Amazonia jest kobietą

Jesteśmy na początku procesu. Ale wreszcie mówi się o zmianach otwarcie. Aż w końcu do nich dojdzie – mówi s. Zully Rojas Quispe, misjonarka z Peru.

10.11.2019

Czyta się kilka minut

Protest przeciwko handlowi kobietami w Amazonii, rynek w Limie, listopad 2018 r. / FOTOHOLICA PRESS / GETTY IMAGES
Protest przeciwko handlowi kobietami w Amazonii, rynek w Limie, listopad 2018 r. / FOTOHOLICA PRESS / GETTY IMAGES

Życiodajna, płodna, obfitująca pokarmem. Poniżana, wyzyskiwana, gwałcona. Amazonia jest kobietą, która ma wiele twarzy.

Na przykład twarz Nemy Grefy, walczącej w imieniu swego plemienia o prawo do współdecydowania o losie ich ziemi. Grożono jej śmiercią.

Albo Margot Escobar, przeciwstawiającej się ekspansji firm naftowych. Została pobita przez policję podczas demonstracji, spalono jej dom.

Albo Zoili Ochoa, która w wieku 19 lat została przywódczynią swego plemienia, potem liderką federacji wspólnot etnicznych. „Nie rozumiecie – pyta – że nasza ziemia jest święta, że nie można jej sprzedać, że to Matka, która nas żywi?”.

Przeglądam zdjęcia bohaterskich kobiet Amazonii wraz z siostrą Zully ­Rojas Quispe, misjonarką ze Zgromadzenia Dominikanek od Różańca Świętego. To jedna z 33 kobiet, które papież zaprosił na synod w roli audytorek lub ekspertek. Nie mówi po włosku ani angielsku, czekamy więc na tłumacza z hiszpańskiego, oglądając broszury charytatywnych i ekologicznych organizacji, które wysłały swoich przedstawicieli do Rzymu na „okołosynodalne imprezy”.

Ofiara

– Tam, gdzie mieszkam na stałe, w Puerto Maldonado – mówi zakonnica – życie kobiet jest znośne. Nie ma u nas handlu żywym towarem, wykorzystywania kobiet do niewolniczej pracy. Gorzej jest w innych miastach Peru, takich jak Cuzco, Puno czy Tingo María.

Większość peruwiańskich Indian mieszka w leżącej na terenie tego państwa części Amazonii (51 z 55 plemion, pozostałe cztery żyją w Andach). Kobiety stanowią 59 proc. indiańskiej społeczności. Ponad połowa z nich przyznaje, że doświadczyła przemocy – fizycznej, seksualnej, psychicznej – ze strony męża, ojca, brata. Wydawany przez Papieski Instytut Misyjny miesięcznik „Mondo e Missione” publikuje w listopadowym numerze świadectwo misjonarki z Brazylii: „Czy to w dużych miastach, czy w małych osadach nad rzekami, przemoc domowa jest straszną plagą. W Santa Rita do Weil, maleńkiej wiosce, kilka godzin od granicy z Peru i Kolumbią, gdzie pracują nasze siostry, misjonarki Niepokalanej, nierzadko słychać w nocy, jak pijany mąż wraca do domu i wyżywa się na rodzinie. Pamiętam, jak widziałam to po raz pierwszy, gdy tylko przyjechałam do Macapá. Kobieta leżała na ulicy, a mąż ciągnął ją za włosy do domu”.

Ofiary „kultury macho” mają twarze anonimowe. W brazylijskim stanie Amazonia zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa o przemocy domowej składa co czwarta pokrzywdzona.

Siostra Zully przyznaje, że kobiety są też pierwszym celem agresji „obcych”, którzy przyjeżdżają do indiańskich osad: pracowników kopalń i rafinerii, drwali, robotników rolnych z wielkich gospodarstw, zakładanych na wykarczowanych obszarach, strażników, policjantów, handlarzy narkotykami... Albo wszelkiej maści oszustów, oferujących dziewczynom pracę w mieście i – jak łatwo się domyślić – po przyjeździe zmuszających je do prostytucji czy niewolniczej pracy.

Uczennica

– Myślę, że w miarę bezpieczne życie, jakie mają kobiety w naszym mieście, to także zasługa mojego zgromadzenia, działającego tu od ponad wieku – mówi s. Zully.

Puerto Maldonado ma 75 tys. mieszkańców (w całym regionie, którego jest stolicą, mieszka niespełna dwa razy więcej osób). Leży w środku puszczy, nad rzeką Madre di Dio, dopływem Madeiry, dopływu Amazonii. Przez dziesiątki lat dominikanki prowadziły w nim szkołę dla dziewcząt.

