Bezpieczniej niż w aucie

Steph Davis, mistrzyni wspinaczki wyczynowej: Przez całe życie z pasją się uczyłam: literatury, fortepianu... Moje zetknięcie ze wspinaczką było niczym odkrycie nowego świata. Musiałam uczyć się wszystkiego od początku, ponieważ wcześniej nie byłam nawet sportowcem. (Rozmawiał Bartek Dobroch)

18.03.2008

Czyta się kilka minut

Bartek Dobroch: Kiedy przeżyłaś swoje pierwsze górskie "wielkie zauroczenie"?

Steph Davis: Pierwszą górą, w której się zakochałam, był Longs Peak w Colorado z jego wielką ścianą Diamond. Wcześniej wspinałam się tylko skałkowo, więc to było pierwsze górskie doświadczenie. Są miejsca, które darzę podobnym uczuciem co ludzi, więc postrzegam je jak ważne postaci z mojego życia. Są jego istotną częścią.

Do 18. roku życia ćwiczyłaś głównie grę na fortepianie albo czytałaś książki. Potem studiowałaś literaturę. Dziś jesteś jedną z najlepiej wspinających się kobiet na świecie. Co było przyczyną tak radykalnej zmiany w życiu?

Wychowywałam się z bratem w mało sportowej akademickiej rodzinie. Coś musiało jednak we mnie drzemać... Powodem mógł być mój pęd do nauki. Rzeczywiście przez całe życie z pasją się uczyłam. Nikt mnie nie musiał do tego zmuszać, ponieważ poznanie czegoś nowego było dla mnie naturalnym źródłem ekscytacji. Moje zetknięcie ze wspinaczką było niczym odkrycie nowego świata. Musiałam uczyć się wszystkiego od początku, ponieważ wcześniej nie byłam nawet sportowcem.

Rodzice nie byli zachwyceni Twoim wyborem?

Mieli problemy ze zrozumieniem tego przez pierwsze... 15 lat (śmiech). Dziś też tego do końca nie rozumieją. Jak większość rodziców chcieliby, żeby ich dziecko było bezpieczne i zorganizowane. Niedawno jednak byli na moim pokazie slajdów w Arizonie i chyba zaczynają widzieć rzeczy inaczej. Dostrzegli, że jestem zdrowa, szczęśliwa, robię to, co kocham.

Pojęli, że skały, góry są dla Ciebie ważniejsze niż muzyka czy literatura?

Przyjęli to do wiadomości. Wspinanie połączyło się w moim życiu z literaturą, nie tylko dlatego, że obroniłam pracę magisterską z literatury górskiej. Dało mi wspaniałe tematy, coś, na czym mogłam się skupić i opisać.

A muzyka? Jest jakieś podobieństwo między wspinaczką a grą na fortepianie?

Gdy zaczęłam się wspinać, odczuwałam wielki niedosyt, bowiem ludzie, których spotykałam, wychowali się w górach, więc od zawsze uprawiali sport na wolnym powietrzu. Myślałam, że nie mam w zanadrzu nic, co mogłoby mi pomóc. Ale z czasem przekonałam się, że mam jedną wielką zaletę: samodyscyplinę i nawyk ćwiczeń. Przecież od trzeciego roku życia całymi dniami grałam na pianinie. To naprawdę mi pomogło, bo znałam wielu wspinaczy znacznie bardziej ode mnie utalentowanych, lepiej predysponowanych, ale najwyraźniej nie byli wystarczająco zdyscyplinowani, by zrobić znaczące postępy. Czasami myślę, że dyscyplina znaczy więcej niż talent. Tę lekcję zawdzięczam swojej muzycznej przeszłości.

Dla większości ludzi wspinanie jest po prostu niebezpiecznym sportem. Dla Ciebie jest czymś więcej?

To moje życie, droga do poznania świata, odczucia go na nowo. Wspinaczka ukształtowała mnie jako osobę, pomogła zmienić wiele rzeczy w życiu. Jest czynnością tak intensywną, że każdy najmniejszy ruch zmusza cię do skupienia pełnej uwagi. Pociąga też za sobą czasem pewne ryzyko. To uczy myśleć o rzeczach naprawdę serio. Ale wspinanie to także siedzenie godzinami na półce gdzieś pośrodku ściany, gapienie się na skałę, obserwowanie innych ludzi, rozmyślanie...

