Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Silny ból oczu i związana z nim depresja sprawiły, że 3 lutego 2002 roku Aglaya Veteranyi popełniła samobójstwo. Na dzień śmierci wybrała dzień swoich urodzin. Miała czterdzieści lat. Była aktorką, performerką, pisarką; jej pierwsza książka "Dlaczego dziecko gotuje się w mamałydze" odniosła sukces w Niemczech i Szwajcarii. Czytelnicy poznali z niej historię rumuńskiej dziewczyny, która wraz z rodzicami uciekła na Zachód, występowała w cyrku, potem w varietes, pracowała w fabryce czekolady, a w końcu, żeby odmienić swój los, zapisała się do szkoły aktorskiej. Ale była to historia odrealniona, pełna niespodzianek, operująca bardzo śmiałym obrazowaniem. W papierach pozostała jej kontynuacja zatytułowana "Regał ostatnich tchnień". W groteskowej poetyce, mieszając elementy realne z surrealnymi, Veteranyi opisała w niej życie swojej ciotki, którą opiekowała się podczas choroby. "Jesteśmy o wiele dłużej martwi niż żywi", mówiła ciotka. Dlatego "umarli potrzebują dużo więcej szczęścia".
Czytelnicy polscy znają te i jeszcze jedną książkę Aglayi Veteranyi ("Uprzątnięte morze, wynajęte skarpety i pani Masło") w przekładach Alicji Rosenau. Teraz nieoczekiwanie pojawiła się czwarta: ułożona przez inną polską tłumaczkę, Katarzynę Leszczyńską, z rozproszonych utworów Aglayi, nosi tytuł wzięty z jej dzieła - "Kto znajduje, źle szukał". Przekorna, a jednocześnie pełna dramatyzmu parafraza słynnego zdania z Ewangelii znakomicie oddaje ducha tej literatury: niespokojnej, poszukującej, wczepiającej się w czytelnika i prowokującej go. Rozpiętej między Bogiem (który u Veteranyi pojawia się najczęściej z przymiotnikiem "dobry") a śmiercią, między tragizmem a humorem, między odczuciem absurdu a wolą życia. Obszerny wstęp Katarzyny Leszczyńskiej pozwala między innymi prześledzić, co z biografii weszło do twórczości. Czytając prozę Veteranyi, nie sposób nie poczuć, że mowa o prawdziwym życiu, że dopuszczeni zostajemy do najgłębszych tajemnic autorki. A równocześnie jest to szczerość, której towarzyszy świadomość, że literatura nie jest spowiedzią, a spowiedź nie jest sztuką. "Czerpię z obfitych opowieści rodzinnych, z wybujałej fantazji", mówiła w jednym z wywiadów. "Ale ciekawe życie nie jest równoznaczne z ciekawą literaturą. Dzięki językowi niemieckiemu mogę przeciwstawić tej wybujałości lakoniczność (...). Muszę być czasem bardzo zimna, żeby opowiedzieć gorącą historię". To dojrzała literatura.
Nie poradziła sobie z cierpieniem. "Anna w Annie chwieje się", pisała w jednym z ostatnich wierszy. "Upada na lewo, na prawo, wpada w ramię, w nogę, w oko. (...) Anna zjadła śmierć. Śmierć jest długa. Leży na twarzy Anny i śpi".
Tak to sobie wyobrażam: o świcie wychodzi z mieszkania, nie zatrzaskując drzwi. Schodzi powoli po schodach w wysokich, ciężkich butach, otwiera drzwi do klatki, podpiera je szczotką, żeby i one się nie zatrzasnęły. Jeżeli ktoś ją obserwuje, myśli sobie: idzie na spacer albo do sklepu i nie zabrała kluczy. I rzeczywiście: rusza w stronę jeziora, tam, gdzie lubiła spacerować. Na pomoście zdejmuje buty, żegna się z nimi. Potem wchodzi do wody, która jest lodowata. Potem idzie na dno. Potem jej ciało wypływa. Oczy ma otwarte. Odbija się w nich niebo, a potem sylwetki ludzi, którzy zbierają się na nabrzeżu.