Brunatna legenda Brazylii

Niektórzy nazywają go „latynoskim Trumpem”. Ale powiedzieć, że Jair Bolsonaro – być może przyszły prezydent – jest politykiem radykalnym i skrajnie prawicowym, to jeszcze powiedzieć niewiele.

15.10.2018

Czyta się kilka minut

Demonstracja przeciwko Jairowi Bolsonaro po pierwszej turze wyborów prezydenckich.  São Paulo, 10 października 2018 r. / CRIS FAGA / NURPHOTO / EAST NEWS
Demonstracja przeciwko Jairowi Bolsonaro po pierwszej turze wyborów prezydenckich. São Paulo, 10 października 2018 r. / CRIS FAGA / NURPHOTO / EAST NEWS

Gdy Jair Bolsonaro przybył na kampanijny wiec w stanie Roraima, jego zwolennicy witali go już na lotnisku. Podobny entuzjazm ten kandydat na prezydenta Brazylii wzbudza w innych częściach kraju. Popierający go mówią o nim mito, co po portugalsku oznacza „legenda”. Gdy go widzą, wpadają w zbiorową euforię. Poparł go nawet słynny piłkarz Ronaldinho.

Jego przeciwnicy z kolei uważają, że jest on „latynoskim Trumpem”. Protesty przeciw niemu także gromadzą tłumy. Podczas jednego z wieców Bolsonaro został nawet pchnięty nożem; wciąż dochodzi do siebie po tym zamachu.

69-letni Bolsonaro – były wojskowy i obecnie federalny kongresmen z Partii Socjalno-Liberalnej – otrzymał właśnie w pierwszej turze brazylijskich wyborów prezydenckich 46 proc. głosów, choć jeszcze latem prognozowano mu kilkanaście procent poparcia. Kolejny kandydat, były burmistrz São Paulo z Partii Pracujących, zdobył niecałe 30 proc. Większość sondaży sugeruje, że w drugiej turze, która ma się odbyć 28 października, Bolsonaro pokona swego centrolewicowego przeciwnika.

Wielbiciel katów

Od początku kariery politycznej „Legenda” budził kontrowersje – głównie swoją nienawistną retoryką. Uchodźców z Haiti, Afryki i Bliskiego Wschodu nazwał „szumowinami ludzkości”, którymi powinna „zająć się” armia. Rdzenne ludy Amazonii określił mianem „pasożytów”, a potomków czarnych niewolników uznaje za „nieodpowiednich do rozmnażania”.

W jednym z wywiadów wspomniał, że wolałby, aby jego dziecko zginęło w wypadku, niż żeby okazało się osobą homoseksualną. W innej rozmowie zaznaczał, że nie obawia się tego, bo swoje dzieci „porządnie wychował”. O jednej z deputowanych do brazylijskiego Kongresu powiedział, że „nie zasługuje” na to, żeby zostać przez niego zgwałcona. Później wyjaśnił, że to dlatego, iż jest brzydka. Lista podobnych wypowiedzi jest naprawdę długa.

Bolsonaro ciepło wypowiadał się na temat brazylijskiej junty wojskowej, która rządziła przez 20 lat twardą ręką. Powtarzał, że był to czas porządku i postępu, choć zaznaczył, że błędem dyktatury było to, iż nie wybiła wszystkich „komuchów”.

Podczas głosowania nad usunięciem z urzędu byłej prezydentki Dilmy Rousseff, Bolsonaro dedykował swój głos pamięci pułkownika Carlosa Brilhante Ustry, który w czasach junty odpowiadał za torturowanie pani Rousseff. Ustra – zdaniem Bolsonaro: narodowy bohater – zyskał mroczną sławę opracowaniem wymyślnych tortur. Poza gwałtami i elektrowstrząsami, nagminnie stosowanymi przez latynoskie prawicowe dyktatury, w repertuarze tutejszej junty było m.in. wsadzanie kobietom szczurów do waginy.

Powiedzieć, że Bolsonaro jest politykiem skrajnie prawicowym, to chyba jeszcze mało powiedzieć. Wzywał on również do fizycznej eksterminacji swoich przeciwników politycznych, zwłaszcza członków i sympatyków Partii Pracujących. Tym, co szczególnie martwi jego przeciwników, są nieukrywane odniesienia do możliwego puczu wojskowego. Bolsonaro deklarował, że nie uzna niekorzystnego dla siebie wyniku wyborów, i że podobnie powinna zrobić brazylijska armia.

