Bez alternatywy

Gruzińska Rewolucja Róż, jak i inne rewolucje - ukraińska, kirgiska, libańska - przedstawiane są dziś, obok Iraku i Afganistanu, jako smutne memento dla ambicji Zachodu. Tymczasem Gruzja jest jednym z niewielu sukcesów cywilizacyjnych Zachodu w XXI wieku.

16.02.2010

Czyta się kilka minut

Ponad sześć lat minęło od Rewolucji Róż w Gruzji (listopad 2003), jednej z pierwszych "kolorowych rewolucji" w świecie. Entuzjazm dla Gruzinów na Zachodzie dawno opadł. Dziś w zachodnich mediach Gruzja to kraj prezydenta Saakaszwilego, który zaprzedał demokrację, tłumiąc protesty opozycji i ograniczając swobodę mediów. Uchodzi on za megalomana i awanturnika, czego ukoronowaniem ma być wojna z Rosją (sierpień 2008), utrata Abchazji i Osetii Południowej oraz obnażenie słabości Zachodu nie tylko na Kaukazie, ale w całej WNP.

Podnoszone kilka lat temu członkostwo Gruzji w NATO i UE brzmi dziś jak zwietrzały żart. Zarówno gruzińska Rewolucja Róż, jak i inne (ukraińska, kirgiska, libańska) stoją w jednym rzędzie z budową demokracji w Iraku i Afganistanie jako nędzne wspomnienie po Bushu, neokonserwatystach, końcu historii Fukuyamy i memento dla cywilizacyjnych ambicji Zachodu. Są doskonałym usprawiedliwieniem Realpolitik, czyli de facto bezczynności.

Tylko czy dominująca dziś ocena efektów Rewolucji Róż w Gruzji jest trafna? I czy wnioski z tego płynące są słuszne?

Gruzja w 2003 r., w przededniu rewolucji, to państwo upadłe: uwikłane w konflikty (Abchazja i Osetia), niekontrolujące terytorium (mafijne parapaństwo w Adżarii, czeczeńscy terroryści w Pankisi), z rosyjskimi bazami na swym terytorium. To państwo z rozpadającą się infrastrukturą, fasadowymi instytucjami, legendarną korupcją, niedziałającymi szkołami i szpitalami, nie mówiąc o gospodarce, i kryminalizacją życia publicznego. A także z rozpolitykowanymi elitami, asystującymi w latach 90. trzem wojnom domowym. W tej sytuacji wybucha Rewolucja Róż: jej katalizatorem są sfałszowane wybory prezydenckie, ale programem i motorem jest (od)budowa państwa, opierająca się na modelu zachodnim, ze strategicznym celem integracji z NATO i UE.

Cel podstawowy, (od)budowę pań­stwa, Gruzja osiągnęła w stopniu celującym i niemającym analogii w byłym ZSRR. Instytucje państwowe nie tylko sprawnie działają i skonsolidowały targany regionalizmami kraj, ale były w stanie uruchomić proces reform wewnętrznych (społecznych i gospodarczych) oraz zmodernizować infrastrukturę. W minionych latach Gruzja zajmowała czołowe miejsce w rankingach Banku Światowego jako reformator, a w 2009 r. plasowała się na 11. miejscu w najbardziej liberalnych gospodarkach w rankingu tegoż Banku (najwyżej notowane państwo z byłego "bloku", Estonia, zajmuje 24. pozycję). W rankingu korupcji Transparency International (z 2009 r.) z pozycją 66. była nie tylko najlepiej notowanym krajem WNP, ale zajmowała wyższą pozycję niż unijne - Grecja, Bułgaria i Rumunia. Szacunki gospodarcze w kryzysowym roku 2009 wskazują na minimalny spadek PKB. To wszystko widać gołym okiem na ulicy - zwłaszcza gdy pamięta się Gruzję sprzed 2003 r. Daj Boże takich wyników unijnym podopiecznym w Kosowie czy Bośni.

