Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W tym sensie przyczyny sporu są takie same, jak w przypadku nominacji ambasadorskich: chodzi o wpływ polityczny i władzę. Brak kultury politycznej, nakładający się na nieprecyzyjne sformułowania konstytucji, jest od lat elementem hamującym rozwój i reformy Polski. Jednak sprawa jest szersza, a awantura o generałów to czubek góry lodowej problemów wokół armii.
Redukowanie interesów państwa do interesów partii politycznych i przygotowywania sobie gruntu pod kampanię wyborczą musi mieć granice - a jedna z nich przebiega między wojskiem a politykami: cywilna kontrola nad armią oznacza, że prezydent i minister obrony grają do jednej bramki, a spory rozstrzygają w zaciszu swych gabinetów. W przeciwnym razie obaj decydenci staną się obiektem rozgrywki wojskowych, którzy - jak każda korporacja - kierują się własnym interesem, niekoniecznie tożsamym z interesem publicznym.
To, co dzieje się obecnie, jest dowodem, że lekcje lat 90. nie zostały odrobione. Choć nie grozi nam "afera drawska" (gdy generałowie, zachęceni przez prezydenta Wałęsę, głosowali, czy chcą ówczesnego ministra obrony), to działania prezydenta Kaczyńskiego mają niestety ten sam skutek, co niechlubne zachowania Wałęsy: mają na celu obnażenie i pogłębienie słabości ministra obrony, podczas gdy jako głowa państwa powinien być on zainteresowany wzmacnianiem jego pozycji.
W perspektywie uzawodowienia armii oznacza to, że - zamiast wykorzystać kończący się czas gospodarczej prosperity na gruntowną przebudowę wojska - utrwalimy wszystkie jego słabości, tworząc kolejną dysfunkcjonalną strukturę.