Cena przetrwania

Ryzykowne wspieranie dyktatury, ucieczka albo eksterminacja. Czy poza tymi scenariuszami chrześcijanie na Bliskim Wschodzie mają inny wybór?

06.03.2016

Czyta się kilka minut

Żołnierze Asada nad zamieszkanym przez chrześcijan miastem Malula. Czerwiec 2015 r. / Fot. Louai Beshara / AFP / EAST NEWS
Żołnierze Asada nad zamieszkanym przez chrześcijan miastem Malula. Czerwiec 2015 r. / Fot. Louai Beshara / AFP / EAST NEWS

Kościół [w Syrii] cieszy się obecnie wolnością religijną. Chrześcijanie nie skarżą się na Asada. Normalnie funkcjonują parafie. Niektóre z nich mogłyby być nawet modelem dla Polski”. Tak po niedawnej wizycie w Damaszku mówił w wywiadzie dla KAI przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki.

To prawda. Chrześcijanie, którzy żyją na terenach kontrolowanych przez syryjski rząd i jego sojuszników, są bezpieczni – o niebo bezpieczniejsi niż w rejonach pod władzą tzw. Państwa Islamskiego (IS) czy związanej z Al-Kaidą Dżabat an-Nusry. Warto jednak zapytać o cenę, którą płacą za ochronę ze strony jednego z największych zbrodniarzy naszych czasów.

Przyparci do muru

Na początek ważne zastrzeżenie: bliskowschodni chrześcijanie nie mają do wyboru różnych form demokracji ani nawet lekko lub średnio opresyjnych dyktatur. Tak naprawdę nie mają żadnego wyboru politycznego – walczą o fizyczne przetrwanie w skrajnie dramatycznych warunkach. Na dziś alternatywą wobec opieki ze strony Asada jest dla nich albo eksterminacja z rąk muzułmańskich fundamentalistów, albo ucieczka z terenów, na których ich rodziny żyją od dwudziestu wieków.

Podobnie zresztą zachowują się chrześcijanie w Iraku i Egipcie, gdzie argumenty utylitarne biorą górę nad etycznymi czy teologicznymi. Asad, podobnie jak wcześniej Saddam Husajn czy Husni Mubarak, wykorzystuje strach chrześcijan przed IS i An-Nusrą dla wzmocnienia swojej pozycji wśród tych, którzy nie mają innego wyjścia, niż uznać, że tylko on stoi na drodze do przejęcia Syrii przez islamskich barbarzyńców. Jak mówił Sami al-Dżumajjil, lider libańskiej partii Kataeb: „Kiedy chrześcijanie widzą, jak innym chrześcijanom ucina się głowy, nawet ci, którzy uznają Asada za wroga, wybierają mniejsze zło. Asad jest dla nich dietetyczną wersją ISIS”.
Jeśli zatem ktoś bezpardonowo krytykuje chrześcijan za popieranie bliskowschodnich dyktatorów – zwłaszcza kiedy robi to z perspektywy dziennikarskiego biurka albo agitacyjnej mównicy gdzieś w Europie – to zazwyczaj albo nie wie, co mówi, albo ulega moralnej egzaltacji.

Co nie znaczy, że nie należy pytać o postawę chrześcijan wobec bliskowschodnich dyktatur. A zwłaszcza o to, czy poparcie dyktatur przynosi chrześcijanom oczekiwane efekty? Czy im się opłaca?

Dzieje wątłej tolerancji

Na obecnych terenach Iraku, Syrii, Libanu, Jordanii i Izraela chrześcijanie stanowią obecnie mieszankę różnych rytów, których wyznawcy określają siebie na wiele sposobów: Chaldejczycy, Syriacy, Aramejczycy, Melkici, Maronici, Asyryjczycy.

Korzenie etniczne tych wspólnot tkwią w królestwach, które kształtowały się w dorzeczu Tygrysu i Eufratu tysiące lat przed Chrystusem; wraz z rozwojem chrześcijaństwa nowa wiara współistniała obok starszych tradycji: judaizmu, zoroastrianizmu, religii Druzów i jazydów.

Wszystkie one trwają w regionie, choć – z wyjątkiem judaizmu – w bardzo okrojonej formie. Od Grecji do Egiptu w wojnach (nie tylko teologicznych) wykuwały się podstawy wschodniego chrześcijaństwa, które istnieje w zinstytucjonalizowanej formie do dziś: Kościoły wierne Bizancjum, a potem Rzymowi, Kościoły ortodoksyjne, które nie przyjęły nauki Soboru Chalcedońskiego z V w. o jednej naturze Chrystusa, i takie jak Asyryjski Kościół Wschodu, który nie przyznaje się ani do jednej, ani do drugiej grupy.