Zaczęło się w 1913 r., gdy hiszpański misjonarz, dominikanin o. Ramun Zubieta, został biskupem i wikariuszem papieskim w całej peruwiańskiej Amazonii. Wiedział, że do pracy pośród Indian konieczne będą zakonnice. Z klasztoru w Huesca, w hiszpańskiej Aragonii, sprowadził pięć mniszek, które dały ­początek nowej, misyjnej rodzinie zakonnej. Pierwszą przeoryszą była matka Ascensión ­Nicol Goñi, dziś błogosławiona. Siostry zajęły się szeroko pojętą edukacją: uczyły miejscowych pisać i czytać, prowadziły kursy zawodowe i promowały higieniczny tryb życia.

– Nasze zgromadzenie pracowało głównie z młodymi dziewczynami. Miejscowymi i takimi, które przyjeżdżały z ­odległych wiosek. Na początku była to mała szkoła podstawowa, z czasem otworzono szkołę średnią i internat, gdzie uczennice spoza miasta mogły mieszkać za darmo. Szkoła rozrosła się, zdobyła renomę, była doceniana przez władze państwowe. Nasze dziewczyny, jeśli tylko chciały, mogły się dalej kształcić. W ­Puer­to Maldonado jest kilka filii uniwersytetów, szkoły techniczne i zawodowe. Państwo dofinansowuje edukację rdzennej ludności. Wykształciłyśmy też własną kadrę nauczycielską, z naszych absolwentek.

Kilka lat temu kapituła zgromadzenia zdecydowała, że kompleks szkół przekaże władzom państwowym, a siostry ruszą w głąb selwy, by dotrzeć do tych, których na podróż do miasta nie stać. Powstało zgromadzenie itinerantek – wędrowniczek. Pracują w kilkuosobowych, świecko-zakonnych grupach, które jeżdżą od wioski do wioski. W ekipie zawsze jest ktoś odpowiedzialny za edukację, opiekę medyczną, pomoc społeczną i duszpasterstwo. Czasem taka podróż trwa kilka dni – np. do Puerto Luz, wioski plemienia Harakbut, najpierw trzeba jechać samochodem osobowym, potem przepłynąć łódką na drugi brzeg Inambari, gdzie czeka furgonetka, która zawiezie nad kolejną rzekę, Puquiri. Po jej przepłynięciu wędrowni misjonarze wsiadają do małej ciężarówki i po ­czterech dniach docierają na miejsce. Przywożą pomoce edukacyjne dla dzieci, szkolą miejscowych nauczycieli, przeprowadzają podstawowe badania medyczne, szczepią dzieci.

– Zawsze staramy się dowiedzieć, jakie problemy ma dana wspólnota. W jednej wiosce będzie to zatruta woda i śmierć ryb, w drugiej – mało zwierząt do upolowania. Pomagamy pisać pisma urzędowe, skargi czy petycje. Rozpoznajemy teren, by później sprowadzić konkretną pomoc. Najczęstsze problemy, z jakimi się spotykamy, to niedożywienie i anemia u dzieci, a także brak nauczycieli, zwłaszcza takich, którzy znają języki lokalne.

Siostra

Tak już jest, że do miejsc najtrudniej dostępnych zawsze pierwsze docierają siostry zakonne. Osiedlają się, poznają ludzi, pytają o najpilniejsze potrzeby, organizują pomoc, „przygotowują teren” na przyjazd księdza. Budują wspólnotę od podstaw, a gdy już powstanie, troszczą się o jej przetrwanie i rozwój. Nierzadko stają w obronie podstawowych praw rdzennej ludności, są opiekunkami lokalnych stowarzyszeń i organizacji gospodarczych, społecznych, kulturalnych.

Głośnym echem odbiła się w czasie synodu wypowiedź innej misjonarki, s. Alby Castillu z Kolumbii: „Jesteśmy obecne w każdym miejscu i robimy wszystko, co może robić kobieta. Gdy ksiądz nie da rady przyjechać, a potrzeba kogoś ochrzcić, chrzcimy. Jeśli ktoś chce wziąć ślub, jesteśmy obecne jako świadkowie miłości tej pary. Wiele razy zdarzało się nam nawet słuchać spowiedzi, choć nie dawałyśmy rozgrzeszenia. Ale w głębi serca mówiłyśmy sobie, że wobec pokory, z jaką ta kobieta albo ten mężczyzna przychodzą do nas, w chorobie czy w obliczu śmierci, trzeba wierzyć, że Bóg sam będzie działał”. Pytam s. Zully, czy ona i inne dominikanki-itinerantki też mają podobne doświadczenia. Patrzy na mnie zdziwiona:

– No, jasne. To przecież zupełnie normalne. Wszyscy mają potrzebę transcendencji, czy to Polak, czy Indianin. I wszyscy mają potrzebę rozmowy, podzielenia się swoimi problemami. Co w tym złego? Najważniejszym obowiązkiem duszpasterskim jest towarzyszyć, być z tymi ludźmi każdego dnia. Brakuje księży, przyjeżdżają raz na rok, a przecież życie płynie tam normalnie – dzieci się rodzą, starzy umierają, młodzi chcą wziąć ślub.

