Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tydzień temu pisałem tu o wspólnym mianowniku rozmaitych, obficie się dzisiaj pleniących w sieci, teorii spiskowych. Mianownik ten ma postać tezy formułowanej mniej lub bardziej explicite. Brzmi ona: instytucje zachodniej kultury są fundamentalnie niewydolne, elity zdeprawowane, a wartości, którymi się kierują – odwrotne do deklarowanych. W efekcie cały podsuwany nam przez oficjalne media, polityków, lekarzy oraz naukowców obraz świata nie styka się w ogóle z tym, jak się sprawy faktycznie mają. A jak się mają? Tego z owych opowieści nie sposób jasno wyekstrahować, dość powiedzieć, że jesteśmy masywnie i perfidnie okłamywani.
Wbrew pozorom, a w szczególności wbrew popularnej a uspokajającej diagnozie, że mamy tu do czynienia z niegroźnym folklorem, tego typu światopogląd – bo jest to pełnoprawny światopogląd – staje się coraz bardziej powszechny. Spośród wielu różnych jego niebezpiecznych skutków jeden jest bodaj najistotniejszy. I najbardziej, potencjalnie, wywrotowy.
Nazwijmy go „anarchią poznawczą”. Jest to mianowicie taka sytuacja, w której zniesieniu ulegają wszelkie hierarchie źródeł wiedzy. Zamiast wertykalnej gradacji – od tych najbardziej wiarygodnych po najbardziej niewiarygodne, od tych oferujących zweryfikowane treści do tych posługujących się mistyfikacją (już to z powodu braku odpowiednich kompetencji, już to z powodu braku dobrej woli) – mamy płaszczyznę. Na tej płaszczyźnie jedynym kryterium przyjmowania albo odrzucania danego zespołu przekonań staje się szeroko rozumiana emocjonalna satysfakcja. Indywidualna albo zbiorowa. Występuje ona w różnych formach. Np. potwierdzania wcześniej powziętych poglądów. Albo ekspresji tożsamościowych przywiązań. Albo też afirmowania przynależności grupowej. W żadnej z tych odmian jednak – zaznaczmy to wyraźnie – nie ma ona nic wspólnego z prawdą. A w każdym razie z tym jej rozumieniem, które zakłada, że prawda to własność zdań adekwatnie opisujących rzeczywistość. W stanie anarchii poznawczej „prawda” jest tym – i tylko tym – co przynosi emocjonalną satysfakcję.
Najświeższą ilustracją działania tego mechanizmu jest historia odtajnionych niedawno dokumentów z postępowania sądowego w sprawie amerykańskiego miliardera Jeffreya Epsteina i jego przyjaciółki Ghislaine Maxwell. Zmarły śmiercią samobójczą w 2019 r. Epstein (taka w każdym razie jest oficjalna przyczyna śmierci, choć alternatywnych hipotez nie brakuje) całkiem słusznie stał się ogólnoświatowym symbolem okrucieństwa i demoralizacji. Latami gwałcił i stręczył młode kobiety – także nieletnie – których wyszukiwaniem i werbowaniem zajmowała się Maxwell. Doskonale umocowany w międzynarodowej elicie biznesowo-kulturalnej, przyjaźnił się i robił interesy z wieloma celebrytami. Wśród jego znajomych i/lub kontrahentów byli m.in. Bill Clinton, Woody Allen, Noam Chomsky, Donald Trump, książę Andrzej, Allan Dershowitz czy Bill Gates.
Ta imponująca, przyznajmy, lista znajomych Epsteina była znana od dawna, a publikacja nowych dokumentów – w pierwszych dniach stycznia 2024 r. – niewiele w krajobrazie całej sprawy zmieniła. Poza kilkoma ewidentnymi przypadkami – na czele ze wspomnianym księciem Andrzejem, któremu zarzuciła molestowanie jedna z głównych oskarżycielek w tym postępowaniu, Virginia Giuffra – brakuje, przynajmniej na tym etapie, przesłanek pozwalających wysnuć wnioski o przestępczych zachowaniach którejkolwiek z wymienianych w dokumentach sław. Zwłaszcza że znaczna część z tych nazwisk – a dotyczy to m.in. nieżyjącego już wybitnego fizyka Stephena Hawkinga – pojawia się tam na zasadzie wzmianki w jednym zdaniu. Po prostu ktoś coś komuś powiedział, napisał, wspomniał, a potem zostało to na zawsze w papierach.
Tak czy inaczej, polskie media w zasadzie o tych rewelacjach milczą, wielkie amerykańskie portale i gazety publikują rzetelne i krytyczne analizy, tymczasem angielskojęzyczne społecznościówki od dwóch tygodni nie zajmują się niczym innym. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę płynie rzeka memów, postów, rozbudowanych pseudoanaliz, wielkich, udostępnianych w tysiącach, setkach tysięcy szczegółowych wykresów dokumentujących tyleż ścisłe, co przerażające powiązania pomiędzy Epsteinem a Mosadem, Watykanem, Hollywood, „tajnym światowym rządem” oraz pedofilsko-celebrycko-biznesowo-polityczną siatką oplatającą całą kulę ziemską. Zacierają dłonie klasycy konspiracyjnych narracji, na czele z Davidem Ickem (tym od jaszczurów z kosmosu), który z dumą ogłasza w co drugim wpisie – a zasięgi ma gigantyczne – że teraz stało się już całkiem oczywiste, jak rzetelne i wiarygodne są wszystkie jego teksty i książki.
No cóż, gdyby polegać wyłącznie na tym, co dostępne w mediach społecznościowych – a przecież coraz więcej ludzi wyłącznie stamtąd czerpie „wiedzę” o świecie – faktycznie takie właśnie można by odnieść wrażenie. Bo w uniwersum anarchii poznawczej nie ma żadnych reguł, granic i różnic. Dowolny złośliwy bot, dowolny świadomy dezinformator, dowolny użytkownik lub użytkowniczka stają się jednocześnie instytutem badawczym, ośrodkiem propagowania informacji, prawodawcą oraz sądem i ławą przysięgłych.
Fantazje buzują, fikcja się piętrzy, rzeczywistość zostaje w tyle.