Brodząc w księżycowym pyle

CONRAD FESTIVAL 2019 | Dlaczego coś, co było możliwe w erze przed wynalezieniem internetu i telefonii komórkowej, dziś wydaje się nierealne lub zbyteczne? Co mówi nam o kondycji współczesnego świata kres powszechnych marzeń o podróży na Księżyc?

14.10.2019

Czyta się kilka minut

Cape Canaveral przed startem Apollo 11, Floryda 16 lipca 1969 r. / NASA
Cape Canaveral przed startem Apollo 11, Floryda 16 lipca 1969 r. / NASA

Czternaście dziarskich cheer­leaderek w bokserkach wpycha ogromny metalowy pocisk do wyrzutni, po czym salutuje widowni do czapek przypominających studenckie berety. W środku grupa panów w surdutach, melonikach i z laseczkami szykuje się do pozaorbitalnego lotu. Złowrogo uśmiechający się na nieboskłonie Księżyc otrzymuje cios rakietą prosto w oko, po czym ukazuje się fantastyczny obraz formacji skalnych przypominających oszronione drzewa na grzbiecie Karkonoszy, ilustracje do bajek Braci Grimm lub dowolny pangermański landszaft. Tymczasem bohaterów podróży, którzy zdążyli już opuścić rakietę i zejść na powierzchnię Księżyca, dopada znienacka gollumowaty stwór prychający pyłem.

Film „Voyage dans la Lune” („Wyprawa na Księżyc”) Georgesa Mélièsa z 1902 r. to tylko jedna z niezliczonych fantazji człowieka o zdobywaniu jedynego naturalnego satelity Ziemi. Dwunasto­minutowe dzieło różni od wcześniejszych spekulacji Jules’a Verne’a czy Herberta George’a Wellsa czytelne osadzenie akcji w ówczesnym kontekście politycznym. W nakręconym w czasie szczytu kolonialnej gorączki filmie nieprzypadkowo znalazła się scena, w której wystylizowani na nowoczesnych dandysów lunonauci trafiają na dwór władcy Księżyca, gdzie krzątają się „dzikusy” w ptasich maskach z włóczniami. Marzenia o pozaziemskich podróżach od zawsze szły w parze z pragnieniem władzy i dominacji.

Wszyscy chcą lecieć na Księżyc

Osoby pytane o skojarzenia związane z programem Apollo, agencją NASA i lądowaniami na Księżycu wymieniają zazwyczaj Neila Armstronga, który na zdjęciu Buzza Aldrina mocuje w popielatym puchu proporzec z amerykańską flagą. Wspominają też rywalizację USA i Związku Radzieckiego, która tak skutecznie zmobilizowała prezydenta Kennedy’ego do wysłania człowieka na Księżyc, że cel został osiągnięty w ciągu zaledwie dziesięciu lat od ogłoszenia programu Apollo. Niektórzy przypominają też Sputnik, Jurija Gagarina, psa Łajkę i inne postaci zaludniające atlasy geograficzne, na których wychowywali się Polacy do początku lat 90. XX w. Starsi opowiadają o dreszczyku emocji towarzyszącym transmisji telewizyjnej z lądowania 20 lipca 1969 r., o nieprzespanej nocy spędzonej w gronie znajomych i rodziny (nie wszyscy posiadali odbiorniki telewizyjne, więc trzeba było się do kogoś wprosić albo kogoś u siebie przyjąć).

Pasjonaci i specjaliści przypominają też Wernhera von Brauna oraz grupę niemieckich konstruktorów odpowiedzialnych za stworzenie rakiety V2, która miała kluczowe znaczenie dla rozwoju amerykańskiego programu kosmicznego. Dobrze zbadana i opisana praca von Brauna na usługach III Rzeszy w zakładach obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora nie pasuje do humanistycznego mitu podróży pozaorbitalnej. A jednak: von Braun – major SS – był jednym ze współzałożycieli NASA i głównym konstruktorem rakiety Saturn V, która zabrała Amerykę na Księżyc. Dennis Piszkiewicz, autor biografii Brauna, pisał o nim tak: „był genialnym inżynierem, wizjonerem i amerykańskim bohaterem narodowym. Ponadto jednak zobaczyłem, że to amoralny oportunista i najprawdopodobniej zbrodniarz, ponieważ wykorzystywał niewolniczą pracę. Być może przymknąłbym oko na jego wady i zaniedbania, ale trudno wybaczyć człowiekowi, który przyczynił się do zrujnowania i pozbawienia życia tylu ludzi. Stał się w moim wyobrażeniu osobą znacznie ciekawszą, ale znacznie mniej godną uznania”.

