Amory w mieście Boga

Kino latynoskie odnosi międzynarodowe sukcesy. Festiwal Filmów Latynoamerykańskich, choć filmów głośnych nie pomija, nastawiony jest na prezentację tytułów, które na taki sukces raczej nie mogą liczyć.

11.07.2004

Czyta się kilka minut

Przez całe lata kraje Ameryki Łacińskiej nie miały specjalnie powodów, by kochać Stany Zjednoczone. Toteż ich kino - zwłaszcza w najlepszym okresie, czyli w latach 60. - rozwijało się w ideowej i estetycznej opozycji do Hollywoodu. Ale ostatnio łapa Wielkiego Brata przesunęła się na Bliski Wschód, więc napięcia w okolicach obu Zwrotników nieco zmalały. Zacieśniły się za to więzy między północnoamerykańskim przemysłem filmowym a południowoamerykańskimi kinematografiami. Efektem jest ponowne zainteresowanie globalnej publiczności kinem latynoskim.

Zasługi dla nakręcania tej koniunktury ma też wpływowe lobby latynoskie w Hollywood. To dzięki niemu brazylijskie “Miasto Boga" Fernanda Meirellesa zdobyło cztery nominacje do Oscara, a Frida Kahlo doczekała się wystawnej filmowej biografii. Meksyk chyba najwięcej skorzystał z bliskości wielkich studiów i dystrybutorów. Co najmniej dwóch reżyserów z tego kraju należy obecnie do światowej czołówki - Alfonso Cuaron (“I twoją matkę też", trzecia część “Harry’ego Pottera") i Alejandro Gonzalez Inarritu (“Amores perros", “21 gramów"). Międzynarodową karierę robią także meksykańscy aktorzy: Salma Hayek, Gael Garcia Bernal, Diego Luna.

Meksyk był gościem honorowym tegorocznej, piątej edycji Festiwalu Filmów Latynoamerykańskich, który rozpoczął się 17 czerwca w Warszawie, a kończy swój objazd po Polsce 7 lipca w Gdańsku. I Meksyk właśnie festiwal wygrał. “Nikotyna" w reżyserii Hugona Rodrigueza z udziałem wspomnianego Diega Luny zdobyła nagrodę publiczności. Film, łączący komedię z sensacją, ma wszelkie zadatki na światowy hit. Można się w fabule doszukać “moralnego przesłania" (zgubne skutki ludzkiej chciwości), ale sukces “Nikotyny" tkwi przede wszystkim w opanowaniu przez twórców nowoczesnych strategii uwodzenia. Mamy więc błyskotliwy, choć na schematach oparty (jak Rosjanie, to mafiosi) scenariusz, solidną dawkę czarnego humoru, młodych, urodziwych aktorów i zwinny montaż. Tyle.

Odbyła się także retrospektywa najbardziej zasłużonego reżysera meksykańskiego, w Polsce słabo znanego - Artura Ripsteina. Jego twórczość stoi na antypodach tego, co kojarzy nam się z wystrzałowym kinem współczesnym. Powolna, wręcz ociężała w narracji, inspirowana literaturą (Ripstein adaptował m.in. powieści Marqueza i Donosa), bada skrupulatnie mentalne i społeczne struktury latynoskich wspólnot.

Intrygująco wypadły zwłaszcza starsze filmy reżysera. Czarno-biała, buńuelowska “Twierdza cnoty" z roku 1973 opowiada o mężczyźnie, który przez 18 lat więzi swoją rodzinę, by nie uległa zgubnym wpływom rzeczywistości. Układ ten psuje się, gdy on sam, z ekonomicznych powodów, nie może już dobrze odgrywać roli pana i władcy. Inny film Ripsteina - “Miejsce bez granic" (1978) według książki Jose Donosa - rozgrywa się w małomiasteczkowym burdelu, gdzie prym wiedzie Manuela, osoba o ciele mężczyzny i kobiecej seksualności. Jej odmienność drażni i przyciąga lokalnych machos. W dramacie Ripsteina “Ewangelia cudów", pochodzącym z roku 1998, seksualny “odszczepieniec" stanie się kozłem ofiarnym religijnej społeczności.

