Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niedawne wybory samorządowe w Mołdawii pokazały, że partie prozachodniej koalicji rządowej wciąż posiadają silne struktury, a opowiadający się za integracją z Europą elektorat potrafi się zmobilizować w głosowaniu przeciw „opcji rosyjskiej”. Jednak nie rozwiązuje to największej bolączki mołdawskiej polityki – a jest nią totalna kompromitacja proeuropejskiej koalicji w oczach prawie całego społeczeństwa. W tym zwłaszcza wśród zwolenników Unii Europejskiej.
Spirala rozczarowań
Źle zaczęło się dziać już przed wyborami parlamentarnymi jesienią 2014 r. Wyraźne sukcesy władz w procesie integracji z Unią nie przysłoniły w oczach Mołdawian faktu, że kraj nie przeprowadza potrzebnych reform, a korupcja nie tylko nie maleje, ale staje się coraz bardziej powszechna.
Wtedy partie proeuropejskie łącznie uzyskały wprawdzie większość i zachowały władzę, ale żeby to osiągnąć, zastosowano – powiedzmy wprost – kilka brudnych sztuczek: w przededniu wyborów z list usunięto prorosyjską partię Patria, sztucznie wykreowano atmosferę zagrożenia dla stabilności państwa oraz utworzono skandalicznie mało punktów wyborczych w Rosji (w sytuacji, gdy wielu Mołdawian właśnie tam pracuje, w roli gastarbeiterów).
Potem było już tylko gorzej, gdyż rządzące do tej pory Partia Demokratyczna oraz Partia Liberalno-Demokratyczna nie utworzyły oczekiwanej przez społeczeństwo – i przez zachodnich partnerów – koalicji z Partią Liberalną. Zamiast tego zdecydowano się na dwupartyjny rząd mniejszościowy i sojusz z jeszcze niedawno prorosyjską Partią Komunistów.
Kolejnym rozczarowaniem był fakt, że szefem rządu nie został cieszący się największym zaufaniem społecznym – oraz szacunkiem unijnych dyplomatów – Iurie Leancă, lecz że zastąpiono go „premierem technicznym” w osobie, 38-letniego menadżera Chirila Gaburiciego – blisko związanego z liderem jednej z partii rządzących.
Protest pod unijną flagą
Co więcej, już od jesieni 2014 r. coraz głośniej było o aferze bankowej, zwanej dziś „kradzieżą stulecia”. Jak się okazało, w krótkim czasie z trzech dużych mołdawskich banków wyprowadzono sumę o łącznej wartości miliarda dolarów.
Głównym podejrzanym w tej aferze jest izraelsko-rosyjsko-mołdawski biznesmen Ilan Shor. Dziennikarskie śledztwa dość szybko wykazały, że nie mógł on działać sam, a tropy prowadzą na sam szczyt obozu władzy. Chociaż w sprawie toczy się kilka dochodzeń, jak dotąd nikogo nie ukarano. Nie wiadomo nawet, dokąd ostatecznie trafiły te pieniądze, a władza – ku irytacji obywateli – stara się przekonywać, że kradzież, owszem, była skandalem, lecz że dokonano jej w ramach obowiązującego prawa, więc niewiele można zrobić.
„Kradzież stulecia” przelała czarę goryczy – i tak aż nadto pełną. Wśród Mołdawian powszechne jest rozczarowanie oligarchizacją kraju, brakiem możliwości innej drogi rozwoju niż emigracja zarobkowa oraz powszechną korupcją. Symptomem tych nastrojów były duże – jak na Mołdawię – demonstracje, które odbywały się wiosną na Placu Wielkiego Zgromadzenia Narodowego w Kiszyniowie. Organizował je ruch „Godność i Prawda”, domagający się walki z największymi patologiami w państwie i rozliczenia winnych afery bankowej.
Stolica zdecyduje
Liczne sondaże są zgodne: dziś partie koalicji rządzącej cieszą się zaledwie kilkuprocentowym poparciem. Badania pokazują też, że liczba zwolenników integracji kraju z Rosją zdecydowanie przewyższyła liczbę zwolenników integracji z Unią. Dlatego obawiano się, że czerwcowe wybory samorządowe będą chwilą triumfu ugrupowań prorosyjskich. A jednak – tak się nie stało. Partiom koalicji w zasadzie udało się utrzymać „stan posiadania” w samorządach, a politycy opcji prorosyjskiej nie zdobyli władzy w stołecznym Kiszyniowie.
O takim wyniku zadecydowała specyfika wyborów samorządowych, w których Mołdawianie głosują przede wszystkim na ludzi, a nie na partie, często nie zdając sobie nawet sprawy, jakie ugrupowanie reprezentuje lokalny lider. A to właśnie partie koalicji mają najsilniejsze struktury i angażują najważniejszych liderów.
„Bitwie o Kiszyniów” – tak nazwano rywalizację o władzę w stolicy – nadano rangę wyboru między Wschodem a Zachodem. Emocje podgrzewał fakt, że druga tura wyborów burmistrza miasta odbywała się 28 czerwca, a więc w dniu uznawanym przez część społeczeństwa za rocznicę rozpoczęcia sowieckiej okupacji, a przez drugą część – za rocznicę końca okupacji rumuńskiej. Właśnie 28 czerwca 1940 r. władze sowieckie wręczyły ambasadorowi Rumunii w Moskwie ultimatum, żądając ewakuowania w ciągu dwóch dni rumuńskiej administracji i wojska z tzw. Besarabii. Pozbawiona wsparcia Rumunia musiała przyjąć ultimatum.
Dziś dotychczasowemu merowi Kiszyniowa Dorinowi Chirtoacă niewątpliwie pomógł fakt, że jest on jednym z liderów Partii Liberalnej, a więc najmniej skompromitowanego z proeuropejskich ugrupowań, które nie należy do obecnej koalicji rządzącej. Zaś jego rywalka – Zenaida Greczany z Partii Socjalistów – nie jest politykiem specjalnie charyzmatycznym.
Kiszyniowskie wybory pokazały więc również, że z poparciem dla integracji z Unią nie jest jeszcze aż tak źle, jak sugerują sondaże – jeśli tylko ideę proeuropejską uosabia polityk uważany za (w miarę) wiarygodnego.
Mołdawski Majdan?
Przyszłość proeuropejskiego rządu nie zapowiada się jednak różowo, zwłaszcza że w przeddzień wyborów samorządowych premier Chiril Gaburici podał się do dymisji, zaskakując tym nawet partyjnych liderów (okazało się, że sfałszował swoje świadectwo maturalne). Obecnie trwają ponowne rozmowy koalicyjne z liberałami. Tymczasem partie prorosyjskie odnotowały kilka sukcesów, takich jak przejęcie władzy w Bielcach.
Jak dotąd rząd nie znalazł też sposobu, by załagodzić wściekłość swych niedawnych zwolenników, występujących obecnie pod hasłem „Godności i Prawdy”. Ruch ten zapowiada, że jeśli jego postulaty – przede wszystkim rozliczenia „kradzieży stulecia” i odejścia liderów koalicji z polityki – nie zostaną spełnione, to 27 sierpnia, w Dniu Niepodległości Mołdawii, rozpocznie długotrwałe protesty w stolicy.
W ten sposób proeuropejski „Majdan”, zwrócony przeciw „proeuropejskim” rządom w Kiszyniowie, może stać się faktem. ©