Bardzo brudny Harry

Wydawało się, że jest już przeszłością, a dziennikarze nie nabiorą się na jego show. Krzysztof Rutkowski jednak wrócił, wykorzystując słabość systemu, ludzką naiwność i tęsknoty za zastępującym państwo szeryfem.

13.02.2012

Czyta się kilka minut

Policja w Sosnowcu o uprowadzeniu półrocznej Madzi dowiaduje się 24 stycznia około godziny 18, od pracowników pogotowia ratunkowego.

– Opierali się na relacji Katarzyny W., która pomagającym jej lekarzom powiedziała, że została napadnięta, pobita i że gdy odzyskała przytomność, dziecka już nie było – mówi rzecznik śląskiej policji Andrzej Gąska.

Dziś wszyscy pytani przez nas policjanci zapewniają, że już od pierwszych chwil założyli dwie najpoważniejsze wersje: rzeczywiste uprowadzenie i winę rodziny.

– Tak każe abecadło tego rzemiosła. To wiedza ze statystyk, prac kryminalistycznych, zwykłego doświadczenia. Udział rodziny w przestępstwie funkcjonariusze po prostu musieli wziąć pod uwagę – tłumaczy gen. Adam Rapacki, który do stycznia jako wiceminister spraw wewnętrznych nadzorował pracę policji.

Jeszcze tego samego dnia Katarzyna W. opuszcza szpital. Lekarze nie widzą potrzeby, aby pozostawała pod ich opieką. Kobieta nie ma żadnych widocznych obrażeń, co napiszą w swojej opinii. Policjantom relacjonuje już ze szczegółami, że wyszła na spacer z dzieckiem w wózku. Mówi, że prawdopodobnie napastnikiem był mężczyzna, który za nią szedł. Szczegółów nie potrafi podać, bo straciła przytomność.

Wkrótce o sprawie dowiadują się lokalne media, które „tajemniczemu i przerażającemu porwaniu niemowlęcia” błyskawicznie nadają rozgłos na cały kraj.



Tymczasem młyny sprawiedliwości kręcą się rutynowo, nieco powolnie. Policja i ochotnicy przeczesują teren, ale bez rezultatów. Równolegle pracuje pion operacyjny policji.

– Samo obejrzenie nagrań z monitoringu miejskiego zajęło wiele godzin. Zresztą kamery naprawdę uchwyciły podejrzanego mężczyznę. Dodatkowo dwóch świadków potwierdziło, że widziało Katarzynę W. na spacerze, podobnie jak mężczyznę, który nawet miał nieść zawiniątko przypominające dziecko – tłumaczy oficer Komendy Głównej Policji.

Jednak policjanci dostrzegają luki w relacji matki. Widzą, że jest niespójna i mało prawdopodobna. Po rozmowach z sąsiadami są bliscy wykluczenia, że doszło do porwania dla okupu. Młode małżeństwo mieszka w biednej dzielnicy, żyje poniżej średniej. Zdarzają się kłótnie, a relacja między teściami a synową jest po prostu zła.

Kłopot w tym, że przesłuchanie w prokuraturze rejonowej w Sosnowcu odbywa się bez udziału policjantów. Katarzynę przepytuje tylko pani prokurator w obecności biegłego psychologa, który ocenia, że jej wyjaśnienia są wiarygodne.

– Nasz profiler przeczytał te zeznania i ocenił, że matka konfabuluje. Taką notatkę dołączył do akt sprawy – zapewnia oficer śląskiej policji.

Trwająca już drugi dzień sprawa zaginięcia dziecka staje się dominującym tematem, również w mediach ogólnopolskich. W piątek, trzy dni po zaginięciu w Sosnowcu, pojawia się więc Krzysztof Rutkowski, którego biuro dostaje pełnomocnictwo od rodziny.



Rutkowski monopolizuje dostęp do Katarzyny W., jej męża Bartka i jego rodziców – odcina ich nie tylko od mediów, ale również od policji. Kolejne barwne wystąpienia postawnego mężczyzny w ciemnych okularach, np. przekazanie portretu pamięciowego porywacza, przyciągają coraz większą liczbę dziennikarzy. Nic dziwnego: są dalece bardziej atrakcyjne od suchych komunikatów policji. W tym czasie komendant wojewódzki powołuje specjalną grupę, a prokuratura przenosi śledztwo z Sosnowca do Katowic.