Rozchwiany kraj

Bolsonaro konsekwentnie buduje swój wizerunek polityka walczącego przeciw „politycznej poprawności”. Wielu jego zwolenników to osoby o skrajnie prawicowych poglądach: od otwartych neonazistów, przez ultrakonserwatystów (z tęsknotą patrzących na lata junty), aż po brazylijską wersję alt-prawicy.

Błędem byłoby jednak zakładać, że wszyscy jego zwolennicy to sfrustrowani mężczyźni sympatyzujący z prawicową ekstremą. Brazylia boryka się bowiem z trzema poważnymi problemami społecznymi.


CZYTAJ TAKŻE:

KOLEJNY MESJASZ W OJCZYŹNIE SAMBY – WOJCIECH JAGIELSKI O JAIRZE BOLSONARO >>>


Pierwszy to miejska przemoc i brutalna przestępczość, z którymi kraj nie radzi sobie od dawna. W 2015 r. jej ofiarami padło w Brazylii aż 58 tys. ludzi. W 2016 r. było jeszcze gorzej: liczba zabójstw wyniosła ponad 61 tys. (to 168 zabójstw dziennie, siedem na godzinę). Według Biura ds. Narkotyków i Przestępczości ONZ, w 2017 r. liczba zabójstw spadła do 56 tys., ale nadal ich wskaźnik wynosi ok. 30 zabójstw na 100 tys. mieszkańców – gdy według ONZ stan chronicznej przemocy to 10 zabójstw na 100 tys.

Drugim problemem jest kiepska sytuacja gospodarcza. W 2014 r. Brazylia gościła mundial, a w 2016 r. letnią olimpiadę. Wielu odebrało to jako sygnał międzynarodowego uznania dla kraju, co rozbudziło nadzieje w społeczeństwie. Wszystko to działo się na fali ekonomicznego boomu, wynikającego ze światowej koniunktury i zwiększonej konsumpcji wewnętrznej, będącej z kolei skutkiem transferów społecznych, wprowadzonych jeszcze za rządów lewicowego prezydenta Luiza Inácia Luli da Silvy (popularnie zwanego Lulą).

Ale to wszystko skończyło się wraz z recesją, która uderzyła w 2015 r., a z której Brazylia wciąż się z trudem wydobywa. Wzrost gospodarczy wynosi poniżej 2 proc., ale przy ogromnych nierównościach społecznych jego owoce konsumują głównie najbogatsi. Bezrobocie wciąż jest dwucyfrowe.

Miękki pucz

Trzeci problem – to endemiczna korupcja, tocząca państwo od polityków najwyższych szczebli po szeregowych urzędników i policjantów. Jej skalę ujawniła wielka operacja „Lava Jato”, czyli „Myjnia”. Z początku była wymierzona w pranie brudnych pieniędzy w małych biznesach, głównie na stacjach benzynowych. Ale w trakcie śledztwa odkryto sieć korupcyjnych powiązań sięgającą aż do dyrektorów państwowej spółki naftowej Petrobras (największej spółki Ameryki Łacińskiej) i wysoko postawionych polityków, w tym członków parlamentu federalnego i ministrów. Prowadzący to śledztwo policjant Newton Ishii i główny sędzia w procesach korupcyjnych Sergio Moro stali się bohaterami narodowymi. W sprzedaży pojawiły się maski karnawałowe z podobizną Ishiiego, a na murach graffiti wychwalające Moro.

Ale tak wysoki wynik Bolsonaro w wyborach prezydenckich zapewne nie byłby możliwy, gdyby nie polityczne wykorzystanie skandali korupcyjnych do osłabienia Partii Pracujących, które część Brazylijczyków nazwało miękkim zamachem stanu. Choć skala korupcji była ogromna, a zamieszani w nią byli politycy od prawa do lewa, to najwyższą cenę zapłaciła była prezydent Dilma Rousseff, którą usunięto z urzędu (jej obrońcy twierdzą, że postawione jej zarzuty wyolbrzymiono na potrzeby polityczne). W proteście przeciw impeachmentowi na ulice wyszły tysiące ludzi.

