Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kontaktu z byłym klasztorem nie ma nikt poza rodzinami, które żadnym doświadczeniem się nie dzielą. Wolno przypuszczać, że mieszkanki tak się zachowują, bo dalej uznają się za jakąś wspólnotę religijną: z przełożoną, która nie dała się władzom kościelnym usunąć, z kapłanem, który już wcześniej popadł w konflikt. Tych dwoje ma prawdopodobnie pełną świadomość tego, co wywołują - cokolwiek by sądzić o ich uwarunkowaniach (także psychicznych). Reszta kobiet - do niedawna zakonnic - to zupełna niewiadoma. Może w tej dziwnej sytuacji zachowały przeświadczenie o swojej dobrej woli i powołaniu, a zatem i o niesłychanej krzywdzie, która je teraz spotyka? Gdy wyjdą, może ono zaciążyć na ich dalszym życiu, może je uniemożliwić. Nie wszystkie muszą mieć rodzinę, nie wszystkim rodziny zechcą pomóc. Mieszkańcy Kazimierza stwierdzą wreszcie, że dom betanek opustoszał i "sprawy już nie ma". Odetchną czy poczują troskę? Z jaką świadomością przyjmą wiadomość władze kościelne? Żywi ludzie, zagubieni, może zmanipulowani, a nawet uwiedzeni, znikną nam sprzed oczu, dalej jednak będą gdzieś żyli. Kilkadziesiąt kobiet, do niedawna "sióstr w wierze". Nie sposób przyjąć, że odzyskanie domu przez zgromadzenie i przywrócony spokój w miasteczku to całe dobro, jakiego mamy się spodziewać. I że mielibyśmy zawdzięczać je "świeckiemu ramieniu" władzy. Do samego końca konfliktu w Kazimierzu oby mu towarzyszyły pasterska obecność i zatroskanie. Choćby nie miały one zatryumfować.