Betanki w natarciu

Zgodnie zkryteriami teologicznymi ipsychologicznymi grupie byłych betanek można nadać status sekty. Otym, czy ta sekta zapoczątkuje nowy ruch religijny idoprowadzi do schizmy wKościele, mówić jednak za wcześnie.

16.10.2007

Czyta się kilka minut

Fot. AP/Agencja Gazeta /
Fot. AP/Agencja Gazeta /

Rozwój wydarzeń w klasztorze betanek w Kazimierzu Dolnym rozpalał wyobraźnię. Ciekawość pomieszana była z zakłopotaniem, a nawet trwogą; nikt do końca nie był pewny, jak zakończy się eksmisja zbuntowanych zakonnic. Atmosferę niesamowitości podkręcały doniesienia mediów. W końcu to niecodzienny widok, aby zamknięte w klasztorze kobiety, wczesnym rankiem, przy otwartych oknach zmagały się z diabłem. Niektórzy mieli nadzieję, że zobaczą sceny iście z Loudun: opętanie, egzorcyzmy, a przynajmniej religijną histerię.

Kiedy tam przyjechałem, okna z powrotem były zamknięte, a modły o uwolnienie od wpływów złego ducha zakończone. Za kilka godzin rozpocząć się miała eksmisja, a one wiedziały, że są i będą obserwowane. Ciekawskich rzeczywiście nie zabrakło, nie tylko na kazimierskim deptaku, ale i przed telewizorem. W Kazimierzu była, parafrazując ulubione powiedzenie naszych polityków, cała Polska.

Macierzyńsko-ojcowskie dłonie

Na szczęście czarne scenariusze się nie sprawdziły. Nie mieliśmy polskiego Jonestown (w 1978 r. członkowie sekty Świątynia Ludu popełnili tam zbiorowe samobójstwo): eksmisja przebiegła bez przemocy, choć z ust niektórych byłych zakonnic leciała w kierunku "sprzymierzeńców diabła" w policyjnych mundurach siarczysta łacina, a jedna eks-betanka wykazała się znajomością sztuk walki, mierząc w krocze policjanta (nie mógł dojść do siebie przez cały dzień).

To jednak nie był koniec niespodzianek. Była przełożona ze swoim "admirałem", dawnym franciszkaninem Romanem Komaryczką, przygotowali plan ewakuacji. Opuszczające klasztor kobiety nie wyglądały na zagubione, pogrążone w smutku i łzach ofiary, tylko na rozentuzjazmowane i rozmiłowane w Bogu zakonnice, wierne charyzmatowi "nowej Betanii". Czy można było dać lepsze świadectwo sceptykom i wrogom ich misji? Przecież nie tak mają wyglądać osoby zamknięte pod kluczem i poddane psychomanipulacji. Jeśli niektóre z nich miały lekko przymknięte oczy i trochę nieskoordynowane gesty, to dlatego, że wciąż jeszcze trwały w religijnym uniesieniu.

Amok, bo nie była to ekstaza, miał jednak różne stopnie natężenia. Matka Jadwiga wyszkoliła swe podopieczne tak, aby wszystko wyglądało normalnie. Inne zakonnice powinny im zazdrościć, że tak bezpośrednio, wręcz namacalnie można być dotkniętym przez Boga. To nie szkodzi, jeśli jego dotyk był mediowany macierzyńsko-ojcowskimi dłońmi matki Jadwigi czy ojca Romana. W końcu oni są wybrani - a w takim przypadku stawianie im oporu równa się buntowi przeciwko Bogu...

