Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W pierwszej scenie główny bohater, grany przez Denzela Washingtona, wyrzuca niedopałek i zabija człowieka, przy czym trudno powiedzieć, co jest dlań mniej godne uwagi. Jego twarz tchnie spokojem i pogardą: jest wystarczająco silny nie tylko, by wymierzać sprawiedliwość, ale by tę sprawiedliwość definiować. Bez tej umiejętności żaden prawdziwy gangster nie zajdzie daleko.
"Amerykański gangster" - trudno o większą generalizację, a jednak najnowszy film Ridleya Scotta opowiada o postaci konkretnej i prawdziwej: o czarnoskórym Franku Lucasie, który zbił fortunę na imporcie heroiny z Wietnamu w latach amerykańskiej interwencji, jako kanału przesyłowego używając oficerów niższego szczebla.
Scott opowiada o tej karierze, trzymając się wzorca filmu gangsterskiego: najpierw wzlot - potem upadek. Na dodatek przeplata dwa punkty widzenia, spotykające się w finale: Franka i ścigającego go policjanta Richiego Robertsa (Russell Crowe). Napięcie rodzi się z faktu, że przez ponad dwie godziny to Frank wydaje się postacią z mocniejszym kodeksem moralnym: Richie zdradza żonę i nie jest w stanie pełnić roli ojca; Frank na pierwszym miejscu stawia rodzinę i lojalność.
Oczywiście: swoją rodzinę. Rodziny cudze Lucasa nie interesują. W sekwencji zmontowanej na wzór chrztu-masakry z pierwszego "Ojca chrzestnego" oglądamy Franka pochylonego nad stołem w modlitwie, a zaraz obok: poranione igłami nadgarstki i spękane ciała narkomanów. Te ludzkie resztki dla Lucasa nie liczą się nie dlatego, że Frank nie dba o życie jako takie, ale dlatego, że pogardza słabością i niekonsekwencją ludzi, którzy doprowadzają się do kondycji odpadku. Sam żyje bez żadnych ekstrawagancji, jest jak wojownik - i nie znajdzie w sobie pokory tak długo, dopóki nie spotka drugiego wojownika.
Siedem lat minęło, odkąd Scott i Crowe dali nam "Gladiatora", a razem z nim może jedyną silną męską osobowość współczesnego ekranu. Richie nie jest równie mocarny jak Maximus, ale pozostaje podobnie zakotwiczony w przekonaniu o wyższości dobra nad złem: pomimo małych łajdactw, dąży do celu. Paradoks polega na tym, że - aby przypomnieć sobie, jak ważna jest dlań prawość - Richie musi spotkać wojownika z drugiej strony barykady. Kiedy Frank i Richie kończą ostatnią rozmowę, ten ostatni proponuje coś do picia, a Lucas pyta: "Masz może wodę święconą?". Razem dokonali egzorcyzmu i byłoby błędem przeoczyć, że jest to egzorcyzm obustronny. Jeden i drugi ma na sumieniu wiele zła, ale obydwaj potrafią uczciwie się do niego przyznać. I nie podzielić tym samym losu niedopałków tego świata.
"AMERYKAŃSKI GANGSTER" - reż.: RIDLEY SCOTT; scen.: Steven Zaillian; zdj.: Harris Savides; wyst.: Denzel Washington, Russell Crowe, Chiwetel Ejiofor i inni; USA 2007. W polskich kinach od 25 stycznia.