5 powodów, czemu Synod się nie uda

Być może papież Franciszek potrafi dokonać cudu i go ocalić, jednak szanse powodzenia są niewielkie.

18.10.2015

Czyta się kilka minut

Uczestnik Synodu prosi papieża o pobłogosławienie swojego roweru. Watykan, 14 października 2015 r. / Fot. Andrew Medichini / AP PHOTO / EAST NEWS
Uczestnik Synodu prosi papieża o pobłogosławienie swojego roweru. Watykan, 14 października 2015 r. / Fot. Andrew Medichini / AP PHOTO / EAST NEWS

Synod o rodzinie wywołał duże zainteresowanie Kościołem, na jego temat wylano już w prasie sporo atramentu, jest jednak pięć powodów, dla których był skazany na porażkę, jeszcze zanim 4 października w Rzymie zaczęli się zbierać biskupi.
 

Po pierwsze, temat Synodu, poświęcony rodzinie w Kościele, jest zbyt szeroki.
Kwestie rodziny wiążą się ze wszystkim – a wszystko wiąże się z kwestiami rodziny. Wszystko, co w świecie dzieje się złego, ma wpływ na rodziny, zaś wszelkie problemy rodzin oddziałują na społeczeństwa, w których funkcjonują.

Na rodziny presję wywierają bodźce społeczne i gospodarcze: bezrobocie, kwestie mieszkaniowe, wojna, terroryzm, zmiana klimatu, różnice między religiami, konsumpcjonizm, media społecznościowe, systemy szkolnictwa itd. Niemal każdy problem – począwszy od uzależnień, skończywszy na korupcji w polityce – wpływa na tę rzeczywistość.

Dotyczy jej też sporo kwestii moralnych: począwszy od samego aktu seksualnego po temat wierności, aborcji, antykoncepcji, matek zastępczych, homoseksualizmu, rozwodów, równości płci, wykorzystywania seksualnego dzieci, przemocy małżeńskiej itd. Rodziny są też miejscem, w którym ludzie uczą się – lub nie – wiary chrześcijańskiej, nie wspominając o podstawowych nawykach i cnotach moralnych.

W tej wyliczance nie doszliśmy jeszcze nawet do kwestii teologicznych i kanonicznych – małżeństwa jako sakramentu, stwierdzania jego nieważności, ceremonii liturgicznych, miejsca rodziny w Kościele etc.

To wszystko to po prostu za dużo, aby móc zająć się tym w czasie trzytygodniowego spotkania.

Po drugie, skład Synodu utrudnia zajmowanie się rodziną.
270 ojców synodalnych pochodzi z różnych kultur, i w efekcie ma różne priorytety i obawy, nie mówiąc o odmiennych koncepcjach kulturowych dotyczących życia rodzinnego.

Biskupi z Bliskiego Wschodu i Afryki widzą u siebie rodziny pozostające w stanie ciągłego zagrożenia przemocą i śmiercią, które zmusza ich do ucieczki z domów. Jak w takich warunkach można mieć rodzinę? W krajach rozwijających się wielu biskupów martwi wysoki współczynnik rozwodów. Jednak poza zamożnymi i uprzemysłowionymi regionami problemami mogą być: handel ludźmi, małżeństwa aranżowane oraz zawierane przez wyznawców różnych religii, wydawanie za mąż niepełnoletnich dziewcząt, poligamia, obrzezanie kobiet, a także tradycje kulturowe, które zaślubiny postrzegają jako trwający w czasie proces, a nie chwilę, gdy para składa sobie przyrzeczenie.

Czy tak wielu ludzi reprezentujących tak zróżnicowane pochodzenie może zrozumieć problemy, wobec których stoją rodziny, oraz zaproponować, w jaki sposób sobie z nimi radzić?

Po trzecie, problemem jest sam proces synodalny.
Synody to wielkie fabryki papieru. W czasie ich trwania powstaje wiele przemówień i rekomendacji – a czasem także i końcowy dokument. Pytanie jednak, co to zmienia? W 1980 r. relacjonowałem poprzedni Synod o rodzinie, którego uczestnicy zmagali się z niemal tymi samymi wyzwaniami, jakie stoją dziś przed biskupami w Rzymie. Czy tamto spotkanie cokolwiek zmieniło? Jeśli tak, to tego nie dostrzegam. W 1980 r. wypracowano sporo rekomendacji, które będą również efektem obecnego Synodu: postulat lepszego przygotowania do małżeństwa; staranniejszej formacji duchowieństwa po to, aby mogło nieść pomoc rodzinom; doskonalsze programy nauczania; zwiększenie wsparcia rodzin przez rządy; mniej przemocy, więcej miłości.

W czasie synodów nie powstają nowe programy i idee. Wtedy biskupi mogą tylko dzielić się tym, co sami na synod przywiozą. Nowe programy tworzą kreatywni ludzie, którzy mają własny pomysł, potrafią z nim eksperymentować oraz pracować nad nim metodą prób i błędów.