Gdy eksmitowane kobiety trafiły do autokarów, wiele osób odetchnęło z ulgą. Problem w tym, że grupy eks-zakonnic nie udało się "przedziurawić". Niektórzy negocjatorzy twierdzą, że nie mieli szansy na dotarcie do mniej pewnych siebie byłych betanek; że cała akcja przebiegała za szybko. Trudno to teraz jednoznacznie rozstrzygnąć. Podział grupy i rozesłanie do różnych ośrodków rekolekcyjnych miały zapewnić czas na dotarcie rodzin i przejęcie inicjatywy przez psychologów i duchownych. Zadziałała jednak indoktrynacja i poczucie spójności, żadna z kobiet nie chciała wyłamać się z grupy. Nie było czasu na wątpliwości, skutecznie zagłuszane przez "modlitwę" i przekazywane z "centrali" wskazówki. Plan przewidywał przegrupowanie: wszystkie kobiety opuściły ośrodki rekolekcyjne, zanim ktokolwiek był w stanie im pomóc, potrafiły przy tym zgubić pościg zdesperowanych rodziców. Sądzę, że zniknęły nie na długo: one mają swoją misję do spełnienia, a ta wymaga propagowania "orędzia" - nie mogą więc teraz uciec przed odpowiedzialnością za to, co rozpoczęły.

W ich planach znajdowało się zresztą odbicie macierzystego domu. Kilka kobiet (niektórzy twierdzą, że te, które miały być wkrótce deportowane z Polski) próbowało się do niego z powrotem dostać. Trudno rozstać się z "ziemią obiecaną", gdy się jest "bombardowanym miłością". A może działały na wyczucie, będąc już poza główną grupą, która odcięła się od nich z lęku przed kłopotami z wymiarem sprawiedliwości? To tylko spekulacje. Akcja, jak wiemy, się nie powiodła, bo wokół klasztoru czuwali ochroniarze. Dużo się wydarzyło, zanim dobrze po północy wróciłem do Krakowa.

Pod napięciem

W socjologii religii mówi się o Kościołach, sektach i kultach, biorąc za kryterium demarkacji stopień ich oderwania (w porządku wzrastającym) od szerszego kontekstu społeczno-kulturowego. Alternatywnym, chociaż podobnym podziałem, jest rozróżnienie na grupy o "niskim" bądź "wysokim stopniu napięcia". "Wysokie" różnią się od "niskich" intensywnością wycofania się ich członków ze społeczeństwa i kultury, poczuciem prześladowania, brakiem współpracy z przedstawicielami religii instytucjonalnych, odrzucaniem własności prywatnej i podkreślaniem ubóstwa oraz naciskiem na "ewangelizowanie" i przeżycie osobistego nawrócenia.

Zgodnie z kryteriami teologicznymi grupie byłych betanek można nadać status sekty. Jak wskazuje etymologia łacińskiego słowa sequiu (podążać czyimś śladem) lub sectare (odcinać się od czegoś) - sekta tworzy się w wyniku działania charyzmatycznego przywódcy, wokół którego zbierają się zwolennicy jego nauk, bądź na znak protestu wobec zaniechania określonych wartości przez grupę macierzystą, z której wywodzą się protestujący. Również w tym drugim przypadku nie dzieje się to bez inspiracji charyzmatycznego lidera. W obu jednak przypadkach grupa odcina się od posłuszeństwa Kościołowi i daje wyraz przekonaniu, że sama jest jego "żywym centrum" bądź ostatnim bastionem. Funkcjonowanie byłych betanek zasługuje na miano sekty również z psychologicznego punktu widzenia - bowiem w działaniu ich liderów, członków i zwolenników zaobserwować można wiele przejawów psychomanipulacji.

Grupa ma dwoje liderów (byłą przełożoną i byłego franciszkanina) i jest zhierarchizowana pod względem odpowiedzialności poszczególnych sióstr za siebie nawzajem. Widać to było w trakcie ewakuacji do domów rekolekcyjnych, kiedy starsze i bardziej zdecydowane nie dopuszczały do kontaktów z negocjatorami, a następnie członkami rodzin tych, które sprawiały wrażenie zbyt otwartych bądź niepewnych siebie.

Na razie za wcześnie na spekulacje, czy grupa byłych betanek zapoczątkuje nowy ruch religijny i doprowadzi do schizmy w Kościele. Wydaje się jednak, że ich potencjał jest zbyt mały. Nie będąc już zakonnicami związanymi z Kościołem ślubami, twierdzą, że dalej mają powołanie do realizowania "posłannictwa Betanii". Rekrutacja nowych członkiń nie wygląda jednak na prawdopodobną. Liderom będzie chodziło raczej o usankcjonowanie funkcjonowania grupy w nowych warunkach, zacieśniając jeszcze mocniej jej granice, w celu podtrzymania spoistości i jednomyślności. Misja rekrutacyjna będzie skierowana do zaprzyjaźnionych rodzin, aby jeszcze mocniej związać je z grupą i liczyć na ich wsparcie - także finansowe.

