Chodzi o niewidzialne

Jerzy Mierzejewski: Malarstwo to walka z czasem. Zatrzymuję czas, by przechytrzyć śmierć.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Maciej Mazurek: Pochodzi Pan z rodziny artystycznej. To pomoc czy przeszkoda?

Jerzy mierzejewski: Od dziecka byłem otoczony malarstwem. Jeśli znajdziesz się w takiej przestrzeni jako dziecko, zaczynasz oddychać malarstwem, zaczynasz w końcu je rozumieć. Nie zawsze takie tradycje rodzinne są czymś dobrym. Kiedy w pewnym momencie zaczęła we mnie dojrzewać świadomość, kim chcę być, świadomość pochodzenia przeszkadzała. Ale malarstwo, jak dzisiaj na to patrzę, to było przeznaczenie.

Dzieciństwo spędziłem we wsi Piotrowice koło Nałęczowa. Był tam dom wybudowany przez mego dziadka Mieczysława Brzezińskiego, działacza oświatowego. Moja babka Rozalia Brzezińska założyła pismo dla dzieci "Płomyk". To była klasyczna polska inteligencja. Jako dziecko obserwowałem umierającego ojca, Jacka, który zmagał się z gruźlicą i astmą. I jednocześnie cały czas malował. Pamiętam go malującego w pracowni wielkości 24 m?. Z bratem byliśmy dopuszczani do niego od czasu do czasu, nie za często, aby się nie zarazić. Mój brat Andrzej pozował, bo był starszy, ja też czasami. W warszawskim Muzeum Narodowym jest znakomity portret Andrzeja.

Ojciec zmarł w 1925 r., gdy miałem 8 lat. Pozostał po tych latach jakiś przymus kontynuowania czegoś, co zostało przerwane. Wcześnie straciliśmy też mamę. Przeżyłem wojnę. Brat był w sowieckim łagrze. Trudno się dziwić, że śmierć krąży wokół mojej sztuki. Jest ponurym, nieuniknionym tłem, które moje malarstwo stara się oswoić.

Krytycy dopatrują się podobieństw między sztuką Pana a ojca.

Podobieństw nie ma, jest wspólnota celów: obraz ma przechytrzyć czas. Jest jakiś liryzm, uczuciowość i konieczność struktury. Ale to wszystko. Ojciec był znacznie bardziej liryczny i harmonijny. Ja jestem malarzem pełnym kontrastów. Może łączy nas smutek, u Jacka widoczny szczególnie w portretach? Malował własną śmierć. Świadomość, że każdy dzień może być ostatnim, daje tym obrazom ponadczasowe istnienie. To są tajemne sprawy. U mnie smutek rozlał się na cały świat.

W książkach o polskiej sztuce współczes­nej nie znajduję zbyt często Pana nazwiska...

Tkwię w nurcie klasycznym, w malarstwie, które jest wynikiem bezpośredniej ciągłości od epoki Odrodzenia. Jestem malarzem przedmiotowym. Układy, które wykorzystuję w mojej sztuce, praktykowane są od wieków. Nie oznacza to konserwatyzmu. Mam swoją osobowość, nie muszę nikogo naśladować. Malarstwo abstrakcyjne znam na wylot przede wszystkim ze studiów nad Strzemińskim, którego znałem. Jego "Teoria widzenia" była podstawą moich wykładów w szkole filmowej. Współcześni krytycy i artyści, w przeciwieństwie do zwyczajnych ludzi, nie kochają mojego malarstwa. Cézanne mawiał, że ten jest malarzem, kto maluje 8 godzin dziennie i potrafi namalować białą ścianę. Większość współczesnych artystów postrzega świat inaczej: straszliwie szybko, a to odbiera możliwość skupienia uwagi. Ich malarstwo musi być inne, a oni bronią siebie.

Nie zrodziła się w Panu pokusa, by wpisać się w nurt nowoczesny, eksperyment formalny?

Nigdy. Co to jest eksperyment w sztuce? "Masło maślane". Każde dotknięcie pędzla to eksperyment. Bezpośredni kontakt z malarstwem światowym po 1956 r. umocnił i pogłębił moją postawę twórczą. Znajomość z artystami tej miary, co Gromaire czy Vasarely, przekonał mnie, że nowe jest w sztuce tylko to, co własne, co wypływa z wewnętrznego przekonania i temperamentu artysty.

Twórczość oparta na imperatywach zewnętrznych, podpatrzeniach czy spekulacjach formalnych ma krótki żywot.

Od 1975 r. przebywałem w Holandii. Pobyt w tym kraju utwierdził mnie w przekonaniu o społecznym znaczeniu sztuki. Tam malarstwo weszło do mieszkań. Po 20 latach mojego związku z Holandią byłem tam uważany za malarza polsko-holenderskiego. Co ciekawe, kiedy na początku lat 90. przyjechałem do Polski jako stary człowiek, od razu znalazłem w sztuce miejsce, którego wcześniej nie miałem.