Podróże kosmiczne przełomu lat 60. i 70. można uznać za szczytowy przejaw Weberowskiej racjonalności instrumentalnej, tej kłopotliwej ­euroamerykańskiej koncepcji, zgodnie z którą cel determinuje dobór wszystkich środków. W oczach mocodawców NASA walka z komunizmem usprawiedliwiała każdy błąd i nadużycie. W szczytowym okresie rozwoju program lotów załogowych na Księżyc obciążał 5 proc. łącznego budżetu Stanów Zjednoczonych. Każda minuta spędzona na powierzchni Srebrnego Globu kosztowała amerykańskich podatników milion dolarów. Dwight Eisen­hower, generał i weteran II wojny światowej, poprzednik Kennedy’ego na fotelu prezydenckim, nazwał program Apollo „szaleństwem”.

Jaka inna siła i jaka wiara jest w stanie skłonić całe społeczeństwo do zbiorowego wysiłku? By lepiej wyobrazić sobie sytuację, w jakiej znaleźli się Amerykanie i cały świat w drugiej połowie lat 60., wystarczy porównanie mocy przerobowych wszystkich komputerów wykorzystywanych przy misji Apollo 11. Równa się ona mocy obliczeniowej dwóch dzisiejszych telefonów komórkowych. A zatem to duch epoki, a nie rozwój technologiczny sprawił, że ludzie dotarli na Księżyc. „Teraźniejszość się skurczyła – stwierdza pisarz fantastycznonaukowy William Gibson na kartach książki Andrew Smitha „Księżycowy pył”, która opowiada o amerykańskich lunonautach. – Może przetrawienie wszystkiego zajmuje nam tyle czasu, że wielkie kultowe narracje, takie jak podbój kosmosu za mojego dzieciństwa, instynktownie wydają się niemożliwe. Coś się zatem zmieniło”. I trudno nie przyznać mu racji.

Warto pamiętać, że w techno-optymistycznej atmosferze lat 60. na Srebrny Glob chciało polecieć również wielu zwykłych śmiertelników. W swoim debiutanckim dokumencie „Bilet na Księżyc” Veronika Janatková, czeska producentka filmowa i reżyserka, opowiada historię linii lotniczych Pan American, która od 1968 r. zbierała zapisy na pierwsze komercyjne loty na Księżyc. Przeszło 93 tysiące osób wpisało się na listę, otrzymując numery i specjalne bloczki. Pośród niedoszłych uczestników wycieczki znalazł się dziadek autorki filmu. Nie trzeba dodawać, że budżet nieistniejącego już przewoźnika nie wytrzymał takiego obciążenia. Prywatne loty na Księżyc, pozbawione szerokiego wsparcia politycznego i zaplecza militarnego, okazały się niemożliwe. Do dziś sytuacja nie uległa zmianie.

Innym efektem „ducha epoki” był męski charakter programu Apollo. Po Srebrnym Globie chodziło łącznie dwunastu mężczyzn. Wszyscy, jak skrupulatnie wylicza Smith, byli jedynakami lub starszymi braćmi, słowem – osobowościami typu alfa. Selekcji NASA nie przeszła Trzynastka Mercury, grupa uzdolnionych lotniczek, a także zespół kalkulatorek afroamerykańskiego pochodzenia pod przewodnictwem Katherine Johnson. Nie dostała swojej szansy Geraldyn „Jerrie” M. Cobb, mimo doświadczenia zdobytego na 64 typach samolotów. Zgodnie z obowiązującymi wówczas przeświadczeniami kobiety uznawano za niezdolne do ekstremalnego wysiłku. Specjaliści z NASA byli przekonani, że nie wytrzymają psychicznego obciążenia. Obawiali się również, że wspólne przebywanie w ciasnej kabinie będzie dla mieszanych grup trudne do zniesienia (chodziło przede wszystkim o wyzwania natury fizjologicznej). W książce Smitha wątek prawie całkowitej nieobecności kobiet w programie Apollo został rozwinięty dopiero w epilogu. Jak dotąd eksploracja Księżyca pozostaje, niestety, przestrzenią przede wszystkim męskich ambicji i fantazji.

Powrót na Ziemię

Podobieństwa między astronautami, którzy dotarli na Srebrny Glob, stają się uderzające, gdy czyta się wywiady przeprowadzone przez Smitha. Na temat programu Apollo i sześciu udanych wypraw na Księżyc powstały całe biblioteki, prawdopodobnie nie było jednak książki, która tak jak „Księżycowy pył” przybliżałaby nas do głównych aktorów kosmicznego spektaklu. Do dziś żyje czterech spośród nich. To zatem ostatni moment, by posłuchać ich opowieści. Niebawem na naszej planecie nie będzie nikogo, kto mógłby opowiedzieć o Księżycu, opierając się na własnych doświadczeniach.

