Bez tytułu

FELIETON | Czy przysługuje mi tutaj tytuł? Tytuł jest bardzo ważny, jak jakieś zaklęcie, akt stworzenia.

21.09.2020

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska  / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Dorota Masłowska / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Dajcie mi pisarkę lub pisarza, w ogóle: artystę, złego albo dobrego, uznanego lub samozwańczego, który na najgłębszych zapleczach głowy nie maca sobie, nie przymierza w lustrze suchych tytułów czy nazw, przyzywając i mamiąc do siebie mogące wyniknąć z nich byty, formy, formuły, formacje. Ile rzeczy zatrzymanych w mojej jaźni w tej fazie właśnie, nigdy poza nią nie wyrojonych. Niby nigdy niespłodzone dzieci, które za jedyną rację istnienia mając piękne imię i nazwisko, nie mogą żyć.

Tutaj zaś nagle sytuacja odwrotna. Z powodów technicznych cykl musi pozostać bezimienny.

A przecież tytuły aż się cisną, gotowe do przyświecania, nadawania kształtu. Kiedyś, z typową młodzieńczą awersją do zwykłości, parłam ku nazwom – barokom, mutantom, rarogom; z upływem lat zaś w swoich fantazjach nazewniczych bardziej cenię udawaną skromność, zero wastetoo good to go. Z przyjemnością myślę o zlepkach powszechnego użytku, pierwszych z brzegu wycirusach. Chętnie nazwałabym więc te teksty: „Moje miasto”. Chociaż co najmniej równie trafne byłoby „Niemoje miasto”.

Podoba mi się wytarte „Warszawa i ja”. Choć nie oddaje tej trudnej relacji, zakłada jakąś równoległość, a ja to widzę jako przenikanie. Więc już prędzej: „Warszawa to ja”. „Pani Warszawa to ja”. To lepiej oddaje proces współtworzenia, współdzielenia, współpraktykowania swoich nawzajem wad, przekleństw i zboczeń. Podkreśla też, że Warszawa jest panią. Damą. Babsztylem.

Parę lat temu udzieliłam „Tygodnikowi” wywiadu, w którym powiedziałam głupio, że jest brzydka. Ta niezbyt szokująca dla większości posiadaczy oczu i uszu, niezbyt nieprawdziwa uwaga wzbudziła oburzenie i wiele kontrgłosów. Kto przeprosi klimatyczne uliczki Żoliborza? Odszczeka to przed bukolicznymi zaułkami Mariensztatu? Poza tym: czy przyjechawszy tu znikąd, władowawszy się na doczepkę, można w ogóle sarkać? Po ilu latach spędzonych w Warszawie dostaje się uprawnienia do sarkania? Czy moje czucie tego miasta jest prawomocne, skoro kręcę się tu na pałę? Podnajmuję, podzlecam, leasinguję bardziej niż mam? Co jednak, jeśli moja kondycja nie jest aż tak bardzo odosobniona, bo przynajmniej połowa mieszkańców Warszawy to, tak jak ja, przyjezdni?

Nieszczęsne miasto, niewielu oddanych miłośników, wielu nieoddanych użytkowników. Sama przecież też irytuję się, słysząc te ekspresowe recenzje konsumentów, wielkich przyznawaczy gwiazdek w rankingach. Zabobonne wygadywania i biadolenia z cienkiej księgi biadoleń na Warszawę („ja to bym tak nie mógł”, „wyścig szczurów!”), mające często za paliwo mieszaninę lęku i jakiegoś żalu o wszystko, czego się tu nie osiągnęło i nie osiągnie, żalu progresywnego i wstecznego jednocześnie. Tak jakby pulsujący tu potencjał sukcesu wyświetlał wszystkim hologramową wersję ich równoległego życia na szczycie, tego, które ich bezustannie omija, z którego są w czasie rzeczywistym okradani, z którego okrada ich ta chytra rozgorączkowana betonowa lampucera. W dodatku odpychająca, nieskładna, chaotyczna, rycząco-śmierdząca. (I brzydka. Ale w tak złożony, tak wybujały sposób, że natychmiast rozpiera ramy tego słowa, rozpiżdżając je na tysiąc kawałków! Walają się potem po chodniku razem z brudnymi maseczkami, ulotkami agencji towarzyskich, liśćmi, wzmożonymi jak to we wrześniu reklamami szkół językowych i małpkami wódek o smakach słonego karmelu i palonego masła nowość!).

To palimpsest, piramida, szary tort, opera zgrzytów i nieadekwatności, zamalowanych kanarkowym duluksem plam krwi i lejów po bombach, suma wielu małych chaosów i chaosików, rachunek krzywd, niezgodności, bzdur, bałaganów i poczynionych obok wielkich, acz wybiórczych porządków. Zgadzam się, że mówić na to „brzydka” nie ma żadnego sensu. Nie chodzi tu jednak o nieprawdziwość albo prawdziwość tego stwierdzenia, ale jego jałowość. To zdanie powinno brzmieć „Warszawa jest”, dopiero w takiej formie wydaje się prawdziwe i kompletne.

Zbyt łatwo przyswajamy sobie optykę „lubię to” – „nie lubię to”, ulegając złudzeniu, że lubienie albo nielubienie załatwia nasze stosunki z rzeczami. Gdy jednak wyjść poza nią, już kawałek dalej, zaraz za bramą, rozpościera się przestrzeń bez opinii Google’a. Tam byłoby wspaniale się przechadzać. ©


CZYTAJ TAKŻE

SPIS RZECZY DO PRZEŻYCIA. ROZMOWA Z DOROTĄ MASŁOWSKĄ: Nie dowierzam, że robię coś ważnego. I zadręczam się, że powinnam coś sprzedawać, coś wytwarzać. Dlatego zapisałam się na kurs szycia >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2020