Absolutna przejrzystość

Jest dość wcześnie, koło ósmej, ciężarówki zjeżdżają ulicą o wdzięcznej nazwie P, z głośniczków sączy się jakiś smyczkowy kwartet lub kwintet, zjadłem jajecznicę w postaci omleta, odebrałem i wysłałem pocztę i teraz patrzę przez duże okna kawiarni Soho na światło leniwie zagarniające coraz większe połacie pobliskiego parku.

24.11.2006

Czyta się kilka minut

W Waszyngtonie pogoda niemal letnia, wczoraj była ulewa, wiał silny wiatr, żółte i brązowe liście pokryły błyskawicznie mokre jezdnie, opony ślizgały się niebezpiecznie, ale nikt nie potłukł karoserii. Dziś już po całej zawierusze nie ma najmniejszego śladu, z powietrza zniknęło napięcie, ludzie chodzą po ulicy, jakby świat był naprawdę piękny.

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Chcę narysować obrazek z codzienności? Pochwalić się, gdzie mnie los rzucił tym razem? E tam, wcale nie, chciałbym tylko napisać, dlaczego niekiedy można przypuszczać, że domniemanie o piękności tego świata nie całkiem jest bezpodstawne.

Pytano mnie nieraz, dlaczego lubię Amerykę. I zawsze pytanie to wpędzało mnie w kłopot. Coś tam zaczynałem nieskładnie bredzić, ale z każdym zdaniem uświadamiałem sobie, że brnę dramatycznie w niewyrażalne. Żadna z możliwych odpowiedzi nie wchodziła w rachubę, bo nie chodziło o mnie, lecz o kogoś wymyślonego naprędce, kogoś, kto ze mną ma tylko wspólne nazwisko i naukowe tytuły. Zrezygnowany machałem ręką i zostawiałem napoczętą odpowiedź w powietrzu, między mną a rozczarowanym rozmówcą. Nigdy nie powiedziałem wyraźnie, dlaczego Ameryka mnie tak kusi, dlaczego odnajduję tam powietrze, którym mi się łatwo oddycha, z jakiego powodu wracam tam, kiedy tylko mogę. Powiem teraz, bo teraz wyraźniej to jeszcze widzę.

Europa jest ciasna, a Polska jeszcze ciaśniejsza. Ludzie wpadają na siebie na każdym rogu, nie mogą przeżyć dnia, nie włażąc komuś na plecy, nie obgadując, kogo i kiedy się da. To wplątywanie własnej egzystencji w egzystencję innych ma rozmaite oblicza, od pozornie niewinnych do przerażających, ale we wszystkich przypadkach czyni z nas buńczucznych prowincjuszy, opowiadaczy nieistotnych anegdot, dla których grajdoł jest jedyną miarą wartości.

To, że bez plotek nie można czasem przeżyć dnia, jest oczywiste. Plotka to proteza literatury, która sprawia, że możemy choć na chwilę znaleźć się w zasięgu jej promieniowania. Nie możemy wskoczyć do dzieł Balzaca lub Manna, więc opowiadamy historie o znanych nam ludziach, jakbyśmy czytali "Baśnie z tysiąca i jednej nocy". Plotka jest niezbędnym spoiwem międzyludzkim; są jednak ludzie, którzy z plotkowania czynią rację życia. Nie mają swojego życia, ale liczą na to, że życie innych usprawiedliwi pustkę ich egzystencji. Dokładniej jeszcze: liczą na to, że przeniósłszy życie do dyskursu, odzyskają to, czego nigdy nie utracili. Życie przemienione w dyskursywną fikcję: oto definicja plotki, która każdego plotkarza przemienia w radykalnego postmodernistę oplątanego siecią symulakrów. Najzabawniejsze, że plotkarz, a polski plotkarz w szczególności, nigdy się do tego nie przyzna: wierzy, że bierze udział w życiu, podczas gdy naprawdę tworzy jego fałszywą podobiznę.