Po czwarte, kłopot sprawia głęboki podział w kwestii tego, co Synod może, a czego nie może zmienić.
Zderzenie to jest najbardziej widoczne, gdy zapytamy o możliwość komunii dla osób rozwiedzionych żyjących w powtórnych związkach. Jedna ze stron sporu dostrzega wyłącznie przepisy: kontrakt małżeński jest nierozerwalny, jego trwałość może przerwać wyłącznie śmierć. Druga strona widzi z kolei miliony ludzi, którzy cierpią z powodu rozbicia małżeństw, bez szans na ponowne złączenie.
Jednym z rozwiązań tej sytuacji jest procedura, w której Kościół uznaje, że małżeński kontrakt jest nieważny z powodu pewnych nieprawidłowości istniejących w chwili zawierania ślubu. W 2014 r., podczas poprzedniej sesji Synodu było słychać wiele głosów poparcia dla uproszczenia i przyspieszenia procedury stwierdzania nieważności małżeństwa; w okresie pomiędzy sesjami Synodu zadziałał w tej kwestii sam Franciszek.

Podejście biskupów do orzekania nieważności małżeństw jest wyrazem największej zmiany, jaka zaszła od czasu Synodu o rodzinie w 1980 r., kiedy to kardynałowie Kurii Rzymskiej ostro zaatakowali biskupów z USA, oskarżając ich o ułatwianie tej procedury. Franciszek poszedł w tej kwestii dalej niż Amerykanie: zezwolił biskupom orzekać o nieważności małżeństw w ramach procedury administracyjnej, a nie sądowej. Nawet specjaliści od prawa kanonicznego drapią się teraz w głowę, zastanawiając się, w jaki sposób to zadziała.

Jednak kardynalny problem, przed którym stoi Synod, przypomina największe wyzwanie Soboru Watykańskiego II: co można – a czego nie można – zmienić w Kościele? Papież i biskupi powtarzają, że Synod nie zmieni doktryny Kościoła, lecz praktykę duszpasterską. W obawie przed posądzeniem o brak zdecydowania w kwestiach doktrynalnych biskupi zdają się nawet bać rozmowy o rozwoju doktryny. Konserwatyści uznają dopuszczenie do komunii rozwiedzionych żyjących w powtórnych związkach za naruszenie dogmatu o nierozerwalności małżeństwa. Zmiana oznaczałaby dla nich przyznanie, że nauczanie Kościoła było do tej pory błędne – i byłaby dopuszczalna jedynie, gdyby udało się ją wyjaśnić wiernym jako reformę praktyki duszpasterskiej, a nie doktryny.
 

Po piąte, na Synodzie nieobecni są teologowie.
Pewien konserwatywny kardynał kurialny narzekał na „szkolną teologię”, która przebija z synodalnych przemówień. Jest w tym trochę prawdy. Analiza tekstów wystąpień wskazuje na to, że biskupi nie zasięgają rady teologów, nie zgłębiają z ich pomocą współczesnego myślenia o Piśmie Świętym, etyce czy doktrynie.

Lepiej spędziliby pierwszy tydzień synodalnych debat, gdyby w tym czasie słuchali egzegezy teologów na temat fragmentów Pisma Świętego o małżeństwie, wyjaśnień dotyczących rozwoju doktryny Kościoła, historii traktowania przez Kościół małżeństwa, teologicznych propozycji rozwiązań kontrowersyjnych problemów.

Sobór Watykański II okazał się sukcesem, ponieważ podczas obrad zawiązał się sojusz między periti [teologami doradzającymi uczestnikom Soboru – red.] a ojcami Soboru; sojusz, który był w stanie przezwyciężyć nieustępliwość Kurii Rzymskiej. Niestety, sojusz ten załamał się po „Humanae vitae”, gdy teologów odesłano „na zewnątrz, w ciemności” – niczym dysydentów, których biskupi winni unikać za wszelką cenę. Skutki tego były dla Kościoła zgubne. Stało się tak, jakby kierownictwo dużej korporacji nie utrzymywało w ogóle kontaktu ze swoim działem badań i rozwoju. Czy zainwestowalibyście w taką firmę?

Czy dla Synodu jest nadzieja? Tak. Franciszek rozpoczął pewien proces. Otworzył wrota zamknięte po Soborze Watykańskim II. Pchnięcie kościelnych spraw naprzód zabierze więcej niż trzy tygodnie, jednak Kościół porusza się już we właściwym kierunku.

Być może więc Synod nie jest skazany na porażkę, lecz, po prostu, na niedokończenie. ©

Przeł. ŻYM

Ks. THOMAS J. REESE jest jezuitą, watykanistą, emerytowanym wykładowcą Georgetown University. Opublikował m.in. „Inside the Vatican: The Politics and Organization of the Catholic Church” („Watykan od wewnątrz. Polityka i organizacja Kościoła katolickiego”). Jest analitykiem dwutygodnika „National Catholic Reporter”, na którego stronie internetowej ukazał się powyższy tekst. Tytuł i skróty od „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015