– Czy w związku z tym Kościół powinien wprowadzić diakonat kobiet?

– Jesteśmy na początku pewnego procesu, rozeznania – jak lubi mówić papież. Ale wreszcie mówi się o tych sprawach otwarcie, pewnie po raz pierwszy tak oficjalnie. Ten proces musi trwać, rozwijać się. A w końcu dojdzie do zmian. Nie wiem, kiedy będzie wprowadzony diakonat kobiet. Najpierw będzie zgoda na święcenia kapłańskie żonatych mężczyzn. Wtedy ksiądz będzie w każdej wiosce. Już teraz wielu katolików nie zadowala się niedzielnym nabożeństwem Słowa, bo chce uczestniczyć w pełnej mszy. I gdy widzą, że obok powstaje wspólnota ewangelicka, że pastor żyje wśród swoich wiernych, to nie zastanawiają się długo. Na szczęście nie wszyscy.

Strażniczka

Mówi się, że Kościół katolicki wciąż jeszcze jest największym wyznaniem w Amazonii, bo Indianie mają olbrzymi kult dla Maryi i szacunek dla sióstr zakonnych, a tego nie znajdują w protestantyzmie. Jak to się ma do pośledniej roli kobiet w społeczeństwie?

– Z tą gorszą rolą to nie do końca prawda. Oczywiście, że kobiety są dyskryminowane i wykorzystywane. Chociaż są też plemiona, w których panuje matriarchat – tłumaczy s. Zully. – Ale bez wątpienia w tradycyjnych wspólnotach role społeczne są jasno określone. Mężczyzna pełni funkcję publiczną: reprezentuje rodzinę na zewnątrz, bierze udział w naradach, obejmuje stanowiska. Kobieta dba o wyżywienie rodziny, o dom, choć na równi z mężczyznami pracuje też w polu. Jest strażniczką ziarna – pilnuje, by rodzina miała co zasiać w kolejnym roku. Ma też wiedzę, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, o ziołach i tradycyjnych sposobach leczenia chorób. Dzięki kobietom zachowywane są zwyczaje, tradycje i język, bo to one przekazują je dzieciom. Ale tylko do pewnego wieku, potem wychowanie przejmuje cała wspólnota – ona odpowiada za nauczenie dzieci koniecznych, praktycznych umiejętności, np. łowienia ryb czy polowania. Tego nie nauczy ich szkoła.

Nieznajomość lokalnych zwyczajów to problem i państwa, i Kościoła. Na synodzie s. Zully mówiła o potrzebie stworzenia „amazońskich seminariów duchownych”, w których księża otrzymają odpowiednią formację.

– Ograniczamy się do europejskiej filozofii i opartej na niej teologii – tłumaczy. – Podczas gdy tutaj należałoby sięgnąć do mądrości przodków, do kosmologii Indian, ich teologii. A przede wszystkim uczyć języków rdzennej ludności. Na terenie, gdzie pracują nasze siostry, żyją trzy plemiona. Niby niewiele. Ale nie znamy ich języków, nie wprowadzamy do liturgii ich symboli, nie wykorzystujemy śpiewów, nie odwołujemy się do ich duchowości.

Pytam, czy nie boi się zarzutów o synkretyzm. Uśmiecha się, bo na to pytanie odpowiadała wiele razy: – My, katolicy, przyjęliśmy kulturę zachodnią, ze wszystkimi jej pojęciami. Niemal od 2000 lat mamy te same symbole, do których przywykliśmy, wydają się niezmienne. Ale przecież na początku, gdy apostołowie głosili Ewangelię, tak nie było. Czerpali z kultury społeczeństw, do których szli: Żydów, Greków, Rzymian.