Przedłużeniem tego plotkarskiego nastawienia do świata jest przekonanie, że wszystko dzieje się wedle jakiegoś ukrytego planu, którego jesteśmy biernymi wykonawcami. Tu plotka nabiera politycznego wymiaru. Plotkarze polityczni zaczynają dzień od pytań na temat tego lub tamtego układu i nie przyjmują do wiadomości, że coś może wydarzyć się bez powodu i nie być częścią rozległego spisku. Plotkarz trywialny pompuje się tym, czego nie ma; plotkarz polityczny pompuje się tym, co ma: własnymi podejrzeniami na temat podwójnej struktury rzeczywistości. Znam takich ludzi mnóstwo. Ich umysł nigdy nie przestaje gorączkowo pracować i kiedy tylko dopadną jakąś ofiarę, wczepiają się w nią dramatycznie, żeby na chwilkę choć podtrzymać swoje życie.

Maria Janion ma rację: Polacy to wampiry, które żyją cudzą krwią, bo ich własna zbyt wolno krąży, zbyt jest rozwodniona i muszą podłączać się do innych ciał i dusz, żeby przeżyć jeszcze jeden dzień. Plotkarz polityczny to wampir, którego mózg żywi się krwią społecznego świata. Jego oczy zachodzą mgłą nieistnienia, gdy musi przeżyć chwilkę sam, nie spijając chciwie żywicy obcych egzystencji przemienionych w spiskowe fabuły. Musi interpretować i to właśnie ta nieuleczalna choroba na interpretację sprawia, że z takim wampirem nie sposób milczeć podczas spotkania w kawiarni. Nie pogapi się on bez celu w okno i nie zobaczy, co się tam dzieje. Wszystko spija we własną studnię bez dna, w której - jak w "Makbecie" - miesza wszystko ze wszystkim, chichocząc przeraźliwie. Gdy jest mało inteligentny, wtedy pół biedy. Gdy jednak potrafi ze swojego rozumu zrobić jako taki użytek, wtedy świat staje się bardzo, bardzo ciasny.

Hasłem naczelnym polskiego wampiryzmu - zarówno trywialnego, jak i politycznego - jest absolutna przejrzystość. Nikt i nic nie może umknąć przed plotką i przed spiskiem, nikomu nie uda się trudna sztuka milczenia i utajenia własnej egzystencji. Wszystko musi zostać ujawnione i do ostatniego okruszka przemienione w dyskurs. To zresztą najdziwniejsza sprawa: polityczny (a może potyliczny) wampiryzm nie żywi się krwią prawdziwą, lecz tylko wymyśloną, obracając się w kręgu własnych fantazji i własnych interpretacji, najczęściej koślawych, byle jakich, przerażająco tendencyjnych. Żywi się więc w gruncie rzeczy sam sobą, własną krew pije, nic przeto dziwnego, że coraz bledszy i bledszy się staje, coraz bardziej rachityczny, z oczkami podkrążonymi, coraz bardziej przezroczysty, aż wreszcie zmienia się w cieniutką kartkę papieru, którą wiatr wiejący w Waszyngtonie rzuca niedbale na śmietnik.

Bo wiatr w Waszyngtonie, gdzie siedzę opodal Dupont Circle, jedząc caramel apple pie i pijąc latté, oczyszcza powietrze z wampirów, przywraca dystans, o który u nas coraz trudniej, i wpuszcza przyjemne ciepło do życia zmrożonego surowymi spojrzeniami polskich plotkarzy. Nagle wszystko widać wyraźnie, drzewa mają mocno zarysowane kontury, wiewiórki skaczą po trawie, czarni i biali ludzie razem wygrzewają się w słońcu. Możesz siedzieć godzinami w Soho Café i gapić się spokojnie na świat, który nie jest ciebie ciekaw, możesz z daleka obserwować ludzi, którzy - jak ty - cieszą się najzwyklejszym życiem i nie zwracają wcale uwagi na faceta, który między linijki swojego felietonu wpisuje odpowiedź na pytanie, dlaczego lubi Amerykę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2006