A jeśli nie rygor, to co?

Mundurki jednej ze szkół podstawowych w Olsztynie /fot. P. Skrzydło - AG

ANNA MATEJA: - "Na porządku dziennym było bicie, kradzieże, (...) pyskówki, picie, palenie, narkotyki i podobne do gdańskiego gwałty. Gimnazjaliści byli zwierzętami pozostawionymi samym sobie (...). Nie pamiętam żadnego człowieka pośród moich kolegów w gimnazjum - napisał w liście "Szkoła przetrwania" czytelnik "TP", obecnie student prawa. - Gimnazjalistów jest więcej i wbrew pozorom są silniejsi. Obawiam się, że można ich okiełznać tylko strachem". List jest przygnębiająco beznamiętnym opisem przeżyć; autor wie, co pisze. Może naprawdę metoda "wziąć młodych za twarz" jest jedyna?

DARIUSZ CHĘTKOWSKI: - Widać, że autor długo siedział cicho, po czym zebrał się w sobie, by to odreagować i to w trójnasób. Znam licealistów, którzy podczas nauki nikomu nie mówili, że czują się bezradni czy prześladowani, żeby po skończeniu szkoły przyznać, że ich klasa była stadem bydlaków. Spotykam uczniów oddychających z ulgą, że nie muszą już chodzić do "tej szkoły". Potrzeba nieraz kilku lat, by spokojnie o tym mówić.

KS. ANDRZEJ AUGUSTYŃSKI CM: - W tym liście opisano traumę tak bolesną, że jej ofiara chciała ją wypowiedzieć publicznie. Przeraziły mnie jednak nie fakty, które pamiętam ze szkoły i znam z pracy z młodzieżą, ale brak nadziei na zmianę i niewiara w człowieka. Może właśnie to jest najważniejsze pytanie: co my, nauczyciel i ksiądz katolicki, myślimy o człowieku? Czy na początku XXI w. dojrzewający człowiek ma zostać pozbawiony tego miana? Wychowawcy mają wyławiać perełki, jak chce czytelnik, nad którymi warto pracować, bo reszta i tak idzie na zatracenie?

- Załóżmy, że łamiemy uczniów strachem. Jakie pokolenie sobie wychowamy?

DC: - Gdy zaczynałem pracę w podstawówce, nie radziłem sobie z jednym uczniem. Według wszystkich wokół miałem się nie przejmować i mu przylać. Tak zrobiłem i na krótką metę to zadziałało. Więcej: "lać go, nareszcie ktoś go do porządku doprowadzi" - usłyszałem od jego matki. Tylko że poczułem, że to żaden sposób, bo musiałbym uderzyć jeszcze tego i tamtego.

Jak to się robi?

AA: - Nie ma uniwersalnych metod wychowawczych, a metody zaradcze ministra edukacji są chyba adresowane do młodocianych przestępców, którzy nie powinni znajdować się w szkole. Warto ustalić, jak rozumiemy "krótkie trzymanie". To może być twarda dyscyplina, jak najbardziej cywilizowana, ale też wychowywanie przez nauczyciela-psychopatę, lejącego uczniów czym popadnie. Wtedy jesteśmy na prostej drodze do tragedii, bo przyzwolenie na restrykcyjne metody doprowadzi do eskalacji konfliktu. Kar fizycznych i bez tego jest w Polsce zbyt wiele, brakuje nam rozmowy i diagnozy problemu. Jeśli mamy na myśli konsekwencję, stawianie jasnych wymagań, formułowanie oczekiwań - jestem za, ale akurat o tym, choć ma to niebagatelne znaczenie, najmniej się mówi. Kiedy dyskutowałem z wychowankami o gdańskiej tragedii, często mówili, że nauczyciele zapowiadają różne konsekwencje: "zejdę do szatni i was sprawdzę", "za tydzień będzie kartkówka", ale na zapowiedziach się kończy. Nieświadomie wysyłają więc sygnał, że nie warto się tym, co mówią, przejmować.

Nie znam szkoły czy placówki opiekuńczo-wychowawczej, gdzie udałoby się wprowadzić system nakazowy i centralne wdrażanie programów wychowawczych. Za sukcesami w tej dziedzinie zawsze stoją osobowości, którym się chce.

DC: - Różnie to jest oceniane.

AA: - Ale tylko wokół człowieka skupi się środowisko dyskutujące o ideach, nie wokół przepisów czy decyzji administracyjnych. Szczególnie, kiedy mają się one odnosić do milionów, nie uwzględniając różnorodności. Świat zmienia się błyskawicznie, na to nakładają się zmiany regionalne czy rodzinne, potrzebujemy więc zróżnicowanej oferty. Nie znaczy to, że do każdego dziecka czy rodziny powinno się zaadresować inny program, ale bywa, że tylko jego opracowanie "pod potrzeby" konkretnego człowieka przynosi sukces.