– Rodzinę pozostawiono samą sobie, co Rutkowski wykorzystał, jak wiele razy wcześniej – mówi przewodniczący sejmowej komisji śledczej badającej sprawę Olewnika i były minister spraw wewnętrznych Marek Biernacki.

Dziś policjanci przekonują, że podjęli czynności operacyjne. Kilka razy przeprowadzili eksperyment, w którym przechodzili z wózkiem tę samą trasę, co Katarzyna W. Sprawdzali, czy relacja kobiety zgadza się z logowaniami jej komórki do stacji przekaźnikowych (w najlepszym dla matki przypadku wychodziło, że nie wiadomo, co robiła przez pół godziny). Objęli rodzinę obserwacją, dzięki czemu wiadomo, że wraz z mężem poszła do kina na horror o wampirach, a także założyli podsłuch na telefony.

– O tym wszystkim nie mogliśmy mówić mediom. Zresztą opinia publiczna by nas rozszarpała, gdyby usłyszała, że bez żelaznych dowodów podejrzewamy matkę lub ojca. A właśnie nad uzyskaniem tych dowodów pracowaliśmy – twierdzą zgodnie policjanci zarówno ze Śląska, jak i z Komendy Głównej.

Ciekawość mediów zaspokaja więc Rutkowski, który bryluje na konferencjach prasowych, występując wspólnie z Katarzyną W. i jej mężem. Kanały informacyjne transmitują to na żywo, jak wystąpienia premiera, przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że Rutkowski zawsze zaczyna od reklamy hotelu, w którym spotyka się z dziennikarzami.

– Idę o zakład, że mieszkał tam za darmo i w taki sposób regulował rachunek. To odwieczna metoda działania Rutkowskiego, gdyż jego biuro tonie w długach wobec ZUS, Urzędu Skarbowego, firm leasingowych, współpracowników. Ta sprawa to dla niego wielka szansa powrotu z niebytu, więc wykorzystuje ją bezwzględnie – mówi wieloletni wspólnik, który przechowuje dużą część dokumentów księgowych Rutkowskiego.



Przełom przychodzi po 10 dniach od porwania, 3 lutego. W południe Rutkowski pokazuje na konferencji kocyk identyczny jak ten, w który owinięta była Madzia. Późnym wieczorem stacja TVP INFO jako pierwsza przekazuje informację: półroczna Madzia nie żyje. Chwilę potem TVN 24 łączy się z Krzysztofem Rutkowskim, mówiącym, że rozwiązał zagadkę: Madzia zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, a winna jest matka. Na żywo relacjonuje przekazanie 22-letniej kobiety w ręce policji. Niedługo potem TVN puszcza nagranie z dramatycznym wyznaniem Katarzyny.

– Nie mam wątpliwości, że było to złamanie prawa prasowego, a dokładnie artykułu 14, który nakłada na media obowiązek uzyskania zgody osoby filmowanej przed publikacją nagrania. Media mogą się zasłaniać misją, ale to zrozumiałe tylko do momentu, gdy wchodziło w grę porwanie. Wyznanie jest niezwykle drastycznym, intymnym nagraniem – ocenia mecenas Zbigniew Kruger z kancelarii Kruger i Partnerzy, który specjalizuje się w sprawach dotyczących dóbr osobistych. Dodaje, że Katarzyna W. ma podstawy, aby domagać się odszkodowań od stacji i portali internetowych, które opublikowały nagrania.

Do dziś nie jest też jasne, kto dokładnie zarejestrował wyznanie Katarzyny W. – według samego Rutkowskiego było to od trzech do pięciu kamer tabloidu „Super Express”. Jak w takim razie trafiły do TVN, a później do innych stacji?

– To sprawa między „Super Expressem” a telewizją – ucina pytania sam Rutkowski.



Triumfując przed kamerami, bohater chwili zarzuca policji głupotę i nieudolność. Nie przeszkadza mu nawet, że w miejscu wskazanym przez Katarzynę W. zwłok dziecka nie ma. Rośnie temperatura sporu między Rutkowskim a rzecznikiem komendanta głównego policji Mariuszem Sokołowskim, osiągając apogeum w programie Katarzyny Kolendy-Zaleskiej na antenie TVN 24, gdzie dwaj mężczyźni wręcz rzucają się sobie do gardeł.

