Biskup sobiepan

Od czasu Soboru Watykańskiego II dominująca w teologii interpretacja władzy biskupiej doprowadziła w Kościele do chorej sytuacji.

24.08.2020

Czyta się kilka minut

 / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
/ ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Wyobraźmy sobie: oto biskup jednej diecezji jest świadkiem tego, jak biskup innej diecezji przenosi księdza pedofila z jednej parafii do drugiej, następnie wulgarnie poniża grupę swoich księży, a do tego głosi teologiczne głupstwa, np., że przez święte kapłańskie ręce żaden wirus nie przejdzie na przyjmujących komunię. Sytuacja boli tego pierwszego biskupa, ale nie reaguje. Zapytany, dlaczego, odpowiada: „Jako człowiek, owszem, powinienem przeciwdziałać, ale jako biskup… nie mogę… Doktryna o władzy biskupiej w Kościele mi na to nie pozwala”.

Właśnie taka teologia władzy biskupiej zda się dziś całkiem popularna. W obliczu grzechu czy głupoty jakiegoś biskupa związuje ręce nie tylko jednemu bolejącemu hierarsze. Na nic się zda nawet cały bolejący episkopat danego kraju, bo ten z zasady właściwie nie może żadnego biskupa do niczego zobowiązać. Tej konkretnej trudnej sytuacji mógłby zaradzić papież, biskup Rzymu, i tylko on, ale papież jest daleko, a do tego musi mieć na oku, bagatela, blisko 5,4 tys. wszystkich biskupów na całym świecie, grubo ponad 400 tys. księży, 642 tys. zakonnic, 44 tys. diakonów stałych, 51 tys. braci zakonnych, a na dodatek ponad 1,3 mld świeckich katolików.

Problematyczne wyjaśnienia

Czasami można odnieść wrażenie, że biskupi, zamiast tworzyć „kolegium następców apostołów”, czyli wspólnotę osób biorących na siebie brzemię współodpowiedzialności za Kościół, jak postanowił Sobór Watykański II, raczej tworzą coś w rodzaju mgławicy niezależnych od siebie monad bez okien, z których każda zda się zajęta swoimi sprawami, odpowiedzialna zasadniczo wyłącznie za siebie i praktycznie tylko przed samą sobą.

W miarę regularnie przekonujemy się o tym biskupim monadyzmie w Kościele nad Wisłą, choćby słysząc w mediach bolejących hierarchów, którzy tłumaczą brak swojej reakcji „brakiem tytułu” do zajmowania się innymi biskupami i odsyłają do nuncjusza. Albo mówiących: „Kościół jest tak skonstruowany, że liczy się jeden biskup z jego diecezją i cały Kościół powszechny. Stosunkowo najmniej ważny jest Kościół w jakimś kraju, a zatem także jego episkopat, który stanowi anonimowe gremium, a nie kolegium następców apostołów”.

Z tego rodzaju tłumaczeniami wiążą się przynajmniej dwa problemy. Po pierwsze, zda się z nich wynikać, że Kościół powszechny to coś od nas (bardzo) oddalonego, że nie ma on jakoby styczności z Kościołem w moim kraju, a przecież Kościół w każdym kraju, także w mojej ojczyźnie, każda jego diecezja, jest jednocześnie Kościołem powszechnym. Powszechny to z grecka katholikos (katolicki). Być odpowiedzialnym za Kościół powszechny to być odpowiedzialnym także za swoją diecezję i diecezje sąsiednie.

Po drugie, wizja Kościoła przedstawionych biskupich wyjaśnień nie w pełni harmonizuje z koncepcją Franciszka, która wciąż z trudem przebija się do świadomości i życia Kościoła. Obie te koncepcje różni przede wszystkim inne pojmowanie tego, co w języku Kościoła nazywa się kolegialnością biskupią. Kolegialność to kluczowe pojęcie dla pojmowania władzy w Kościele. Wskazuje na sprawę współodpowiedzialności biskupów, na czele z biskupem Rzymu, za kierowanie Kościołem oraz na zagadnienie uprawnionych form realizacji tej odpowiedzialności. Pod tym względem wielu biskupom dzisiaj bliżej do wizji Jana Pawła II czy Benedykta XVI niż Franciszka. Obecny papież idzie w tej materii inną drogą niż poprzednicy, mocniej – jak sądzę – trzymając się ustaleń i intuicji ostatniego Soboru. Aby to lepiej zrozumieć, trzeba cofnąć się w czasie do dwóch ostatnich soborów: Watykańskiego I (1869-70) i Watykańskiego II (1962-65).

Klęska ortodoksji?