DC: - Zwykle nie trzeba nowych programów, tylko wykorzystania możliwości tkwiących w szkole. Bez względu na to, jak młodzież byłaby trudna, zawsze jest kilku nauczycieli potrafiących ułożyć sobie z nią pracę. Prawie nigdy jednak nie zdradzają, jak to robią. Pytałem nauczycieli, czy mogę przyjść na ich lekcje. Klasa przy mnie wulgarna, tam siedziała cicho. Widząc mnie jako gościa, wstydziła się nawet i trochę wobec mnie łagodniała. Czasem koledzy przychodzą na lekcje do mnie.

Podczas wdrażania reformy edukacji nauczyciele przeszli mnóstwo kursów; większość z nich mijała się jednak z potrzebami szkoły. Nikt nie pomyślał, że bez pomocy fachowców nauczyciele mogliby zorganizować kurs radzenia sobie z trudnymi wychowankami.

AA: - Im niżej w strukturze edukacyjnej uda się ten potencjał zlokalizować i wykorzystać, tym lepiej. W psychoterapii czy placówkach, które prowadzę, wychowawcy mają superwizorów, z którymi dzielą się dylematami wychowawczymi. Polski nauczyciel takiego wsparcia potrzebuje i może mu go dać np. bardziej doświadczony czy sprawniejszy kolega.

- W takim razie, dlaczego nie sięga po te ukryte potencjały? Z nadmiaru obowiązków, z powodu za dużych klas?

DC: - Czasami nauczyciele nie wiedzą, albo nie dopuszczają do świadomości, z jakimi problemami borykają się ich koledzy. Jest nauczyciel WF, niesłychanie z dziećmi zgrany, a jednocześnie uczniowie wyrzucają z sali anglistkę, która nie ma pojęcia, jak sobie poradzić. I to się dzieje w tej samej szkole!

Jechałem z klasą tramwajem: dziewczyna nie skasowała biletu, weszli kontrolerzy i wypisali jej mandat. Matka dziewczyny rzuciła mandatem na moje biurko, mówiąc, że to moja wina, bo jej 16-letnia córka była pod moją opieką. Opowiadałem to na radzie pedagogicznej między czytaniem nowych rozporządzeń ministra a przepisów BHP, denerwując zebranych, że w ogóle mam jakąś bieżącą sprawę. I wtedy koleżanka, jakby nigdy nic, powiedziała: "Ale czym ty się przejmujesz. Trzeba było powiedzieć to i to". Nie wytrzymałem: "Dopiero teraz mi to mówisz! Przecież powinienem to wiedzieć, zanim wyruszyłem z nimi na miasto". Ośmieszyłem się przed kontrolerem, matką uczennicy i całą klasą - okazałem się bezradny, a naprawdę nie ma lepszej frajdy dla uczniów niż podpuszczanie nauczycieli. Co ważne, przyklejoną przez uczniów "łatkę" niedorajdy odkleić trudno.

AA: - "Łatki" przykleja się z reguły na początku, by to zmienić łatwo byłoby przeszczepić metodę z amerykańskich szkół prywatnych. Nowi uczniowie poznają szkołę przez starszych uczniów: budynek, zasady społeczności. Poza tym, nim spotkają się na lekcjach, wyjeżdżają na obóz wędrowny czy żagle. Nauczyciele i uczniowie poznają się więc w przyjemniejszym niż szkolne otoczeniu, mają szansę lepiej się poznać.

Nudzisz mnie!

- Dziewięcioletni chłopiec nie chce otworzyć zeszytu i na dodatek zwraca się do nauczycielki wulgarnie. Ta zaczyna płakać. Dziecko jest występne, czy nauczycielka nieprzygotowana do zawodu?

AA: - Dziewięciolatek występny?! Pokazał zachowanie aspołeczne, czy jednak nauczycielka nie jest trochę nadwrażliwa? Powinna być przygotowana na trudniejsze problemy i adekwatnie reagować.

Bynajmniej nie jestem zwolennikiem szkolenia nauczycieli nieczułych na zniewagi. Młodzi oczekują wyrazistych osobowości, więc nie ma niczego złego we wzburzeniu dorosłego - ważne, by być prawdziwym, a uczucia wyrażać w cywilizowany sposób. Wyobrażam sobie płaczącego nauczyciela, ale w sytuacji usprawiedliwiającej łzy.