Urojone objawienia

Styl funkcjonowania i sposób, w jaki byłe betanki rozumieją własny "charyzmat", można opisać i zrozumieć w ramach modelu zdegenerowanej grupy charyzmatycznej. Ma ona trzy podstawowe cechy: po pierwsze, wysoki stopień spójności chroniony szczelnymi granicami i apodyktyczną strukturą władzy liderów. Po drugie, własną doktrynę, która jest uproszczoną wersją katolicyzmu, z "zaostrzoną" jego interpretacją (fundamentalizm), rozbudowaniem niektórych wątków nauczania Kościoła i charyzmatu betanek (selekcjonizm), podkreśleniem wybrania tej grupy do przypomnienia światu orędzia Jezusa (elekcjonizm). Po trzecie wreszcie, głęboki wpływ na psychikę i postawy członków grupy: poprzez wpływ na myśli, uczucia, zachowania i kontrolę informacji, jaka dociera do grupy i z niej wychodzi.

"Charyzmatyczność" wiąże się nie tylko z osobami samych liderów, ale z podkreślaniem roli duchowych natchnień czy wręcz doświadczeń mistycznych w rozwiązywaniu sytuacji konfliktowych bądź podejmowaniu najbanalniejszych decyzji. Niewiele wiadomo o rzekomych objawieniach Ligockiej, jedno wszakże rzuca się w oczy - pochodzą one z głowy, która znalazła pomysł na strategię manipulowania ludźmi. Ich urojeniowa treść jest oczywista w kontekście doktryny chrześcijańskiej (warto pamiętać, że objawienie prywatne nie jest synonimem widzenia i vice versa). Ligocka, żeby uwiarygodnić ich nadprzyrodzony status, symuluje wejście w ekstazę, ale ta nie jest warunkiem koniecznym widzenia i inaczej się manifestuje, jeśli chodzi o reakcje psychofizjologiczne. Najbliższym przybliżeniem "ekstaz" Ligockiej są pewne zachowania obserwowane w grupach charyzmatycznych, ale tam, jeśli są autentyczne, podlegają one zewnętrznej interpretacji, nie są znakiem samym w sobie.

Nie ma potrzeby wchodzić tu w rozważania na temat sposobu przekazywania tych rzekomych orędzi. Przypuszczam jednak, że będą stawały się coraz bardziej apokaliptyczne, inaczej bowiem nie przyciągną nowych członków. Nie uważam, że wszystkie te przeżycia z definicji są nieautentyczne, uległy one jednak stopniowemu zwyrodnieniu i dzisiaj bazują na nieświadomych potrzebach, narcyzmie, kontroli i manipulacji oraz nierozwiązanych konfliktach seksualnych.

***

Nie drwię z tych kobiet ani ich nie ośmieszam. Jestem głęboko przekonany, że cierpią, ale na razie są znieczulone. Amok jednak przejdzie i trudno powiedzieć, jak wtedy odnajdą się w rzeczywistości. Na pewno nie będzie to łatwe. Kościół lubelski wciąż ma dla nich ofertę; walczą o nie ich własne rodziny (oczywiście nie wszystkie), przygotowana jest profesjonalna pomoc psychologiczna. Możemy im pomóc na różny sposób, zaczynając od tego, aby nie robić wokół nich sensacji. Byłe betanki są w natarciu; reakcją otoczenia nie może być odwet oparty o mechanizmy władzy i kontroli. Pozostaje współczująca miłość i przestroga, abyśmy w życiu chrześcijańskim kierowali się Ewangelią, a nie objawieniami.

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Jadwiga Ligocka próbuje konkurować ze św. Faustyną. Gdyby się jednak chciała nią inspirować, nie byłoby dzisiejszych problemów.

---ramka 546534|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2007