Jednym z najważniejszych zadań Vaticanum II było wzmocnienie roli biskupów, tym samym wzmocnienie Kościołów lokalnych, a ostatecznie dokonanie niejakiej decentralizacji Kościoła. W wieku XIX i pierwszej połowie XX cała władza skupiała się praktycznie w papieżu (i ­Kurii Rzymskiej), czego efektem, ale i źródłem eskalacji okazało się ogłoszenie na Vaticanum I dogmatu o papieskim prymacie i nieomylności w sprawach wiary i moralności. Za dogmatem ruszyła w Kościele istna lawina kultu papieża, nierzadko o znamionach bałwochwalstwa. Biskupom w tamtych czasach przypadła rola wykonawców rozkazów „pana na Watykanie”, przedłużenia ramion tego iście boskiego namiestnika, nieomylnego i wszechwładnego. W obowiązującej wówczas wizji władza biskupów miała pochodzić z nadania papieża, nie zaś być dziełem Boga.

Sobór Watykański II stanął przed wyzwaniem przezwyciężenia tej jednostronnej wizji. Jego zwołanie – jak mówił Paweł VI – było konieczne, aby naprawić, uzupełnić i dopełnić to, czego zabrakło Soborowi Watykańskiemu I, który skoncentrował się na władzy papieża, w cieniu pozostawiając rolę innych biskupów. Tym samym Vaticanum II musiał zająć się sprawą ich kolegialności, od dłuższego już czasu zarzuconą. Ostatecznie właśnie kolegialność stała się jednym z kluczowych punktów obrad Soboru, jak i jednym z jego największych osiągnięć. Yves Congar, dominikanin i jeden z soborowych ekspertów teologicznych, nie miał co do tego złudzeń: „Sobór wypracował przede wszystkim naukę o kolegialności”.

Decydujące znaczenie dla doktryny Vaticanum II o kolegialności biskupów miało głosowanie nad nadzwyczaj „kontrowersyjnymi” czterema tezami, nad którymi podczas obrad przetoczył się huraganowy spór między konserwatystami i liberałami:

1. Konsekracja biskupa jest najwyższym stopniem święceń sakramentalnych.

2. Każdy we właściwy sposób wyświęcony biskup w komunii z innymi biskupami i biskupem Rzymu stanowi kolegium biskupów.

3. Kolegium biskupów poprzez swoją działalność ewangelizacyjną, uświęcającą i przewodzącą jest następcą Kolegium apostołów i zawsze w komunii z biskupem Rzymu sprawuje pełną i najwyższą władzę w Kościele powszechnym.

4. Tak rozumiana władza Kolegium Biskupów, w jedności z biskupem Rzymu, pochodzi z prawa Bożego, a nie z nadania papieża.

Głosowanie okazało się pełnym triumfem liberałów. Ojcowie soborowi przyjęli te cztery tezy zdecydowaną większością głosów (pierwszą: 2123 do 34; drugą: 2143 do 104; trzecią: 2148 do 336 oraz czwartą: 2138 do 408). Przegrani konserwatyści, na czele z hierarchami Kurii Rzymskiej, wynik głosowania uznali za nieszczęście i klęskę katolickiej ortodoksji.


Czytaj także: Józef Majewski: Wiara stopniowana


„Zmartwychwstanie” biskupów na Soborze Watykańskim II dobrze widać w zreformowanym w duchu jego nauczania, a opublikowanym w 1983 r. Kodeksie prawa kanonicznego, regulującym podstawowe prawne ramy życia Kościoła. Sporo na ten temat mówią już same językowe statystki: wystarczy powiedzieć, że słowo „biskup”, rzeczownikowo i przymiotnikowo, w kanonicznej wersji łacińskiej Kodeksu pojawia się aż 840 razy, a zatem na każdej z wszystkich ponad 283 stronach wydania, z którego korzystam, występuje średnio 3 razy! Nawet „Kościół” pojawia się raptem tylko 759 razy. Ewidentnie widać, że Kościół biskupami stoi.

Posoborowy spór

Tymczasem soborowe głosowanie czterech tez nie zakończyło sporu, który po Vaticanum II skupił się w głównej mierze na pytaniu o formy realizacji kolegialności. Z grubsza spierają się w nim dwie koncepcje: wąska i szeroka.

Według koncepcji wąskiej, spadkobierczyni soborowego stanowiska konserwatystów, ciążącej ku centralizmowi Kościoła, biskupi swoją kolegialną władzę sprawują wyłącznie w dwóch wypadkach: na soborach powszechnych oraz wtedy, gdy papież wyraźnie wzywa wszystkich biskupów do konkretnego aktu pod jego kierownictwem. W obu wypadkach chodzi o jednoczesne, niejako synchroniczne działanie wszystkich biskupów. Częściowe ich działania i zgromadzenia, które angażują tylko część hierarchów, np. synody (nawet z udziałem papieża) czy konferencje biskupów – nie posiadają w tym ujęciu kolegialnej władzy w sensie ścisłym, nie są realizacją autentycznej kolegialności. Koncepcję wąską znajdujemy w nauczaniu Jana Pawła II, a na jej straży stał kard. Joseph Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary i późniejszy papież Benedykt XVI.