...na przykład, jak w książce, o łańcuchach DNA w Twoim ciele, których podwójne helisy rozkręcają się i prostują na spotkanie z pionową rysą w ścianie. Czy pasja wspinania tkwi w genach?

Na pewno jest ona odwieczna. Ponieważ żyję na pustyni w Moab w stanie Utah, często znajduję tam liczące tysiąc lat ślady rąk i stóp pradawnych mieszkańców, Indian Anasazi, odciśnięte wysoko w ścianach, rysunki naskalne, fragmenty ceramiki...

Ci ludzie wspinali się na te skały?

Oczywiście. By dotrzeć do swoich domów wydrążonych w środku piaskowcowych ścian. Dziś możesz się tam wspiąć drogą, którą oni wchodzili. To interesujące, od jak dawna ludzie się wspinają...

...i mówią o pięknie góry, idealnych liniach, perfekcyjnych rysach, które przechodzą sekwencją ładnych ruchów. Tak jakby wspinanie było rodzajem sztuki.

Jest we wspinaczce pewna doza artystycznych przeżyć. Częściowo jest to, jak w sztuce, droga do wyrażenia siebie. Często jakiś wspinaczkowy cel, niczym dzieło, przejmuje w danym momencie kontrolę nad moim życiem. Pragnę tylko, by go ukończyć. Ludzie zastanawiają się potem, co znaczy moje dokonanie, oceniają wspinaczkę, rozwodzą się nad jej stylem. Jak w przypadku jakiejś formy sztuki.

Czego, oprócz piękna, poszukujesz we wspinaczce?

Ciągle czuję, że to raczej poszukiwanie wiedzy, ale i szczęścia. Prawdopodobnie większość rzeczy, które robimy, jest próbą osiągnięcia jakiejś satysfakcji. Kiedy ekscytuję się jakąś wspinaczką, to częściowo dlatego, że zastanawiam się, czy mogę tego dokonać albo jak tego dokonać. Długo próbuję i kiedy wreszcie z powodzeniem kończę - to właśnie jest szczęście.

Szukasz tego szczęścia na krańcach świata. W Patagonii, Pakistanie, Kirgizji, a nawet na Ziemi Baffina.

Miejscem, które najbardziej lubię, jest jednak Moab. Za pierwszym razem, kiedy tam dotarłam, już wiedziałam, że to jest moje miejsce. Owszem, jest wiele pięknych rzeczy, które trzeba zobaczyć, ale trzeba też mieć gdzie wracać.

Żyjesz na pustyni, praktykujesz jogę, weganizm. Czy w połączeniu ze wspinaniem to jest Twój sposób poszukiwania spokoju dla ciała i duszy?

Joga oczywiście pomaga fizycznie, sprawia, że stajesz się bardziej giętki, twoje ciało uczy się także relaksować. Dzięki byciu weganką czuję się zdrowsza, a mój organizm jest oczyszczony. Z egoistycznej perspektywy to z kolei pozwala mi się lepiej wspinać.

Niezwykle istotne jest dla mnie także, by starać się nie być przyczyną dalszych szkód na świecie. Ciągle jeżdżę samochodem, latam samolotem, chcę zatem zredukować inne rzeczy, które są dla środowiska szkodliwe. Jeśli rezygnujesz z jedzenia zwierząt, w jakiś sposób sam ograniczasz krzywdy, które i tak wyrządzasz innym stworzeniom. Myślę, że to także ważne duchowo. Powiedzieć sobie: nie jestem doskonała, ale przynajmniej robię, co w mojej mocy.

Dlaczego wspinasz się "na żywca"? Czy to zwiększa Twoje poczucie wolności?

