Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Premier Morawiecki nazwał akcję „zbezczeszczeniem”, przyjechał pod pomnik i zapalił znicz. Kardynał Nycz napisał, że to profanacja, wandalizm i przekroczenie granic debaty. Podobnie wypowiadało się wielu polityków, a także liczni prawicowi publicyści. Tylko nieliczni (najczęściej nieuwikłani w walkę polityczną) próbowali zrozumieć tych, którzy umieścili tęczową flagę na figurze Chrystusa – nawet jeśli wyrażali krytyczną ocenę akcji.
1 sierpnia ulicami Warszawy przeszedł „Marsz Powstania Warszawskiego” organizowany przez środowiska narodowców. W jego trakcie potargano i spalono tęczowe flagi – przy wyraźnej aprobacie organizatorów. Flagę wyrwano z rąk działaczce na rzecz praw obywatelskich Elżbiecie Podleśnej, którą przy okazji zwyzywano. Poturbowano dziennikarza OKO.press. Policja weszła do jednego z mieszkań na Nowym Świecie i nakazała zdjęcie wywieszonej na balkonie tęczowej flagi. Usunęła także siłą kilkanaście osób milcząco stojących na trasie marszu z białymi różami w rękach. Uczestnicy marszu skandowali „Bóg, honor i ojczyzna!”, „Ave, ave Christus rex!”.
Nie usłyszałem ani jednego głosu hierarchów kościelnych czy rządzących polityków, który by zwracał uwagę, że targanie i palenie symbolu drogiego dla osób LGBT+ może ranić ich uczucia i przekracza granice debaty publicznej. Nikt nie skrytykował wyzwisk i agresji ze strony niektórych uczestników marszu.
Nie było takich głosów także wtedy, gdy na początku lipca pobito kilka osób pod klubem gejowskim w Krakowie. Ani gdy media szeroko opisywały historię geja prześladowanego przez niemal całą wioskę, w której mieszka. ©℗