DC: - Ależ to żaden występek, tylko naturalny uczniowski bunt! Część uczniów siedzi na lekcjach kompletnie otępiała, nie mają pojęcia, o czym się mówi, szczególnie w licznych klasach. Po kilku godzinach muszą, np. kopnąć w ścianę, zaczepić kogoś, albo stwierdzić: "nie będę się ruszać, nie otworzę zeszytu". To wytrąca nauczyciela z równowagi: wydaje mu się, że realizuje fantastyczny temat, a nagle jego wzrok pada na ucznia, który daje mu do zrozumienia: "Nudzisz". Im większy zapał pedagogiczny, tym większa złość i rozgoryczenie - wtedy się krzyczy, prawi kazania, wyrzuca zeszyty przez okno, jak mnie się to zdarzyło. Potem żałowałem, ale i tak nie wiedziałem, co miałbym zrobić.

Część naszych podopiecznych ma poczucie straty czasu w szkole. Tak trudno zrozumieć, że uczeń się wtedy wścieka i zaczyna nienawidzić nauczyciela? Dziadek jednego z uczniów powiedział mu: "Jak Niemcy przyszli, w dwa tygodnie nauczyłem się niemieckiego, a ty przez osiem lat nie potrafisz?".

- Ale jak nauczyć obcego języka w 30-osobowej klasie? Może zresztą uczniowie uciekają się do agresji, wyładowując złość za ciągle podwyższane wymagania?

DC: - Po reformie edukacji część szkół zamieniła się w fabryki snów, gdzie obiecuje się złote góry. Nauczyciele, szczególnie gimnazjalni, przeszli mnóstwo kursów dokształcających, potem przychodzili euforycznie nastawieni do klas i zauważali, że materiał ludzki nie jest w stanie całej tej wiedzy przyjąć. Uczniowie stali się widzami w teatrze nowych metod nauczania, bo nie pomyślano o podszkoleniu nauczycieli w wiedzy na temat uczniowskich oczekiwań, niepokojów.

- Szkoła, mimo zmian, pozostała XIX-wieczna w metodach wychowania?

AA: - Nauczyciele powinni być "na bieżąco", ale nie można wylewać dziecka z kąpielą - czy na pewno szkoła powinna się zmieniać równie gwałtownie, jak otaczający nas świat? Wbrew pozorom, dla nastolatka tempo zmian jest trudne do zaakceptowania - na zmiany globalne nakładają się zmiany osobnicze. To dwie prędkości. Tym ważniejsze są punkty stabilne, np. szkoła, a o to coraz trudniej: trudno wytworzyć w trzy lata stabilne środowisko rówieśnicze. Dawno też minęły czasy, kiedy nauczyciel uczył kilka pokoleń jednej rodziny. Szkoła stała się popkulturową i bezkształtną instytucją, do której trudno przywiązać konkretne twarze i relacje. Jedyna stała to szarzyzna i odrapane ściany.

DC: - "Gratulujemy" - słyszą odchodzący nauczyciele od uczniów, przekonanych, że ich szkoła to miejsce ohydne. W tym mniemaniu utwierdzają ich nauczyciele i dyrektor. "Całe szczęście, że chodzicie do tej szkoły, przymkniemy na takie oceny oko, ale w »jedynce« czy »trójce« to by nie przeszło" - słychać nieraz. Uczeń dowiadując się, że jego zachowanie będzie tu tolerowane, pozwala sobie na więcej. Jeżeli przez kilka lat ktoś słyszy: "Z takimi ocenami na dobre liceum nie masz szans, ale pójdziesz do tego a tego - tam cię nauczą rozumu", na starcie jest nastawiony na walkę, bo przecież inaczej dostanie w kość!

Szkoła jest XIX-wieczna w tym sensie, że my, nauczyciele, sprawujemy władzę, a reszta ma nas słuchać. Ideałem ucznia jest uczeń podporządkowany. Tymczasem poza szkołą dowiaduje się, że człowiek bez charakteru jest nikim. Starsi rozumieją, że czasami trzeba położyć uszy po sobie, natomiast młody człowiek wyraża opinie bez skrępowania. Anachroniczność szkoły polega na tym, że nie chce uczniowskich ocen usłyszeć. Dominuje przekonanie, że szkoły się nie krytykuje, bo "jej wartość docenicie po latach".