Według Zully ludy Amazonii wciąż są w takiej sytuacji. To prawda, katolicyzm wciąż jest największą religią na tym terenie. Ale gdy pierwsi misjonarze przyszli tu, wraz z kolonizatorami, narzucili Indianom swoją religię bez szczególnej troski o wytłumaczenie najważniejszych prawd wiary. Nie ma się co dziwić, że ludzie zrozumieli ją po swojemu, nadając nowe, chrześcijańskie imiona starym, znanym bóstwom. Najwyższy czas opowiedzieć im naukę Jezusa nie z pomocą św. Augustyna czy Tomasza z Akwinu, ale uwzględniając ich percepcję i system pojęć.

– Wystarczy tylko go poznać – mówi Zully. – Dla nich święta jest ziemia i woda, która daje życie i jest bogactwem dobroci Boga. To przecież bliskie chrześcijaństwu.

– A co z tymi zwyczajami, które bliskie jednak nie są? Niektóre plemiona ponoć wciąż praktykują dzieciobójstwo. Noworodek słaby lub chory zostawiany jest w lesie.

– Z tego, co słyszałam, te zwyczaje już zostały zarzucone. Przynajmniej wśród plemion, które mają kontakt z naszą cywilizacją. Dlatego wciąż podkreślam, jak ważna w pracy misyjnej jest edukacja, na którą moje zgromadzenie od początku istnienia stawia. To też ewangelizacja, podobnie jak pomoc socjalna. To nauka społeczna Kościoła. A ona płynie wprost z Ewangelii. Nie można oddzielać ewangelizacji od spraw społecznych, edukacji, opieki zdrowotnej. Nie można oddzielać jej od ekologii. Indianie mówią, że są elementem amazońskiej bioróżnorodności. Nie uważają się za właścicieli swej ziemi, gospodarzy puszczy, jej stróżów czy opiekunów. Są jej częścią. Zagłada lasu jest ich zagładą. Wiedzą od dawna to, co do nas dopiero dociera, powoli i z oporami, mimo zagrożenia katastrofą. Krzyk Amazonii musi zostać usłyszany.

Rewolucjonistka

Amazonia jest kobietą, która odzyskuje głos. „Tradycyjnie byłyśmy traktowane jako istoty pasywne. Teraz przyszła ta chwila, byśmy pomyślały o sobie, jako o osobach mających pełne prawa” – mówi Ketty Marcello z plemienia Ashaninka, jedna z twarzy „amazońskiej rewolucji kobiet”. Przeglądamy z s. Zully broszurę „Indiańskie kobiety w peruwiańskiej Amazonii – panorama, problemy, nadzieje”, przygotowaną na synod przez REPAM, kościelną sieć organizacji pracujących wśród rdzennej ludności. Inna z liderek, Yesica Patiachi, z plemienia Harakbut, pisze: „Nas może uratować tylko las. A my chcemy żyć. Chcę, by synod sprawił, że wszyscy zastanowią się nad tym, co zostawimy naszym dzieciom i wnukom”.

– Rola kobiety była dotąd milcząca – mówi Zully. – Małżeństwa amazońskie właściwie ze sobą nie rozmawiają. Mężczyzna rozmawia z innymi mężczyznami, kobiecie wydaje polecenia. Dlaczego? Nie wiem. Może nikt ich nie nauczył rozmowy? A może ma to związek z historią, z tym, jak kobiety były przez wieki traktowane? A może po prostu trauma, poczucie niedowartościowania, niższości, nie tylko wśród kobiet – w ogóle wśród Indian, którzy zawsze byli upokarzani i obrażani. To wszystko nie sprzyja otwartości i rozmowie. I to się zmienia.

Kobiety coraz częściej zabierają głos. Kościół wreszcie go usłyszał, choć w Amazonii duszpasterstwo już od dawna opiera się na paniach. To one przyprowadzają na nabożeństwa swoich mężczyzn i skłaniają ich do angażowania się w sprawy parafii. One czytają podczas nabożeństw Słowo Boże, prowadzą śpiew, uczą dzieci katechizmu. Tak – również sprzątają kościół. Robią wszystko.

– Papież to docenił – mówi s. Zully. – Po raz pierwszy tyle kobiet zostało zaproszonych na synod. Po raz pierwszy były na nim kobiety indiańskie, które swobodnie przemawiały do 180 biskupów. To ogromne przeżycie i nobilitacja. Poczuły się silne i ważne. Mogły opowiedzieć o rzeczywistości, w jakiej żyją. O niszczeniu ich kultury, przyrody, życia.

– Zostały zaproszone na salony, uhonorowane, wysłuchane. A na koniec i tak mężczyźni podjęli w ich imieniu decyzję – zauważam.

– I to też niedługo się zmieni. ©℗

Polecamy: Synod dla Amazonii w specjalnym serwisie "Tygodnika Powszechnego", zawerającym także korespondencje Edwarda Augustyna z Rzymu

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2019