W historiach spisanych przez Smitha przewijają się stale opowieści o doświadczeniach wojskowych i militarnych fascynacjach. Ciekawe, że tylko jeden lunonauta był zawodowym geologiem (Harrison Schmitt, który znalazł się w składzie ostatniej misji Apolla 17 dzięki presji środowisk naukowych). Smith odwiedza sędziwych osiemdziesięciolatków, którzy w różny sposób poradzili sobie z oszałamiającą sławą. Pyta ich o wspomnienia i prosi, by oddzielili te własne od zbiorowych, które w dużej mierze zostały zdeterminowane przez oczekiwania odbiorców, podsunięte przez dziennikarzy, pisarzy i łowców autografów. Interesuje go także ich życie po powrocie na Ziemię. Czy szukali kolejnych ekstremalnych doświadczeń, a jeśli tak, to czy którekolwiek z nich można porównać z pobytem w kosmosie?

Pojawiające się tu i ówdzie na kartach książki Smitha porównania losu himalaistów i astronautów nie są przypadkowe. Przeżycia i jednych, i drugich wywołują efekt uzależnienia. O ile jednak miłośnicy gór zawsze mogą wyznaczyć sobie nowy cel, nawet jeśli zdobyli już wszystkie ośmiotysięczniki, o tyle lunonauci zbliżyli się lub wręcz przekroczyli granicę, poza którą nie ma już nic równie ekscytującego. Scenariusze ich życia były różne, przeważnie tragiczne: rozwody, nieudane inwestycje i rozmienianie sławy. Niektórym jednak, jak np. Gene’owi Cernanowi, udało się wykorzystać popularność i zarobić duże pieniądze. Co ciekawe, wynagrodzenie, które przypadło im w udziale za lot na Księżyc, było niewielkie. Buzz Aldrin, towarzysz Neila Armstronga z misji Apollo 11, zachował nawet oprawiony w ramkę formularz zwrotu kosztów z tytułu uczestnictwa w misji: 30 dolarów i 31 centów za trasę Przylądek Kennedy’ego – Księżyc – Ocean Spokojny. Nic więc dziwnego, że próbowali się dorobić na różne sposoby. Aldrin kasował 250 dolarów za każdy autograf (500, jeśli na podpisywanej kartce czy gadżecie znajdował się autograf innego astronauty). W tym kontekście zrozumiały staje się – uznany za skandaliczny przez NASA oraz opinię publiczną – gest Davida Scotta, Alfreda Wordena i Jamesa Irwina, uczestników misji Apollo 15, którzy zabrali w 1972 r. na Księżyc czterysta znaczków pocztowych, po czym sprzedali je kolekcjonerom z wielokrotnym zyskiem.

Osobnym przypadkiem jest historia pierwszego człowieka na Księżycu, którego do końca życia otaczała fama osoby absolutnie niedostępnej i unikającej jak ognia kontaktów z mediami. Także Andrew Smith nie dostąpił zaszczytu osobistej rozmowy z Neilem Armstrongiem, ograniczając się do żywej i intensywnej wymiany maili, którą szczegółowo opisał w książce. Faktem jest, że dla większości ludzi synonimem programu Apollo jest właśnie Armstrong. To on trafił na karty podręczników historii, choć o jego udziale w misji zdecydował przypadek, gdyż Waltera Shirrę, jego najpoważniejszego konkurenta, wyeliminował katar! Jeśli kogoś to dziwi, proszę sobie wyobrazić, co się dzieje z zawartością zakatarzonego nosa w stanie nieważkości.

Grę na zwłokę prowadzoną do końca życia przez Armstronga można porównać do katuszy, jakie przeżywał Bob Dylan, próbując chronić swą prywatność. Tak jak na przełomie lat 60. i 70., w szczytowym okresie popularności Dylana, zdesperowany fan Alan Jules Weberman prowadził szczegółowe analizy zawartości kubła na śmieci, jaki wystawiał piosenkarz przed swój dom w Nowym Jorku, tak wielbiciele Armstronga nie odstępowali go na krok. W 2005 r. fryzjer sprzedał kosmyki włosów astronauty prywatnemu kolekcjonerowi za 3 tysiące dolarów. Po powrocie na Ziemię Armstrong wykładał na uniwersytecie w Cincinnati, a raczej próbował wykładać, gdyż przez niemal dekadę przeszło połowę czasu musiał przeznaczyć na podpisywanie autografów dla tłumnie przybywających na uczelnię fanów.