– Konferencje Rutkowskiego wywindowały telewizji oglądalność, a jemu samemu napędzały reklamę. Ten nieszczęsny program z kłótnią zgromadził przed odbiornikami 1,2 mln widzów! To absolutny szczyt, gdyż normalne audytorium to 200 tys. Wtedy zrozumieliśmy, że Rutkowski i media wykorzystują nasz spór dla swoich celów. Teraz skupiamy się na samym śledztwie, w którym wciąż jest wiele do wyjaśnienia, nade wszystko rola męża – przyznaje wysoki rangą oficer Komendy Głównej Policji tłumacząc, dlaczego policja zmieniła taktykę i jej przedstawiciele zaczęli odrzucać zaproszenia do telewizji.

Tylko niektórzy z dziennikarzy zaczęli stawiać pytania, jak to w ogóle możliwe, że Rutkowski pojawił się w Sosnowcu, skoro od 2009 r. ma odebraną licencję detektywa?

– Ja jestem tylko właścicielem tej agencji detektywistycznej. Ta spółka zaś podpisała umowę z firmą doradztwa, której akurat też jestem właścicielem – wyznaje sam Rutkowski.

W ten prosty sposób dawny milicjant, były poseł „Samoobrony” znów okiwał system. Z formalnego punktu widzenia trudno mu będzie postawić zarzuty karne, choć ustawa przewiduje dwa lata więzienia za wykonywanie czynności detektywa bez uprawnień.

– W agencji pracują ludzie z licencją, którzy podpisują wszelkie dokumenty. Sam Rutkowski najprawdopodobniej ma jedynie umowę o świadczeniu usług PR, pełnieniu roli rzecznika prasowego – mówi dawny bliski współpracownik Rutkowskiego.

– Wiem, że MSW i prokuratura badają dziś tę sprawę, jednak nie sądzę, aby to przyniosło jakieś efekty – komentuje gen. Adam Rapacki.



Były minister Marek Biernacki zauważa: – Ta sprawa nie była sukcesem policji, choć później i tak doszłaby do tego samego wyniku. Osobiście dziwię się, że asy z Komendy Głównej Policji nie potrafiły wyciągnąć wniosków ze sprawy porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, gdzie Rutkowski odegrał podobną, ponurą rolę.

Wtedy, identycznie jak w przypadku zaginięcia Madzi, jeszcze pełnoprawny detektyw pojawił się w domu familii Olewników i błyskawicznie zdobył jej zaufanie. W ocenie policjantów konfliktował ich z bliskimi porwanego, co skończyło się niemal zerwaniem kontaktów i maksymalnym brakiem zaufania. Bogatego biznesmena, który chciał odzyskać syna, kosztowało to utratę miliona złotych, które przekazał współpracownikowi detektywa w zamian za informacje o synu.

– Rutkowskiemu nie chodzi o rozwiązanie sprawy, a zrobienie wokół siebie rozgłosu. Gdy nasze drogi się rozeszły, zgłosiło się do mnie wielu ludzi, których finansowo wykorzystał. Sam ma jedną żelazną zasadę, której nie łamie: nim odnajdzie hulajnogę, już wysyła maila i dzwoni do wszystkich znanych mu redakcji – twierdzi dawny bliski współpracownik.

Właśnie dzięki mediom Rutkowski pojawił się w skrywającym do dziś nierozwiązane tajemnice domu biznesmena w Drobinie. Wcześniej zyskał sławę skutecznie odnajdując luksusowe auta, kradzione na Zachodzie Europy. Często za tymi sukcesami krył się cynk od policjantów, których opłacał z nagród wypłacanych przez ubezpieczalnie. O każdym swoim sukcesie informował gazety i wkrótce jego gwiazdorski potencjał dostrzegł dyrektor programowy TVN Edward Miszczak. Rutkowski dostał od TVN swój serial „Detektyw”, w którym kamery telewizji dokumentowały jego kolejne akcje, i dzięki tak zdobytej popularności trafił właśnie do rodziny Olewników.

– Serial pomagał mu zyskiwać klientów, którzy często słusznie wątpili w pomoc państwa. Jego pojawienie się z kamerami mobilizowało wszystkich na miejscu: zmuszało policję i prokuraturę do działania. A on sam zdyskontował to, dostając się do Sejmu z list partii Andrzeja Leppera – mówi nasz rozmówca.

Samo śledztwo w sprawie porwania Olewnika zakończyło się zarówno klęską organów ścigania, jak samego Rutkowskiego.



