Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Są książki, które żyją własnym życiem - poza głównym nurtem czytelniczym, poza mediami. Przyciągają do siebie czymś innym niż osiągnięcia wedle miar przykładanych do publikacji w szerszym obiegu. Tak jest ze zbiorem wywiadów Weroniki Gurdek z członkami pierwszego składu dziecięcego zespołu muzycznego Arka Noego. Grupa przed dekadą zdobyła na stałe sympatię ogromnej rzeszy słuchaczy i telewidzów. Od tamtego czasu jej skład wciąż się zmienia. Tak zwane pierwsze pokolenie Arki Noego to dziś 20-latkowie zaczynający samodzielne życie.
Opowieści Kai Chmiel, Mikołaja Pospieszalskiego, Marii Friderich, Kasi Malejonek - oraz jednego seniora, ojca-założyciela Roberta "Licy" Friedricha - jak zapewnia mnie znajoma prowadząca niewielką księgarnię, sprzedają się bardzo dobrze. Przekonuje mnie też, że potwierdza to jej już kilkuletnią obserwację: młodzi ludzie szukają dziś książek zanurzonych w codziennym doświadczeniu wiary, a nie filozoficznych rozważań. To, co w Kościele nazywa się już hasłowo "świadectwem", mówi, dziś jest najchętniej kupowane.
Już samo pytanie, co stało się z pierwszymi liderami popularnego zespołu, jest ciekawe. Podróż przez dziesięć lat ich życia pozwala szybko rozprawić się z łatwo do głowy przychodzącymi przypuszczeniami, jak choćby o gwiazdorstwo i jego wykorzystywanie, ale też zakładanymi pewnikami, jak stałość wiary członków grupy ewangelizacyjnej.
Mikołaj: "Nie byliśmy gwiazdami. Pamiętam, że kiedy przeginaliśmy i zaczynała się totalna »głupawa«, to Lica często inicjował modlitwę. Ważne było, że nie graliśmy dla kariery, tylko była w tym misja". Najlepszą ilustracją jest zapewne kwestia rozdawania autografów. Czynność normalna dla artystów, w Arce była surowo zabroniona. Zrozumienie takiego zakazu nie przychodziło łatwo.
Kaja wspomina zazdrosną o jej występy nauczycielkę, która się na niej odgrywała. Wylicza znacznie ważniejsze napięcia koleżeńskie. Podsumowuje: to nie był zaszczyt, tylko hartowanie psychiki. Wspomina, jak po powrocie z koncertu autobus zatrzymał się przy przydrożnej restauracji. Drzwi były zamknięte, więc dzieci uderzały w nie pięściami i krzyczały, żeby im otworzyć. W odpowiedzi usłyszały potwierdzenie, że lokal jest zamknięty. "Ale my jesteśmy z Arki Noego!". Wściekły Lica przegonił wszystkich do pojazdu - a o żadnym więcej postoju nie było już mowy.
Ważna jest w tych wywiadach szczerość i spontaniczność opowieści: o oblanych egzaminach, chorobie, obciążeniu psychicznym. Kaja przyznaje, że był w jej życiu etap, kiedy "wypięła się na wszystkich". "Próbowałam budować wszystko od początku, tyle że na sobie. Ja, ja, ja! Ja w centrum".
Majka Friedrich - która opowiada też o trudach wiary w obliczu własnej choroby nowotworowej - przyznaje, że kiedy "wyrosła z Arki", pojawiły się pytania. "Tego, co się ze mną działo, nie było widać zewnętrznie". Określa to jako trudny czas wychodzenia ze szkolnej katechezy - wyrastania z dziecięcego ubranka do Pierwszej Komunii. Mówi też przekonująco o swoim zakochaniu i narzeczeństwie.
Książka "Taki duży", jeśli przyłożyć do niej standardowe miary, wypada blado. Warsztat dziennikarski, redakcja wypowiedzi, liczba informacji, wartość merytoryczna - pozostawiają wiele do życzenia. A jednak wywiązuje się z innego zadania: pokazuje, że wiara jest dynamiczna, kształtuje nas, ale i my ją, że wymaga walki, a przekraczanie siebie jest prawdziwym zadaniem a nie sloganem. Książka "Taki duży" żyje własnym życiem - bo czuć w niej tętno życia.