Organizowany przez agencję Manana festiwal, choć nie pomija spektakularnych sukcesów kina Ameryki Łacińskiej, głównie prezentuje tytuły, które nie mogą liczyć na międzynarodowy komercyjny sukces, zbyt są bowiem specyficzne, lokalne. Widza z tej strony globu, oglądającego na co dzień raczej filmy o samotnych i niezależnych, zaskakuje silne akcentowanie w kinie latynoskim więzów grupowych. Często poza zbiorowością nie ma życia. Urokliwe brazylijskie “Żółte mango" Claudia Assisa opisuje miłosne i rodzinne perypetie kilkorga postaci. Wspólnym mianownikiem historii jest dzielnica miasta Recife, która łączy i ogranicza bohaterów.

W brazylijskich “Gawędziarzach z Jave" Eliane’a Caffego pewien blagier zostaje wyrzucony na obrzeża małomiasteczkowej społeczności za wymyślanie niestworzonych historii. Gdy jednak zachodzi konieczność spisania lokalnych legend, zostaje przez społeczność zrehabilitowany. Pełni w niej rolę błazna, szydzącego z rozdętego poczucia własnej wartości współziomków. I rusza z nimi solidarnie w drogę, bo w wyniku budowy tamy miasteczko znalazło się pod wodą.

Droga ta mogłaby się zakończyć np. na biednych przedmieściach kolumbijskiej Bogoty. Film “Jak kot z myszką" Rodriga Triany otwarty zostaje akcentem optymistycznym. Po wielu latach starań, w dzielnicy nędzy podłączono prąd. To zdarzenie stanie się zarzewiem konfliktu między dwiema rodzinami. Konfliktu, który z błahej kłótni przeobrazi się w totalną masakrę, odsłaniającą w zgodnej dotąd społeczności pokłady zawiści i nienawiści. Co niewątpliwie stanowi aluzję do trwającej w Kolumbii od dziesięcioleci wojny domowej.

Najbardziej “europejsko" na tym tle wypada kino argentyńskie, które specjalizuje się w filmach psychologiczno-obyczajowych. Skutki krachu gospodarczego pojawiają się ot, gdzieś tam, w tle. Pierwszy plan wypełniają kameralne “Proste historie", jak głosi tytuł nagradzanego filmu Carlosa Soriny.

Kino argentyńskie też ma swoje młode gwiazdy, które być może czeka kariera Bernala czy Luny. Najgorętszym w tej chwili nazwiskiem jest Daniel Hendler, uhonorowany przez jury festiwalu w Berlinie za główną rolę w “Straconym uścisku" Daniela Burmana. Na warszawskim przeglądzie obejrzeliśmy aktora w filmie “Na dnie morza" Damiana Szifrona - dyskretnie moralizatorskiej, thrillerem podszytej opowieści o spóźnionym emocjonalnym dojrzewaniu dwudziestoparoletniego architekta.

***

Festiwal zakończył pokaz “Amor en concreto", debiutu fabularnego, który świadczyć może o tym, jak desperacko południowoamerykańscy twórcy pragną powtórzyć sukces Inarritu czy Meirellesa. Absolwent łódzkiej Filmówki Wenezuelczyk Franco de Pena tak nieprzyzwoicie zapatrzył się w “Amores perros", że aż pożyczył stamtąd... punkt wyjścia. Trzy główne wątki filmu biorą więc początek w samochodowej kraksie. Mimo jednak modnych postaci i motywów (transwestyta-prostytutka, ubogi taksówkarz zakochany w śpiewaczce kabaretowej) jest to dzieło udane jedynie chwilami. Latynoski koloryt pokrywający “uniwersalne" treści to coś, co dobrze się teraz sprzedaje. Na szczęście prawda o kinie latynoskim nie zawiera się wyłącznie w słowie “amor".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2004