Miejsce Dilmy zajął Michel Temer, również zamieszany w korupcję (dodatkowo, jak się okazało, w przeszłości był płatnym informatorem CIA). Poparty teraz przez niepopularnego Temera kandydat Henrique Meirelles zdobył raptem 1,2 proc. głosów.

W efekcie operacji „Myjnia”, w kwietniu 2018 r. do więzienia trafił też poprzednik Dilmy, były prezydent Lula. Oficjalnym powodem 12-letniego wyroku więzienia dla Luli było przyjęcie łapówki w postaci mieszkania – niewielkie przewinienie jak na standardy brazylijskie.

Zanim sąd podtrzymał decyzję, że Lula nie może po raz kolejny ubiegać się o fotel prezydenta, sondaże dawały mu ponad 15-procentową przewagę nad Bolsonaro. Notowania tego drugiego skoczyły, gdy Lula wypadł z wyścigu. Bolsonaro, którego ominęły zarzuty związane z „Myjnią”, mógł się teraz przedstawiać jako jedyne zbawienie dla ogarniętego kryzysem kraju.

Deklaracje i zagrożenia

Kłopot w tym, że recepty proponowane przez Bolsonaro są wręcz prostackie.

Rozwiązaniem problemu przestępczości ma być ułatwiony dostęp do broni palnej. Bolsonaro chce też zwiększyć uprawnienia policji i żandarmerii wojskowej, choć brazylijscy stróże prawa już teraz słyną z brutalności (w 2015 r. zabijali średnio dziewięć osób dziennie). I jego krytycy, i zwolennicy są zgodni, że skutkiem może być jeszcze więcej ofiar.

Jeśli chodzi o gospodarkę, Bolsonaro szczerze przyznaje, że się na tym nie zna, i odsyła do swojego doradcy Paula ­Guedesa. Ten swoją edukację i doktorat zdobył na Uniwersytecie w Chicago, gdzie nasiąkł liberalnymi ideami Miltona Friedmana. Po powrocie z USA został profesorem ekonomii w Chile, gdzie właśnie eksperymenty ekonomiczne, wprowadzane przez jego kolegów z Chicago (jeszcze pod dyktatorskimi rządami generała Pinocheta), nie wytrzymywały konfrontacji z realiami: po latach tłustych wolny rynek zawiódł i państwo musiało przejąć kontrolę nad wieloma gałęziami gospodarki. To doświadczenie chyba nie zraziło ­Guedesa, skoro jego pomysły na ożywienie to cięcia wydatków publicznych, prywatyzacja spółek publicznych i obniżki podatków. Nie wróży to dobrze większości Brazylijczyków, którzy są niezamożni i polegają na usługach publicznych dostarczanych przez państwo.

Także deklaracje Bolsonaro w sprawach ochrony środowiska marnie wróżą puszczy amazońskiej.

Z powodu homofobicznej, rasistowskiej i pełnej mizoginii retoryki Bolsonaro często jest porównywany do Trumpa. Ale argentyński historyk faszyzmu i nazizmu Federico Finchelstein z nowojorskiej New School for Social Research uważa, że prawdziwym źródłem inspiracji „Legendy” jest właśnie faszyzm. W artykule w „Foreign Policy” Finchelstein wylicza, że Bolsonaro nie traktuje swoich politycznych przeciwników jako konkurentów w walce o władzę, lecz wrogów, których należy usunąć. Dalej, w jego opinii to nie demokratyczny proces przesądza o prawomocnym tytule do urzędu; jego wygrana w wyborach ma być dowodem, czy były one uczciwe (w sumie wybory są więc zbędne).

Sam Bolsonaro przekonuje, że zagrożenie dla demokracji w Brazylii w przypadku jego wygranej jest „zerowe”. Ale nie powinno to być pocieszeniem, skoro zarazem uważa, że wojskowy zamach stanu z 1964 r. był w istocie... demokratyczną rewolucją.

Tymczasem według raportu Brazylijskiego Forum ds. Bezpieczeństwa Publicznego, poparcie dla autorytaryzmu w kraju wynosi 53 proc. Nad Brazylią zbierają się brunatne chmury. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2018