Adam Boniecki: Dorothy Day na dziś

Ludzie tacy jak Dorothy Day nie zajmują się najpierw zmianą całego świata, ale zmianą w zasięgu rąk. I zmuszają nas do myślenia o chrześcijaństwie i Kościele, jakim jest i jaki będzie.

16.01.2023

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

O Dorothy Day napisał po raz pierwszy w „Tygodniku” Jerzy Turowicz w 1982 r. (artykuł jest w tomie „Bilet do raju” i w zbiorze jego pism wybranych przez Annę Mateję). W 2015 r. pisała tu o niej Zuzanna Radzik. Turowicz kilkakrotnie spotkał Dorothy Day. Zuzanna przeczytała jej pisma. Jeden i drugi tekst są wspaniałe, oba zmuszają do myślenia o chrześcijaństwie i Kościele, jakim jest i jaki będzie. Bo Dorothy Day do takiego myślenia wręcz – właśnie – zmusza. Może dlatego, że w młodości nie była uformowana w rodzinie katolickiej, że sama przeszła drogę, jaką przeszła, od młodej, zdolnej damy z charakterem do wiary katolickiej, do zaangażowanej redaktorki lewicowego „Catholic Workera”, odbiegającej od schematów panujących nie tylko wtedy w Kościele. Może właśnie dlatego, że – jak pisze Turowicz – jej religijność „przy całym pogłębieniu duchowym i intelektualnym miała charakter bardzo tradycyjny, można rzec – ludowy”, może dlatego, że „w sprawach Kościoła i wiary, doktryny i liturgii była bardzo konserwatywna” przy „bardzo radykalnych poglądach społecznych”.


ŚWIĘTA NIEŚWIĘTA

ZUZANNA RADZIK: Dla lewaków i liberałów zbyt pobożna. Dla konserwatystów zbyt lewicowa. Oby jej nawrócenia nie sprowadzono do żalu za aborcję.


Może właśnie to szokujące i budzące sprzeciwy połączenie jest znakiem wyprzedzającym jej czas. Turowicz doskonale to wyczuł. Napisał: „Jej dzieło »The Catholic Worker« wyrosło nie tyle z poglądów społecznych czy politycznych, ile po prostu z Ewangelii”. Stwierdzenie Turowicza, że była „apostołem, nauczycielem, prorokiem”, doskonale streszcza to, co we właściwy sobie, subtelny sposób chciał powiedzieć. Pozostawał pod jej wrażeniem, co więcej, widział w niej „jedną z najpiękniejszych, najwspanialszych postaci katolicyzmu amerykańskiego, i nie tylko amerykańskiego, naszych czasów”.

W tym numerze po raz kolejny piszemy o Dorothy Day, tym razem przy okazji wydania jej pierwszej polskiej (i nie najlepszej) biografii. Taka była Dorothy Day, według Agnieszki Piskozub-Piwosz: „Już jako początkująca dziennikarka chciała czegoś więcej niż tylko obserwowanie rzeczywistości. Od początku wybierała tematy bliskie życiu najbiedniejszych mieszkańców Nowego Jorku i Chicago, pracując dla lewicowych tytułów. Od początku pragnęła nie tylko opisywać, ale także zmieniać świat na lepsze. Stąd np. decyzja o podjęciu szkolenia i (niedługiej) pracy pielęgniarki. Stąd udział w proteście sufrażystek, zakończony kilkoma tygodniami za kratami – pierwszym spośród siedmiu aresztowań Dorothy; do ostatniego doszło, gdy była już po siedemdziesiątce”.

Peter Maurin – dziwny włóczęga, samouk, apostoł – odegrał wielką rolę w życiu Dorothy Day. Przyjechał do Stanów, by ją odnaleźć. Jego wizja niewątpliwie wpłynęła na jej drogę życiową. Jej działalność była zainspirowana jego wizją i bez niej pewnie nie byłoby dzieła Dorothy. Myślę, że w jednym mógł się Maurin mylić, w tym mianowicie, że jego wizja obejmowała wszystko i wszystkich. Myślę, że ona i on wskazali wielu ludziom drogę. Ale wielu nie oznacza – wszystkim. Zresztą nawet w „Bilecie do raju”, opracowanej przez Michała Okońskiego książce Turowicza, w której jest tekst o Dorothy Day, mamy jeszcze opisane inne osoby i drogi, jak choćby dzieło Małych Sióstr, historie księdza Jana Ziei i Héldera Câmary. Chodzi w tych tekstach o sposób działania, o sposób rozumienia misji chrześcijaństwa, by nie powiedzieć – Chrystusa.


DOROTHY DAY: ŻYCIE ZWIELOKROTNIONE

AGNIESZKA PISKOZUB-PIWOSZ: Między pracą w redakcjach albo szpitalu a nocami w barach Dorothy Day zaglądała do kościołów i szukała tam pokoju serca. Właśnie ukazała się jej pierwsza biografia napisana przez polskiego autora.


Znamienne, że wielcy świadkowie wiary, którzy ten świat uczynili nieco znośniejszym dla ludzi widzących i doświadczających w nim tylko zła i krzywdy, porywali za sobą innych. Dziwne, że budowanie świata opartego na miłości wydaje się dziełem beznadziejnym, a jednocześnie porywającym. Trudno nam sobie wyobrazić świat oparty na wzajemnej miłości, a jednocześnie za nim uparcie tęsknimy.

Ludzie tacy jak Dorothy Day nie zajmują się najpierw zmianą całego świata, ale zmianą w zasięgu rąk. Osobliwość ich zaś polega na tym, że są w tym niemożliwie konsekwentni. W przeciwieństwie do większości z nas. Niestety. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2023