Nadejście islamu w VII w. nie miało charakteru rewolucyjnego. Zmiany następowały stopniowo. Podobnie jak wcześniej chrześcijanie czerpali z dawnych tradycji religijnych, tak samo muzułmanie naśladowali chrześcijan – ich meczety przypominały kościoły, a formy kultu były niekiedy kopią religijnych zachowań podpatrzonych u podbitych chrześcijan. Na przejętych przez muzułmanów terenach wschodni chrześcijanie, podobnie jak żydzi, mieli status obywateli drugiej kategorii, co w tamtych czasach było wyrazem daleko posuniętej tolerancji religijnej – wszystkich politeistów albo podejrzanych o politeizm po prostu mordowano.

Natomiast w Imperium Osmańskim w ramach obowiązującego tu systemu milletów chrześcijanie i żydzi mieli zagwarantowaną swobodę wyznania i kultywowania własnych tradycji pod warunkiem uznania zwierzchności muzułmanów. Millet miał prawo decydować o organizacji, porządku prawnym oraz systemie podatkowym wewnątrz wspólnoty. Jedynym wymogiem była lojalność wobec Imperium i opłacanie dżizji, czyli podatku pogłównego. A zatem – wbrew ahistorycznym opiniom niektórych entuzjastów muzułmańskiej tolerancji – Imperium Osmańskie nie było dawnym odpowiednikiem Unii Europejskiej, jednak pozwalało żyć chrześcijanom, którzy uznawali swój podległy status.

Kryzys i upadek Imperium zmienił wszystko. Ludobójstwo 1915 r., a następnie regularne pogromy wschodnich chrześcijan dramatycznie redukowały liczbę wyznawców Chrystusa. Od 1915 r. do początku lat 20. XX w. ponad milion Ormian, Asyryjczyków i Greków zostało zamordowanych, wypędzonych albo zmuszonych do przejścia na islam dla ratowania życia. W 1910 r. chrześcijanie stanowili prawie 15 proc. ludności regionu; sto lat później zostało ich tylko 4 proc. W Iranie czy Turcji zniknęli niemal kompletnie. Jedynym miejscem, gdzie ich liczba w ostatnich latach nieznacznie rośnie, jest Izrael.

Czas dyktatur

Wraz z rozwojem radykalnej wersji islamu wahabickiego promieniującego na Bliski Wschód z Arabii Saudyjskiej od lat 70. XX w. chrześcijanie stanęli przed kolejną dramatyczna próbą. Ratunkiem okazywały się świeckie dyktatury, które w politycznym islamie widziały zagrożenie dla swojej władzy.

Tak było na przykład w Egipcie. Za rządów Anwara as-Sadata chrześcijan gwałtownie atakowało Bractwo Muzułmańskie, które prezydent wykorzystywał do walki z opozycją. Bracia oskarżali nawet ówczesnego papieża Koptów Szenudę III o próbę powołania państwa koptyjskiego i zażądali od Sadata ustanowienia zakazu budowy kościołów. W 1980 r. udało im się wprowadzić do konstytucji obowiązujący do dziś zapis o szariacie jako głównym źródle ustawodawstwa w kraju. Niekiedy to wewnętrzne napięcie przynosiło tragiczne skutki: zamieszki, zamachy na chrześcijan, podpalenia kościołów.

W 1981 r., uległszy muzułmańskim ekstremistom, prezydent zastosował wobec koptyjskiego papieża areszt domowy; jednak zaraz potem Bracia zabili Sadata w proteście przeciwko traktatowi pokojowemu, który podpisał z Izraelem.

Sadata zastąpił Husni Mubarak, którego polityka wobec Koptów była na pozór łagodniejsza, lecz nie chronił on chrześcijan przed agresją radykalnych muzułmanów. Mnożyły się ataki na kościoły, coraz większe wpływy zdobywała organizacja terrorystyczna Dżemaja Islamija. Mubarak utrzymał także wiele zakazów administracyjnych dotyczących budowy świątyń, choć na przełomie wieków wykonał kilka gestów wobec Koptów, np. ustanowił Boże Narodzenie dniem świątecznym.

Koptowie jednak w dalszym ciągu byli dyskryminowani na uczelniach, w urzędach publicznych, w armii i policji. W parlamencie zasiadało kilku koptyjskich posłów, ale mieli prawo reprezentować wyłącznie chrześcijan, a nie wszystkich Egipcjan.

Mimo to Kościół koptyjski pod kierunkiem Szenudy III nigdy nie stanął do otwartej konfrontacji z Husnim Mubarakiem, tak jak uczynił to przez moment wobec Sadata. Koptowie nie poparli też rewolucji w 2011 r. Nie było ich na placu Tahrir, a w najtrudniejszym dla Mubaraka momencie, tuż przed jego upadkiem w lutym 2011 r., Szenuda III zadzwonił do prezydenta, zapewniając go: „Wszyscy jesteśmy z tobą”.