W pewnym sensie tak. Czuję się doskonale, nie mając liny asekuracyjnej ani sprzętu wspinaczkowego. Zupełnie czysta. Innym powodem jest, że zawsze chciałam poprzez wspinanie czuć się rzeczywiście pewna siebie. A kiedy porzucisz linę i wiesz, że nie wolno ci odpaść, musisz być całkowicie pewny, gdzie idziesz, że tam dotrzesz i nie spadniesz. To jest wyrazem mistrzostwa, móc powiedzieć: wiem, że zrobię to na pewno.

Jeżeli wspinasz się z asekuracją, nigdy naprawdę nie wiesz, czy jesteś absolutnie pewny... Możesz przecież polegać na linie. Jeśli ją zostawisz, musisz być pewny!

Większość ludzi uważa to za coś bardzo niebezpiecznego, absolutne wariactwo. A Ty piszesz w "Wielkim zauroczeniu": "Zawsze zaskakuje mnie, gdy ludzie mówią, że wspinanie jest niebezpieczne. Ja najbezpieczniej czułam się, będąc sama na trudno dostępnej ścianie lub górze". Co więc jest dla Ciebie naprawdę niebezpieczne?

Jazda samochodem.

Miałaś wypadek za kierownicą...

Owszem, skasowałam auto. Większość ludzi akceptuje jazdę samochodem, bo niemal wszyscy jeździmy. Bardzo niewielu ludzi wspina się bez asekuracji, więc większość myśli: Ach, to takie niebezpieczne.

Czy kiedykolwiek naprawdę bałaś się podczas wspinaczki?

Zdarzało się. Ze wszystkich gatunków podłoża naprawdę najbardziej obawiam się wspinaczki w śniegu. Widziałam wiele razy potężne nawisy śnieżne, ukryte pod śniegiem szczeliny. Wielu ludzi zginęło pod lawinami. Śnieg jest nieprzewidywalny - na nic nasza zapobiegliwość.

Czułaś kiedyś strach przed śmiercią?

Wiele razy, kiedy czujesz strach, to nie wiesz przed czym. Staram się rozpoznać przyczyny i nie pozwolić, by mną kierowały. Bardziej niż śmierci obawiam się poważnych obrażeń, kalectwa. Nawet lekkie urazy, których wielokrotnie doznawałam, potrafią sprawić duży problem. A śmierć? No cóż, wszyscy kiedyś umrzemy i kto wie, co się potem wydarzy. To nie jest coś, co powinno budzić największy strach.

Opisałaś historię Twojej przyjaciółki, Beth Coats, w połowie sparaliżowanej po wypadku wspinaczkowym, której teraz wraz z przyjaciółmi pomagasz się wspinać. Czy wspinaczka może być rodzajem terapii?

Być może... Otwiera nam przecież drogę do poznania innego - wertykalnego świata. Życie spędzamy raczej w perspektywie horyzontalnej, chodząc. Nie odczuwamy więc trójwymiarowości świata, jak ptaki. Jeśli człowiek jest w stanie oderwać się od tego poziomego świata, daje mu to moc...

...i wiarę we własne możliwości. Także ludziom ułomnym?

Wszystkim ludziom. Dla każdego może być doświadczeniem wzmacniającym.

Twój mąż, Dean Potter, jest także jednym z najlepszych wspinaczy na świecie. Uprawia między innymi - jako jeden z nielicznych - chodzenie na linie nad przepaścią bez asekuracji. Nie boisz się o niego?

Nie za bardzo. Nigdy nie widziałam go panikującego ani też robiącego coś, co mogłoby wpędzić innych w panikę. Podobnie jak ja, nawet gdy robi coś bardzo niebezpiecznego, jest niesamowicie ostrożny. Ludzie mówią: "O mój Boże, co on wyprawia!". Ale widzą tylko końcowy efekt, do którego prowadzą miesiące treningów, przygotowań, rozmyślań.

Wspinanie jest bardzo demokratycznym sportem, bo kobiety i mężczyźni mogą wspinać się razem, jak Ty i Dean, a jednocześnie najlepsze, jak Ty czy też Baskijka Josune Bereziartu, wcale nie ustępują poziomem większości mężczyzn. Czy jako kobieta czułaś się kiedyś we wspinaczce dyskryminowana?