Deficyt wyobraźni

Od pomyślnego wodowania misji Apollo 17 w 1972 r. wielokrotnie pojawiały się zapewnienia, że człowiek powróci na Księżyc. Żadna z deklaracji nie doczekała się realizacji. Obietnice składali Ronald Reagan i obaj prezydenci USA z rodziny Bushów. Z programu lotów załogowych nie zrezygnowała do dzisiaj Rosja i agencja Roskosmos. 3 stycznia 2019 r. chińska sonda Czang-e 4 wylądowała na niewidocznej z Ziemi półkuli Księżyca. Chińczycy zapowiedzieli przy tej okazji dalsze misje, także z udziałem ludzi. O prywatnych lotach załogowych na Marsa marzą miliarder i twórca serwisu PayPal Elon Musk (agencja SpaceX) i Holender Bas Lansdorp (firma Mars One). Dlaczego wciąż niewykonalne jest coś, co było wykonalne w czasach przed narodzinami internetu i telefonii komórkowej? Czy wystarczające jest racjonalne uzasadnienie, że ludzie na Księżycu nie są już potrzebni, bo w badaniach jego powierzchni i genezy dużo lepiej sprawdzają się mechaniczne sondy? A może żyjemy w czasach swoistego deficytu zbiorowej wyobraźni?

To paradoks, że drugie emblematyczne dla lat 60. XX w. wydarzenie – narodziny kontrkultury i ruchu dzieci kwiatów – wychodziło z całkowicie innych założeń i krytycznie odnosiło się do idei podboju kosmosu. Z jednej strony wyścig zbrojeń i ostatni akord epoki kolonialnej, z drugiej – lato miłości, dekonstrukcja i początki świadomości ekologicznej. Armstrong na Księżycu i studencki karnawał 1968 roku. Smith jest zdania, że nie było do dziś dwóch równie przełomowych i porywających masową wyobraźnię momentów w dziejach ludzkości.

Nie było takich momentów i wiele wskazuje, że szybko ich nie będzie. W czasach mikroopowieści, mikrowypraw, powrotu do lokalności i nadciągającej katastrofy ekologicznej być może po prostu nie ma popytu na dalszy podbój kosmosu. Bez szerokiego politycznego poparcia, porównywalnego do mobilizacji, jaka ogarnęła amerykańskie społeczeństwo pół wieku temu, obecność człowieka poza orbitą okołoziemską pozostaje fanaberią niepoprawnych optymistów, kaprysem miliarderów lub elementem imperialnej propagandy rosyjskich czy chińskich przywódców. Czy ziszczenie odwiecznych marzeń o locie na Księżyc było tylko ubocznym skutkiem zimnowojennej gorączki? Sublimacją bezpośredniej konfrontacji militarnej? Wszystko na to wskazuje. ©

VERONIKA JANATKOVÁ jest czeską reżyserką i producentką filmową. Aktywna głównie na polu filmu dokumentalnego, skupia się na problemach polityczno-społecznych. Zajmowała się tematami handlu materiałami tekstylnymi, dynamiką relacji globalnych Południa i Północy, współczesnymi ruchami feministycznymi w Rwandzie i realiami postsowieckiego Kaukazu. Była współzałożycielką i dyrektorką programową DokuBaku IDFF, pierwszego niezależnego festiwalu filmów dokumentalnych w Baku w Azerbejdżanie.

ANDREW SMITH (ur. 1961) jest muzykiem, dziennikarzem i pisarzem. Pierwsze lata życia spędził w USA, a następnie wraz z rodziną przeprowadził się do Wielkiej Brytanii. Absolwent filozofii i politologii na Uniwersytecie w Yorku. Po ukończeniu studiów przeniósł się do Londynu, gdzie pracował w sklepach muzycznych, jako kierowca vana oraz jako muzyk – m.in. brał udział w przesłuchaniach do grupy The Clash. Publikował w „Melody Maker”, „The Face”, „The Guardian”, „The Sunday Times” i „The Observer”. Jego debiutancka książka „Księżycowy pył” ukazała się w 2002 r. i od razu zyskała status bestsellera, otrzymała też nominacje w dwóch kategoriach do Brytyjskiej Nagrody Książkowej przyznawanej przez Stowarzyszenie Księgarzy oraz zdobyła tytuł jednej z najlepszych książek pierwszej dekady XXI wieku w rankingu „The Times”.

 

Dyskusja z udziałem VERONIKI JANATKOVEJ i ANDREW SMITHA, której tematem będą marzenia o podróży na Księżyc i ich wpływ na sposób funkcjonowania współczesnych społeczeństw, odbędzie się we środę, 23 października, a poprowadzi ją Grzegorz Jankowicz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Conrad 03/2019