AA: - W tym są dwa komunikaty: pierwszy, uczniowie muszą się podporządkować zasadom; drugi: nauczyciele nie muszą. Uczniowie muszą zmieniać obuwie, nauczyciele - nie; pierwsi, nawet pełnoletni, nie mogą palić, drudzy mają palarnię. Kilkanaście lat temu, gdy wyjechałem z wychowankami na ferie, przyjęliśmy, że nie można palić ani pić. A kadra? Ustaliliśmy, że zasady będą obowiązywać wszystkich. To zadziałało fantastycznie i przenieśliśmy to do ośrodków, na cały rok działalności. Jestem przekonany, że w każdej wspólnocie tylko te zasady stają się akceptowanym "modus vivendi", które dotyczą wszystkich jednakowo. A co mamy w szkołach? Dwa kodeksy: dla nauczycieli i dla uczniów.

DC: - Potem dziwimy się, że uczniowie pojmują dorosłość jako możliwość robienia wszystkiego, szczególnie tego, co mieli zabronione.

Pakt stabilizacyjny

AA: - Szkoła to pierwsza instytucja w życiu człowieka - rzutuje na nasze późniejsze wyobrażenia o świecie instytucjonalnym. Jeśli trzeba z niej uciekać, jak, nie narażając się na śmieszność, tłumaczyć uczniom, co to znaczy być obywatelem? Nauczyciele często zachowują się jak urzędnicy z dowcipów - ciągle tylko "trudna praca, liche pieniądze".

- Na tym chcą zbudować swój autorytet: w nieludzkich warunkach nadludzkim wysiłkiem - uczą.

AA: - To technika przetrwania - próba wzięcia uczniów na litość, by byli bardziej wyrozumiali, powściągliwi. A czym są takie kontrakty: nauczyciel obiecuje, że w zamian za spokój na lekcji nie będzie pytał - to niemalże korupcja albo pakt stabilizacyjny skazanych na siebie partnerów, którzy się nie szanują i niczego od siebie nie chcą.

DC: - Ale do tego nie dochodzi bez powodu! Nauczyciel proponuje prezenty, gdy jest wykończony po dniu pełnym korepetycji czy prowadzenia kursów. Żyje w dwóch światach: jeden to prywatne dorabianie, drugi - państwowa praca. Nawet jeśli na początku jest zaangażowany, z powodu zmęczenia zaczyna odpuszczać to, co przynosi mniej dochodów. O usprawiedliwienie nietrudno: "Przecież muszę utrzymać rodzinę, mimo wszystko - staram się, na korepetycjach uczę fantastycznie, a w szkole państwowej, cóż, młodzież jest leniwa i niewychowana, co mam dla nich żyły wypruwać". Trudno się dziwić nastawieniu młodzieży, że w szkole państwowej nic dobrego jej nie spotka.

AA: - Intensywnie reformowana szkoła ciągle wygląda jak z PRL-u - oderwana od rzeczywistości, a uczenie się i nauczanie pojmowane jest jako dolegliwa konieczność. Zastanawiam się, czy niektórzy nie powinni kończyć obowiązkowej edukacji wcześniej. Programy nie tylko cierpią na nadmiar, uczniowie otrzymują za mało wiedzy przydatnej od razu, dopingującej do dalszej nauki.

DC: - Zwykle łatwiej im otrzymać informację, że są do niczego. Szczególnie przy przejściu z jednej szkoły do drugiej, przy testach kompetencji. We wrześniu cała klasa dowiaduje się, że np. z angielskiego jest na poziomie analfabetów, choć w poprzedniej szkole miała przyzwoite efekty. Wielu nauczycieli uważa, że życie nie będzie usłane różami, więc nie ma co zapewniać młodych, że są świetni. Negatywna ocena przychodzi tym łatwiej, że nauczyciel źle zarabia, wykonuje nieprestiżowy zawód, więc chciałby się chociaż dobrze poczuć.

AA: - Prowadzone przeze mnie ośrodki dla dzieci i młodzieży buduję właśnie wokół doświadczenia sukcesu. Nawet jeśli nie mamy pieniędzy, nie mówimy o tym - jak w domu, by nie zabierać dzieciom poczucia bezpieczeństwa. Nie stosujemy jednej miary, np. oceniając efekty nauki, liczymy semestr do semestru, rok do roku. Paradoksalnie, największą szansę na sukces mają wówczas najgorsi uczniowie, bo do najlepszych mają najdalej. Jeśli się zmobilizują, mogą się przesunąć nawet o jeden poziom.

DC: - W klasie nie jest tak prosto; trudno pochwalić mały sukces ucznia, który nie umie się przedstawić po angielsku, gdy inni mówią płynnie w tym języku. Rodzice tych drugich chcą zresztą zabrać dzieci z danej klasy, nie tolerują nawet koleżeństwa ze słabszymi. A ci na to odpowiadają agresją.