Natomiast według koncepcji szerokiej, spadkobierczyni stanowiska soborowych liberałów, zmierzającej do decentralizacji Kościoła, kolegialność można realizować w różnym stopniu. Biskupi w najwyższym stopniu kolegialnie działają w obu wspomnianych wypadkach, ale nie tylko: w mniejszym stopniu mogą ją sprawować w węższych zgromadzeniach, gdy spotykają się i działają w komunii z innymi biskupami, na czele z papieżem – by wypełniać swoje pasterskie zadania. W takiej sytuacji biskupi sprawują kolegialną władzę w sensie właściwym, chociaż nie w jej pełni.

Koncepcja szeroka powołuje się na przykład władzy papieskiej, która również realizowana jest w różnym stopniu. Oczywiste jest, że biskup Rzymu nie angażuje władzy prymatu w takim samym stopniu w każdym czasie i w każdej sytuacji, co nie znaczy, że raz sprawuje władzę, a innym razem ją zawiesza czy z niej rezygnuje. W najwyższym stopniu angażuje prymat, gdy naucza ex ­cathedra (ogłasza dogmat) lub gdy ustanawia prawo dla Kościoła powszechnego, ale w taki sposób działa bardzo rzadko. W innych sytuacjach sprawuje prymat w mniejszym i zróżnicowanym stopniu. Prymat pozostaje prymatem, nawet jeśli papież nie sprawuje go w najwyższym stopniu, w przeciwnym razie codzienne kierowanie Kościołem byłoby niemożliwe.

Analogicznie – według zwolenników koncepcji szerokiej – biskupi sprawują swoją kolegialną władzę w różnym czasie i w różnych sytuacjach w różnym stopniu. Szerokie pojmowanie kolegialności bliskie jest Franciszkowi.

Kolegium czy kolektyw?

W koncepcji wąskiej konferencje biskupów w konkretnych krajach są tworami, którym brakuje uzasadnienia teologicznego, i którym zasadniczo nie przysługuje autorytet doktrynalny. Episkopaty w istocie nie są formą realizacji kolegialności. Nie są kolegiami, ale jedynie kolektywami. W takim duchu nauczanie Soboru Watykańskiego II interpretował kard. Joseph Ratzinger. Klarownie stanowisko to zaprezentował w 1984 r. w głośnej książce „Raport o stanie wiary”: „Należy pamiętać, że Konferencje Biskupów nie mają teologicznych uzasadnień i nie są częścią nieusuwalną Kościoła, spełniają tylko funkcje praktyczne. (...) Kolektyw nie może więc zastąpić osoby biskupa (...). Żadna konferencja biskupów nie posiada sama z siebie misji nauczania. Także jej dokumenty nie mają jakiegoś specjalnego znaczenia, ale takie, jakie nadają im poszczególni biskupi”.

Trudno jednak zgodzić się ze stanowiskiem, że zdecydowana większość ojców soborowych uważała konferencje biskupów za „kolektywy”, twory pozbawione kolegialności. Przecież w Konstytucji dogmatycznej o Kościele przyrównali je do starożytnych „kolegialnych” Kościołów patriarchalnych: Kościoły te „będące niejako macierzami wiary, zrodziły z siebie inne, jakby córki, i aż do naszych czasów pozostały związane z nimi ściślejszymi więzami miłości w życiu sakramentalnym i we wzajemnym poszanowaniu praw i urzędów. (...) W podobny sposób Konferencje biskupów mogą dziś wnieść różnorodny i owocny wkład do konkretnego urzeczywistnienia się pragnienia kolegialności” (nr 23). Z kolei w Konstytucji dogmatycznej o Liturgii Sobór udzielił konferencjom biskupów znaczącego autorytetu w sprawach liturgicznych (por. nr 22, 36, 39).

Stanowisko kard. Ratzingera bliskie było Janowi Pawłowi II, czego świadectwo można znaleźć w takich dokumentach jak „Apostolos suos” (1998) i „Pastores gregis” (2003). W pierwszym z nich papież jasno stwierdził, że najwyższa władza biskupów może być sprawowana kolegialnie tylko na soborach i wtedy, gdy biskup Rzymu wezwie wszystkich biskupów, rozproszonych po świecie, do kolegialnego aktu albo wyrazi zgodę na ich kolegialne działanie lub za takie uzna ich nauczanie. „Tego rodzaju działanie kolegialne – czytamy – nie występuje na płaszczyźnie poszczególnych Kościołów partykularnych [diecezja] oraz ich zrzeszeń utworzonych przez ich biskupów” (nr 10). Biskupim zgromadzeniom węższym niż soborowe nie przysługuje kolegialność w sensie właściwym (por. nr 12).