Aby uchwycić miarę osiągnięć, dodajmy usunięcie baz rosyjskich, zdolność do przetrwania blokady gospodarczej ze strony Rosji (od 2006 r.), uniezależnienie się od rosyjskiego gazu i (do czasu) sukcesy w politycznej reintegracji Abchazji i Osetii; wejście (jako lokomotywa regionalna) do Europejskiej Polityki Sąsiedztwa i otarcie się o Plan na rzecz Członkostwa w NATO ze wszystkimi warunkami, jakie Gruzja musiała spełnić albo dać nadzieję na spełnienie.

Oczywiście, były niedostatki. Osłabł sektor NGO (bo wraz z rewolucją przeszedł do rządu). Władza i poczucie misji zawróciło w głowie Saakaszwilemu (ale nie uczyniło go tyranem). Protesty opozycji pacyfikowano (ale delikatniej niż np. we Francji w 2005 r. czy na Węgrzech w 2006 r.). Saakaszwili przetrwał przegraną wojnę, protesty opozycji i presję zewnętrzną na ustąpienie - i nikt nie mógł zarzucić mu w tym okresie machlojek czy tępienia opozycji - aby dziś cieszyć się 60-procentowym poparciem społecznym (wybory są w 2012 r.). A opozycja? To nikt inny niż byli sojusznicy Saakaszwilego. Dla Rewolucji Róż w Gruzji alternatywy nie ma, choć coraz mocniej rysuje się "realistyczna" i prorosyjska opcja w gronie opozycji.

W wyniku rewolucji Gruzja wypracowała najbardziej zachodni i funkcjonalny (co ważne np. w porównaniu z Ukrainą) model państwa w WNP. Jest najlepszym, jeśli nie jedynym, udanym "projektem" ery Busha i idei naprawiania "zepsutych" państw, wykorzystujących doświadczenia zachodnie. A jednak jest z nią problem.

Rzecz oczywiście w relacjach Gruzji i Zachodu z Rosją. Jeszcze przed wojną w 2008 r. jasne było, że prozachodnia Gruzja jest dla Moskwy nie do przyjęcia. Rozumieli to przeciwnicy rozszerzenia NATO na Gruzję (np. Niemcy) - i to Rosja, a nie rzekome problemy z demokracją, była przyczyną blokowania rozszerzenia. Potem wojną z Rosją pozwoliła "odpuścić" Gruzję i "pogrzebać" jej rewolucję. Determinacja Rosji wystraszyła też USA. Tak, Saakaszwili dał pretekst, atakując Osetię. Ale naiwnością byłoby sądzić, że Rosja parła do czegoś innego niż wojna z Gruzją - ona była nieunikniona, co najmniej od przyznania niepodległości Kosowu i zarysowaniu się perspektywy NATO dla Gruzji. A sama wojna? Cóż, czy Bush i Blair nie zaczęli wojny w Iraku? Czy to powód do podważania systemu politycznego w USA i Wielkiej Brytanii? Saakaszwili stracił Abchazję i Osetię, ale czy demokratyczna Serbia nie żegna się z Kosowem?

Zarówno wojna, jak i Rosja oraz paraliż Zachodu cofnęły granice ambicji zarówno Zachodu, jak i Gruzji - kraj prędko w NATO i Unii nie będzie. Ale nazywanie tego przegraną rewolucji czy przegraną Gruzji jest przedwczesne i szkodliwe. Gruzja i jej rewolucja przetrwały i rozwijają się. Przy wszystkich wstrętach, pomoc Zachodu (zwłaszcza finansowa) do Gruzji idzie. Dotychczasowego dorobku roztrwonić nie można.

Jedna rzecz, to zapobieganie nowemu konfliktowi zbrojnemu Gruzji z Rosją (a szerzej: rezygnacja z myślenia o Gruzji jako o dywersji na rosyjskim zapleczu). Druga rzecz, to poważny remanent gruzińskiego dorobku, zachodniego zaangażowania i - nawet przy zachowaniu obecnych nakładów - wysiłek na rzecz zwiększenia efektywności, która i tak jest imponująca. Gruzja jest jednym z niewielu, jeśli nie jedynym sukcesem cywilizacyjnym Zachodu w XXI w. Szkoda to zmarnować. A jeśli już, to nie zwalajmy winy na Rewolucję Róż.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2010