W latach 70. ukształtował się Pana styl. Wcześniej można wyróżnić kilka nurtów: łagodny kubizm, malarstwo materii, realizm, elementy op-artu. Tak, jakby sprawdzał Pan, na ile współczesne kierunki zdolne są pomieścić to, co chce Pan wyrazić.

Niewykluczone, że to tak może wyglądać. Wystawę obrazów, o których Pan mówi, Stanisław Różewicz określił mianem "Śladów". Ale ja niczego nie sprawdzałem. Bardzo pozytywne dla mojej sztuki było spotkanie z kubizmem. Realizm też mnie kusił. Chodziło o to, bym zobaczył, czy potrafię malować jak mistrzowie. I okazywało się, że potrafię. Mam jedną wadę, jeśli to w ogóle jest wada: dekoracyjność jest dla mnie wtórna, nie pierwotna. Nie myślę kategoriami ilustracji. Myślę o malarstwie totalnie - jako o apriorycznym sposobie zrozumienia albo przynajmniej rozpoznania zagadki widzialności, zagadki obrazów.

Malarstwo totalne wynika stąd, że tkwię głęboko w rysunku jako w strukturze nadrzędnej. A sens malarstwa polega na tym, by przy pomocy tego, co człowiek widzi, dojść do tego, co niewidzialne, co jest rzeczywistym motorem rzeczy i faktów. Konrad Winkler, formista, gdy po wojnie zaczynałem karierę malarską w Krakowie, zauważył, że mam wyraźne zacięcie werystyczne. Znaczyło to, że szukam prawdy o rzeczach, że szukam bytu, istoty natury, która - jak mawiał Cézanne - jest bardziej wewnątrz niż na zewnątrz.

To wszystko dzieje się na pograniczu rzeczy mistycznych. Jak czytasz najlepsze opowiadania Czechowa, masz wrażenie, że opisuje ludzi takimi, jakimi są, ale dokonuje się to wyłącznie za sprawą ramy, którą tworzy osobowość pisarza, potężna i zdolna wychwycić wszystkie niewidzialne niuanse relacji międzyludzkich. Odnosimy wrażenie, że pisarz wie wszystko, bo to, co najistotniejsze, jest między słowami. W to miejsce "między słowami" może wejść malarstwo. Każdą dziedzinę sztuki cechuje differentia specifica.

Mistyka w malarstwie oznacza docieranie do "świętej" pustki?

Niektórzy dotrą do pustki, inni gdzieś indziej. To zależy od czasu historycznego, w którym tworzysz. Ale chodzi przede wszystkim o niewidzialne. A niewidzialne są stany emocjonalne, uczucia. W malarstwie chodzi o poruszanie stanów, które widzialne układy są w stanie zasygnalizować, nic więcej. O dreszcz metafizyczny, o którym pisał Witkacy.

Jak to zrobić? Muszą być trzy rzeczy: świadomość, dlaczego malujesz i jakie masz prawo do malowania; świadomość, co chcesz zrobić, i umiejętności formalne; wreszcie - wyraźne uczucie względem świata. Jeśli jednego z tych ogniw zabraknie, cały gmach się wali.

Patrząc na Pana obrazy, odnoszę wrażenie, że zatrzymuje się w nich czas.

Malarstwo w swoim najgłębszym planie to walka z czasem za pomocą dwuwymiarowej przestrzeni płótna. Co innego robił pierwszy malarski geniusz z Lascaux? Zaklinał stado, żeby nie przeminęło, żeby jego bliscy mieli zawsze co jeść. I jak on to zrobił!

Ja zatrzymuję czas, by przechytrzyć śmierć. Wykorzystuję małe kłamstwa, by budować wielką prawdę. To kolejna uniwersalna zasada sztuki. Aby czas i przestrzeń powiązać w obrazie, trzeba mieć jakieś stałe elementy, punkty oparcia, na przykład drogę albo rzekę. One w stosunku do nas są ponadczasowe. Spojenie czasu i przestrzeni w malarstwie to trudna sprawa. Czuję się fenomenologiem. Opieram się na rozważaniach o czasie Husserla. Dla niego stałą, która charakteryzuje czas, jest chwila - czas teraźniejszy. Malarstwo jest jednoczesne: jednym rzutem oka, jedną chwilą ogarniasz całość obrazu. Chodzi o to, by ta chwila była "silna", silniejsza niż zwykły rytm chwil, i żeby przeżycie tej chwili, która dzięki malarstwu trwa wiecznie, czyniła człowieka lepszym. Po to jest sztuka.

Rozmawiał Maciej Mazurek

Prof. JERZY MIERZEJEWSKI (ur. 1917 r.) jest malarzem, a także profesorem i doktorem honoris causa Łódzkiej Szkoły Filmowej. Wykładał też w podobnej szkole w Louvain i Brukseli. Jego ojciec, Jacek Mierzejewski, należał do grona malarzy związanych z grupą Formistów Polskich. Malarstwo Jerzego Mierzejewskiego przybliżyły publiczności polskiej dopiero wystawy w latach 90. i prezentacja "Mierzejewscy" w warszawskim Muzeum Narodowym w 2004 r. W 1997 r. artysta otrzymał nagrodę Jana Cybisa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2008