Koptowie wiedzieli, że alternatywa wobec Mubaraka może być dla nich tragiczna. Nie mylili się. Kiedy w 2012 r. pierwsze i jedyne jak dotąd w historii kraju wybory demokratyczne wygrało Bractwo, przez rok Koptowie stali wobec realnej perspektywy eksterminacji. Padali ofiarą zamachów, płonęły chrześcijańskie kościoły. Obalenie prezydenta islamisty Morsiego i przejęcie władzy przez prezydenta Abd al-Fattaha as-Sisiego zostało przywitane przez Koptów jak wyzwolenie. Dziś zdecydowana większość z nich popiera brutalne metody stosowane przez reżim wobec przeciwników politycznych. A prezydent As-Sisi widzi w chrześcijanach – największej liczebnie chrześcijańskiej mniejszości pozostającej w krajach Bliskiego Wschodu i północnej Afryki – jeden z fundamentów swojej władzy.

Mechanizm polityczny znany z Egiptu funkcjonował z niewielkimi zmianami w Iraku Saddama Husajna czy Syrii Asada-ojca, a dziś działa w Syrii Baszara al-Asada. Arabscy dyktatorzy byli zwykle świeckimi nacjonalistami, zwolennikami panarabizmu, ruchu wrogiego wobec religijnych radykalizmów. Chrześcijanie chętnie znajdowali swoje miejsce obok niego, przymykając oko na zbrodnie reżimów, które ich chroniły.

Kiedy Saddam Husajn gazował Kurdów w Halabdży, pozostawał protektorem chrześcijan. Kiedy Hafiz al-Asad dokonywał rzezi w Hamie, niewielu syryjskich chrześcijan protestowało. Nie słychać było również gwałtownych reakcji syryjskich chrześcijan po użyciu broni chemicznej przez wojska Asada syna wobec własnych obywateli w 2013 r.

Syryjscy chrześcijanie, których o to pytałem podczas niedawnej podróży po Bliskim Wschodzie, po prostu nie wierzą, że Asad odpowiada za te ataki. Podobnie jak nie przyjmują do wiadomości, że wojska Asada zrzucają na syryjskie wsie tzw. bomby beczkowe, czyli beczki wypełnione ropą naftową i złomem. Ani tego, że reżim Asada odpowiada co najmniej za 80 proc. z ok. 250 tys. dotychczasowych ofiar wojny w Syrii.

Samoobrona

Kiedy przez całe dekady więzienia w bliskowschodnich i północnoafrykańskich dyktaturach, od Maroka do Iraku, zapełniały się ludźmi, ze strony chrześcijan nie było większej reakcji. Dochodziła do głosu zasada: jeśli nas nie tykają, odwracamy wzrok.

Jednak dla dawnych i obecnych dyktatorów chrześcijanie są po prostu wygodnym narzędziem, a ich ochrona – alibi dla międzynarodowej opinii publicznej.

Gdy dyktatury upadają, chrześcijanie płacą za to jako pierwsi. Wówczas okazuje się, że argument utylitarny, który służył im jako uzasadnienie oddania się pod opiekę zbrodniarzy, nie działa. Nie chodzi zatem o to, by chrześcijan, którzy nie mają wyboru, potępiać za to, że próbują ocalić życie sprzymierzając się z dyktatorami. Warto jednak się zastanowić, zanim uznamy jednoznacznie, że to dla nich najlepsze rozwiązanie.

I jeszcze jedno: los chrześcijan na Bliskim Wschodzie ma swój precedens. Przed podobnym zagrożeniem stanęli kilkadziesiąt lat temu Żydzi. Udało im się przetrwać dzięki sile militarnej i – przynajmniej na początku historii współczesnego Izraela – wsparciu międzynarodowej opinii publicznej. Być może jedynym sensownym rozwiązaniem dla bliskowschodnich chrześcijan jest właśnie zbrojna walka o przetrwanie. Być może próba samoobrony przy wsparciu świata powinna być logiczną konsekwencją wysuwanego tak często argumentu utylitarnego.

Asad nie obroni chrześcijan – on ich wykorzysta i zostawi na pożarcie każdego, kto pomoże mu utrzymać się u władzy. Chrześcijanie sami powinni się bronić. A my powinniśmy im w tym pomóc – tak jak kiedyś świat pomógł przetrwać Żydom w Izraelu.

Niekoniecznie, jak w przypadku Izraela, to przetrwanie musi przybrać formę własnej państwowości chrześcijan. Kto wie, może szansą ocalenia jest dla nich coraz bardziej realna niepodległość Kurdystanu jako kraju wieloetnicznego i wieloreligijnego budowanego również przez chrześcijan.

Być może na dłuższą metę opłaci się to chrześcijanom bardziej niż szukanie opieki u dyktatorów, choćby nie wiem jak miłych w obyciu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2016