głębiej aż do samego środka ziemi, gdzie jest ogień, który spali smród i tłuszcz.

Jak, do ch..., studnia z ogniem?

Z ogniem. Tutaj nie znajdziesz innych wód. Tutaj innych wód już nie ma.

Smród w ziemi i w powietrzu. Ruszt. Na dziesięć kilometrów było czuć i kobiety utykały okna latem, tak jakby ciągnął mróz. A to z wiatrem szedł smród z rusztów. I tłuszcz szedł. Kobiety dzień za dniem myły okna, bo siadał na nich tłuszcz i przezroczyste robiło się szare, jakby w południe przychodził zmierzch. Trzeba było myć, a to się mazało, ten szary zmierzch za jasnego dnia.

Wtedy przyszła z pola i zobaczyła Matkę Boską. Przyszła z pola, żeby ugotować, a tam ona do pasa w białym i niebieskim się objawiała na kuchennym oknie zgodnie z tradycją, ponieważ Matka Boska zawsze objawia się na szybie. Albo na drzewie. Niebieska światłość wiekuista wyświetla nadprzyrodzony obraz wyraźnie, ale niejednoznacznie. Tam pani patrzy, trochę w tamte i trochę niżej. Widzisz pani? Jakby coś... Korona jakby... Jakby dzieciątko przenajświętsze podnoszące rękę błogosławiącą ojczyznę miłą... Widzisz pani - dobrze widzisz! Błogosławiące ojczyznę miłą dziecię! - Ale przecież one onsze! - Nasze! - Nie! Przecież onsze! - Tutejsze nasze! - Onsze! Żydzkie! - Jak? - Tak! - Na mojej szybie? - Na twej! Się skrapla, zachodzi tłustym, z plam ci się zjawia, głupia, i błogosławi ci ojczyznę, która go wydała w ogień... Lepiej se rozrób mydła w ciepłej wodzie i myj! Myj zamiast klękać, żeby ci za ciężki grzech nie było policzone. - Ale Przejaświętsza! - Aaa z żydzkiego smalcu (coś z litanii...).

Było, minęło, teraz jest listopad. Idą w piachu na kolanach jak na kalwarię. Jeden za drugim. Patrzą, czy czegoś nie zostało. Na kolanach, żeby niczego nie opuścić. Żeby niczego nie żałować, jak znajdzie drugi. Na kolanach ze zgiętym grzbietem jak w polu. Bo to pole z piasku. Bo to pole z gliny. Nic tu róść nie chciało. W odwiecznej jałowiźnie. Na gorzkiej pańszczyźnie. Teraz na kolanach od lasu jak cienie. Przesiewając piach, aż błyśnie blask. Jak przy pieleniu, jak przy okopywaniu, jak przy żęciu, jak przy kartoflach, na kolanach ze zgiętym grzbietem i teraz z plecami wystawionymi na czarne słońce listopada, na czarne, zimne słońce listopadowej nocy. Wzdłuż i w głąb ciemności ryć jak odwieczne raby. Jak bydlęta. Panie zmiłuj się nad nami, bośmy zawsze żyli w domach z drewna, w domach z trawy, domach z mchu jak bydlęta, Panie zmiłuj się nad nami, w chlewach, w gnoju, Panie, w roju muszym, Panie odpuść, Panie zmiłuj, Panie przecież grzechu nie ma, jak się trudzisz w ziemi. Przesypujesz nocą, w strachu, że ci zabiorą i znów w dom drewniany wrócisz, Panie, powiedz tylko słowo...

A nie strach tak?

Jak?

Ano tak. Pomiędzy trupy, duchy.

Jak niby?

Przecież nocą na cmentarz nie pójdziecie.

Boże broń. Trupa strach.

A tam?

Jaki tam trup. Popalone wszystko. Popalone, że aż szyby zachodziły smalcem.

Dobrze mówi: Popalone. Jak spalisz, to już nie wstanie.

Topielec wyjdzie z wody, wisielec ze sznura zejdzie, pogrzebany się wygrzebie, ale nie spalony.

Po spalonym nic. Jakby go nie było.

Kość.

Ale kość sucha, bezmięsna.

(po spalonym dym jak duch, wszędzie wejdzie, do głowy, do myśli, na wieki zostanie jak Żyd w Polaku na wieczność, bo dym się wciąga do płuc i on wchodzi do krwi jak zła nikotyna, która nie daje przyjemności, Żyd jak dym w płucach, jak...)

(koparkami ciała... koparkami mięso... niemiecka cywilizacja)

PS. "Ciemna dolina" jest początkiem dramatu o żydopolskości, dziejącego się, powiedzmy, niegdyś w Bełżcu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011