AA: - Niektórzy moi wychowankowie mówią, że ich rodzice przeklinają dzień, kiedy przyszli na świat. Dołóżmy do tego głód sukcesu, od dawna albo nigdy nie zaznanego w szkole, a zaledwie krok dzieli ich od ulicy, na której zgodnie z oczekiwaniami nowych kolegów będą okradać samochody czy wyrywać komórki. Ale gdzie indziej mogli pokazać, że są w czymś dobrzy?

Prowadząc szkolenia dla nauczycieli widziałem, że zachowują się prawie tak jak uczniowie: zaczynają siadać od ostatnich ławek, nie uważają, rozmawiają ze sobą, gdy otrzymają potwierdzenie obecności - uciekają z zajęć, nie stawiają pytań, za to krytykują w kuluarach.

Pokolenie przeciętnych

DC: - Nie bez powodu mówi się, że rada pedagogiczna jest najgorszą klasą w szkole.

- To wstyd trzymać w szkole testy na narkotyki?

DC: - Na pewno nie. Docierały do mnie informacje, że narkotyki można kupić o siódmej rano albo późno, po lekcjach. Wydawało się to tak nieprawdopodobne, że miałem ochotę potraktować to jako zgrywę. Przecież przed szkołą zawsze stoją jacyś ludzie: rozdają ulotki, zaproszenia na imprezy. I co? Mam wezwać policję, by ich wylegitymowała? Kiedy jednak pani pedagog zrobiła ankietę, by się dowiedzieć, czy w szkole są narkotyki i w jaki sposób uczniowie je zdobywają, okazało się, że są właściwie na wyciągnięcie uczniowskiej ręki. Zdarzyło mi się, że uczeń nie wstawał do odpowiedzi, mimo kilkakrotnych próśb. Wreszcie ktoś powiedział: "Nie widzi pan, że on napruty?". I co? Miałem wezwać policję?

- A dlaczego nie?

DC: - Równie dobrze mógł się zgrywać. Oniemiałem, a cała klasa zanosiła się śmiechem.

AA: - Mądrzy dyrektorzy wiedzą, że "prawda nas wyzwoli". Reagowanie na sytuacje drobne może narażać na śmieszność, ale to "śmieszność" matki, denerwującej się stanem podgorączkowym dziecka. Łatwo powiedzieć - przewrażliwiona, ale to zawsze lepsza reakcja niż obojętność. W moich ośrodkach nie bagatelizujemy żadnych tego typu informacji i nie zdarzyło się, by ktoś nas wypuszczał. Konsekwentne reagowanie z jasnych pobudek: szkoła musi być wolna od narkotyków, w dłuższej perspektywie się opłaca.

- Jaki wpływ na powstanie problemów wychowawczych ma niepewność co do dalszego życia, chyba szczególnie dojmująca właśnie dla obecnie dorastającej młodzieży?

AA: - O pewności jutra nikt już nie może mówić, ale wciąż zależy nam na zapewnieniu poczucia bezpieczeństwa, a to zyskuje się dzięki więziom: z rodzicami, przyjaciółmi, także nauczycielami, o ile potrafią przekonać, że warto coś umieć. Dzięki więziom można się przekonać, że miarą sukcesu nie jest suma na koncie, ale jakość relacji z drugim człowiekiem.

DC: - Młodzież cierpi na bycie pokoleniem przeciętnych, które doszło do głosu "po wszystkim". Etos był, walka była, stan wojenny też - i oni robią wszystko, by z przeciętności się wyrwać.

Opowiadałem kiedyś matce o problemach jej córki z nauką. Uczennica próbowała coś wyjaśnić, ale przerwano jej bezceremonialnie: "Nie chrzań. Masz dwa tygodnie na poprawienie tych jedynek". Taką informację otrzymuje większość nastolatków: jeśli nie otrzymają dobrych ocen, nie osiągną sukcesu - będą nikim.

Ks. ANDRZEJ AUGUSTYŃSKI CM (ur. 1963) jest inicjatorem powstania i przewodniczącym Stowarzyszenia "U Siemachy" w Krakowie, prowadzącym sieć placówek pomocowych dla dzieci i młodzieży. Jest misjonarzem św. Wincentego a Paulo.

  • DARIUSZ CHĘTKOWSKI (ur. 1970) jest nauczycielem języka polskiego i etyki w XXI LO w Łodzi, autorem książek o wychowaniu: "Z budy. Czy spuścić ucznia z łańcucha?" i "L.d.d.w. Osierocona generacja".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2006