Przez pewien czas byłam zbyt mocno wspierana, tylko dlatego, że jestem kobietą. Kiedy już zostałam uznanym wspinaczem, bywało, że nie dostawałam wsparcia, na jakie zasługiwałam, bo niektórzy czują się zagrożeni, jeżeli robisz to samo, co oni. Trochę to dziwne i niejasne.

Wspinanie to także opanowanie techniki. Nie miałaś z tym problemów?

Było mnóstwo nauki, ale byłam tym - jak to bywa u mnie z nauką - zafascynowana. Stopniowo opanowywałam każdą z umiejętności: zaczęłam od wspinaczki skałkowej, poznawałam liny, zakładanie przelotów, potem udałam się w góry, poznałam wspinaczkę w lodzie i śniegu... Wszystko po kolei.

Zawsze myślę, iż jest tyle elementów, których musisz pilnować podczas wspinania, że jeżeli sam sobie nie zapewnisz pomocy, to może cię to zgubić. Trzeba myśleć o każdej najmniejszej rzeczy. To uczy perfekcjonizmu. Na przykład na Salathé Wall był tak długi i trudny wyciąg, że w jego końcówce ciężar liny ściągał mnie w dół. Na kilka ruchów przed końcem nie mogłam już nawet jej udźwignąć, by wpiąć do karabinka.

Myślisz o przyszłości? Masz 35 lat. Najwyżej przez dziesięć kolejnych będziesz w stanie wspinać się na najwyższym poziomie. Co potem? Wspinaczka zimowa, wyprawy himalajskie?

Zawsze obserwowałam najlepszych alpinistów, himalaistów - oni są już przeważnie po czterdziestce, bowiem w tym stylu zdobywania gór najważniejsze jest doświadczenie...

...umiejętności, wytrzymałość, odporność na trudne warunki, a nie siła, szybkość, którą się z wiekiem traci.

Możesz być niesamowicie sprawny, świetny technicznie, ale w pewnym momencie twoje palce zesztywnieją i już nie będziesz mógł się lepiej wspinać. W wysokich górach to nie gra roli. Tam liczy się doświadczenie, determinacja, umiejętności, wszystkie te rzeczy, które możesz utrzymać, nawet jeżeli nie podciągniesz się już na palcach.

Czasem całe tygodnie spędzasz gdzieś bezczynnie w bazie w oczekiwaniu na dobrą pogodę. Czytasz wtedy książki?

Czytam wszystko. Często w bazie, kiedy przeczytasz już to, co wziąłeś ze sobą, popadasz w desperację, chodzisz i żebrzesz u innych obozowiczów o książki. Uczyłam się kiedyś w szkole francuskiego, teraz próbuję sił z hiszpańskim. Zazwyczaj, kiedy jadę na ekspedycję, zabieram ze sobą książki w tych językach, ponieważ czytam je wtedy wolniej, częściej wracam do czegoś, uczę się. Gdybym zabierała ze sobą książki angielskie, musiałabym zabierać całą bibliotekę. Po angielsku czytam bardzo szybko, niestety... (śmiech)

Zaliczyłaś już wszystkie najważniejsze klasyki w Parku Yosemite, wiele trudnych dróg w całych Stanach, byłaś na Fitz Royu, dziewiczych turniach w Pakistanie... Masz jeszcze jakieś wspinaczkowe marzenia?

Oczywiście! One nie zawsze są określone, częściej dotyczą po prostu bycia w jakimś miejscu... Uwielbiam przebywać w Patagonii. Nie myślę wtedy, że chciałabym wspiąć się na ten czy tamten szczyt. Moje plany często nie są sprecyzowane, wynikają raczej z jakiejś potrzeby chwili.

Jakieś konkretne cele? Jeśli Patagonia, to słynne Cerro Torre albo Torres del Paine?

Prawdopodobnie region Fitz Roya. Zawsze lubię tam wracać. Uwielbiam lodowiec i te góry - naprawę wielkie. Torres del Paine też są duże, ale nieco ukryte, w związku z czym wyglądają na niższe, a masywy Fitz Roya i Cerro Torre są naprawdę ogromne. Przez to takie imponujące. Już chcę tam być.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2008