Sprawa Olewnika jest jedną z wielu historii z udziałem Rutkowskiego, które zakończyły się śmiercią. Przestępcy, których później media okrzykną „gangiem obcinaczy palców”, 25-letniego Mariusza M. porwali wiosną 2004 r. Zajechali mu drogę, zmusili do zatrzymania się i wyciągnęli zza kierownicy. Wszystko działo się na oczach przyjaciela i od początku było jasne, że chodzi o pieniądze. – Wiedzieli, po kogo sięgają, jego rodzice sprzedali ziemię pod warszawski supermarket i byli po prostu bogaci – wspomina oficer wydziału terroru kryminalnego stołecznej policji.

Przez pierwsze dziesięć dni rodzina zgodnie współpracowała z funkcjonariuszami, ale później pojawił się Krzysztof Rutkowski. To on negocjował z porywaczami, którzy żądali miliona dolarów okupu. Na dowód, że są niebezpieczni, obcięli więźniowi palec i przysłali rodzinie. Detektyw i już poseł z list Samoobrony wybrał taktykę targowania się – przekazał porywaczom 100 tysięcy dolarów.

W kilka dni później policjanci znaleźli ciało młodego mężczyzny, pozbawione palca, w podwarszawskim lesie. Rutkowski zareagował na swój sposób: zorganizował konferencję prasową, na której przekonywał dziennikarzy, że to nie jest ciało Mariusza M. Wspierała go zszokowana matka, dziennikarze „Super Expressu” swój tekst zakończyli stwierdzeniem: „matka porwanego ufa posłowi i detektywowi, nie dopuszcza myśli, że to ciało syna”.

– Dla tego człowieka najważniejszy jest show. To kłóci się z fundamentem zawodu detektywa, którym jest dyskrecja – komentuje licencjonowany detektyw Michał Rapacki. Również Polskie Stowarzyszenie Licencjonowanych Detektywów włączyło się do krytyki i w oficjalnym oświadczeniu napisało: „Odcinamy się stanowczo od działań Pana Krzysztofa Rutkowskiego (...), stosowanych przez niego metod pozbawionych norm etycznych i moralnych”.

– Brutalnie wykorzystał swoją klientkę i odarł ją z resztek godności, rozprowadzając film z jej wyznaniem. Jest jak pogrzebana żywcem, a jej wina została przesądzona w oczach ludzi, którzy najchętniej by ją ukamienowali przed wyrokiem sądu – tłumaczy jeden z twórców oświadczenia.

Media dopiero po kilkunastu godzinach przestały emitować film z wyznaniem Katarzyny W., prawdopodobnie obawiając się procesów z żądaniem wielkich odszkodowań.



Ciekawe jednak, że sam Rutkowski nie zawsze był zwolennikiem pokazywania wszystkiego dziennikarzom. Przed sądem skarżył się, że gdy w 2006 r. oficerowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymywali go z ostrą bronią, akcję filmowano. W sądzie, który zadecydował o umieszczeniu go w areszcie tymczasowym, Rutkowski zasłabł.

– To skandal, zostałem przedmiotowo potraktowany jako widowisko. Zupełnie jak Barbara Blida, nawet przez tych samych oficerów służb specjalnych – powtarzał później wielokrotnie, zapominając o dziesiątkach podobnych akcji, przeprowadzanych przez jego firmę bez decyzji prokuratury czy sądów. To właśnie po tym zatrzymaniu spędził kilkanaście miesięcy w areszcie. Dziś jest oskarżony, czeka na wyrok za pomoc w wypraniu nielegalnych dochodów barona mafii paliwowej Henryka M. oraz za powoływanie się na wpływy w instytucjach państwowych, że zakończy jego problemy z prawem.

– Do chwili, gdy zobaczyłem go w Sosnowcu, myślałem, że jest już przeszłością i media się więcej na niego nie nabiorą. Tymczasem jak równy z równym dyskutował z nim, przestępcą, rzecznik komendanta głównego policji, a cała Polska podziwiała jego rzekomą sprawność – mówi kręcąc głową z niedowierzaniem były współpracownik.

Wiele wskazuje na to, że Rutkowski wróci na stałe. W mutacji na województwo lubuskie w ostatni piątek „Gazeta Wyborcza” swój tekst zatytułowała: „Gdzie jest gwałciciel? Może detektyw Rutkowski pomoże?”. A badania zamówione przez TVN pokazują, że według miażdżącej większości Polaków w sporze z policją to były milicjant, poseł i detektyw, a teraźniejszy oskarżony Rutkowski ma rację.   

ROBERT ZIELIŃSKI jest dziennikarzem śledczym „Dziennika Gazety Prawnej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2012