Franciszek nie uznał nauczania Jana Pawła II o konferencjach biskupów za ostatnie słowo Magisterium Kościoła. W swoim programowym dokumencie – adhortacji „Evangelii gaudium” (2013) – kolegialność opisał w duchu koncepcji szerokiej: „Sobór Watykański II stwier­dził, że w sposób analogiczny do Kościołów patriarchalnych kon­ferencje biskupów mogą »dziś wnieść wieloraki i owocny wkład do konkretnego urzeczywistnienia się poczucia kolegialności« (Konstytucja dogmatyczna o Kościele, nr 23). Jednak to życzenie nie urzeczywistniło się w pełni, ponieważ nie wyjaśniono dostatecznie statusu konferencji biskupów, który by je pojmował jako podmioty o konkretnych kompetencjach, łącznie z pewnym autentycznym autorytetem doktrynalnym” (nr 32). Zwracam uwagę zwłaszcza na ostatnie słowa.

O kolegialnym traktowaniu konferencji biskupów przez Franciszka świadczy, jak sądzę, również fakt, że w swoich dokumentach – inaczej niż Jan Paweł II czy Benedykt XVI – cytuje ich wypowiedzi. Na przykład w „Evangelii gaudium” czyni to siedem razy (Konferencja Biskupów Indii, V Konferencja Ogólna Episkopatu Ameryki Łacińskiej i Karaibów, Konferencja Biskupów Francji, Krajowa Konferencja Biskupów Brazylijskich, Konferencja Biskupów Katolickich na Filipinach, Komitet Doktryny Konferencji Biskupów Katolickich Stanów Zjednoczo­nych, Stały Komitet Krajowej Konferencji Biskupów Konga). W adhortacji „Amoris laetitia” dokumenty różnych konferencji biskupów przywołane są dziesięć razy, a w encyklice „Laudato si” – aż 21.

Do tego wszystkiego obecny papież jako pierwszy biskup Rzymu w dziejach Kościoła włączył do „Acta Apostolicae Sedis”, urzędowego organu Stolicy Apostolskiej, gdzie promulguje się prawo powszechne dla całego Kościoła, dokument autorstwa jednej konferencji biskupów – Argentyny – w sprawie adhortacji „Amoris laetitia”.

Franciszek pokazał, że konferencje biskupów traktuje jako ciała kolegialne także w nowelizacji kanonu 838 Kodeksu prawa kanonicznego, który teraz przyznaje konferencjom prawo zatwierdzania i wydawania ksiąg liturgicznych, i to bez aprobaty Stolicy Apostolskiej, co wcześniej było nie do pomyślenia.

W świetle decentralistycznych posunięć Franciszka oraz kolejnych jego gestów i wypowiedzi, które akcentują kolegialny charakter konferencji biskupów, jasne staje się, że biskupi nie mogą być monadami bez okien, zajętymi wyłącznie sprawami swoich własnych Kościołów lokalnych, odpowiedzialnymi tylko za siebie i wyłącznie przed samymi sobą, a tym bardziej czuć się panami na swoich włościach, traktującymi swój Kościół lokalny niczym folwark, z przeświadczeniem, że nikt, żaden inny biskup – prócz (odległego) biskupa Rzymu – nie ma prawa wtrącać się do jego „prywatnego królestwa”.

Kolegialny charakter episkopatów zakłada, że są one i ich członkowie wzajemnie odpowiedzialni za swoje własne diecezje i Kościół powszechny, a zatem za wszystkie diecezje świata, nade wszystko te bliskie, sąsiednie, i przede wszystkim te w potrzebie, którym i w których źle się dzieje, w szczególny sposób zaś za te, w których źle dzieje się z powodu ich własnych biskupów.

Nie jest rozwiązaniem cedowanie przez biskupów kolegialnej odpowiedzialności na biskupa Rzymu. Nie taka jest jego rola i zadanie, jak stwierdził to zresztą sam Franciszek w swoim programowym dokumencie: „Nie uważam (...), że należy ocze­kiwać od papieskiego nauczania definitywnego lub wyczerpującego słowa na temat wszystkich spraw dotyczących Kościoła i świata. Nie jest stosowne, żeby papież zastępował miejscowe konferencje biskupów w rozeznaniu wszystkich problemów wyłaniających się na ich tery­toriach. W tym sensie dostrzegam potrzebę przyjęcia zbawiennej »decentralizacji«. (...) Przesadna centralizacja zamiast pomagać, komplikuje życie Kościoła oraz jego dynamizm misyjny” (nr 32). Konsekracja na biskupa, a zatem także kolegialność – to przywilej, ale może bardziej trud i brzemię. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2020