007 w irackim kotle

Dla Stanów Zjednoczonych Irak jest ledwie ogniwem w długim łańcuchu celów strategicznych, co odróżnia perspektywę Waszyngtonu od perspektywy na przykład Warszawy. Dla Amerykanów prawdziwy klucz do strategicznego sukcesu w tej wojnie leży w Teheranie.

25.04.2004

Czyta się kilka minut

W Iraku trzeszczy w szwach cały misternie układany przez Waszyngton system: poza Kurdami nie ma dziś liczącej się grupy etnicznej czy religijnej, partii politycznej zakorzenionej w społeczeństwie bądź wpływowych przedstawicieli elit, na których Amerykanie mogliby się oprzeć. Oparcia nie daje nawet Tymczasowa Rada Zarządzającaani uciekający przed bojówkami Muktady al-Sadra iraccy policjanci i lokalni urzędnicy. Niskie morale nowych sił porządkowych należy dopisać do listy sukcesów ekstremistów, którzy od kilku miesięcy koncentrowali się na zastraszaniu irackiej policji. Teraz próbują stosować tę strategię wobec zagranicznych pracowników cywilnych, co odbiera Irakijczykom jeden z nielicznych powodów nadziei na poprawę sytuacji.

Może poza Brytyjczykami nie ma też koalicjanta, który dziś aktywnie szykowałby się do przygotowywanej przez Amerykanów kontrofensywy, a w przyszłości nie liczyłby się z możliwością przedterminowej rejterady z Iraku. Trudno się dziwić: nikt nie szykował się na prawdziwą wojnę, nikt nie chce płacić ceny Aznara, nikt wreszcie z listy koalicjantów-statystów nie kwapi się do ponoszenia ciężaru decyzji politycznych, podejmowanych przez Paula Bremera, szefa amerykańskiej administracji cywilnej w Bagdadzie, oraz przez Waszyngton.

Amerykanie wykonują nerwowe ruchy - zaostrzając ataki w Faludży, zastanawiając się od roku, czy lepiej “usunąć" czy może “ugłaskać" al-Sadra; rozmieniając się na drobne w dyskusjach nad kształtem przygotowywanych dokumentów, które dla Irakijczyków i tak pozostaną papierem, póki nie zweryfikuje ich życie. Znawcy regionu zgadują, jakie jeszcze błędy popełnią politycy; czarnowidze prześcigają się w porównywaniu Iraku do Wietnamu czy Algierii; oponenci Busha (w USA i innych krajach) próbują zbić kapitał polityczny.

Misja

Jednak w Stanach Zjednoczonych zarówno elity, jak i społeczeństwo dalekie są od zniechęcenia czy paniki. 11 września 2001 r. prezydent Bush (jak niegdyś Wilson, Roosevelt czy Truman) poderwał naród do “wojny z terroryzmem". Nie do zwykłej akcji odwetowej i doraźnej “profilaktyki", lecz do misji przebudowy globalnego porządku na bezpieczniejszy, gwarantowany przez USA, i do promocji “najlepszych na świecie" uniwersalnych wartości - wolności, demokracji i praw jednostki. Obudził XIX-wiecznego ducha “oczywistego przeznaczenia" USA: ducha misji globalnej; ducha moralizującego, bo działającego w kategoriach dobra i zła; ducha pragmatycznego i postępowego, wyrażonego przez post-marksistowskich neokonserwatystów. Przekonanych, że proces demokratyzacji świata jest nieodwracalny i możliwy do przyspieszenia.

Mimo kosztów wojny z terroryzmem - tych finansowych i tych związanych ze swobodami obywatelskimi - w przededniu wyborów prezydenckich to George W. Bush uchodzi za faworyta, a jego konkurent John Kerry buduje swą popularność zapewniając, że “wojnę z terroryzmem" będzie prowadzić skuteczniej.

Po efektownej improwizacji, jaką okazała się operacja w Afganistanie przeciw talibom oraz po mniejszych akcjach, wymierzonych w muzułmańskich terrorystów na Filipinach czy w Pakistanie, pierwszym systematycznie wybranym celem miał być Irak: serce kluczowego regionu Zatoki Perskiej. Operacja “Iracka wolność" miała dokończyć wojnę z 1991 r., ukarać dyktatora (ignorującego interesy USA), zażegnać niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania broni masowego rażenia i stworzyć warunki dla demokracji oraz jej “eksportu" w regionie. Planujący interwencję nie ukrywali, że mierzą wysoko i chcą stworzyć modelową demokrację w społeczeństwie muzułmańskim czy wręcz zmodernizować islam; w przeddzień inwazji zastępca sekretarza obrony USA Paul Wolfowitz oznajmił, że islam potrzebuje reform i właśnie stworzone zostały do tego niezbędne warunki.

Wybór Iraku miał również inne cele: przejąć kontrolę nad strategicznymi złożami ropy w Zatoce Perskiej; przerwać kanał pomocy z Iranu dla Palestyńczyków, Libańczyków i Syrii, wreszcie stworzyć dogodne warunki do ataku (otwarcie dyskutowanego w Waszyngtonie) na inne państwa wspierające terroryzm i zwalczające wpływy amerykańskie w regionie. Iran (zaawansowany w projektach nuklearnych i zaliczany wraz z Irakiem i Koreą Północną do “osi zła"), Syria i rzadziej wymieniana w tym kontekście Arabia Saudyjska są krajami sąsiadującymi z Irakiem.

Tak czy inaczej, Irak dla USA jest ledwie ogniwem w długim łańcuchu celów strategicznych w regionie, co różni perspektywę Waszyngtonu od perspektywy np. Warszawy.

Kto miesza w Iraku?

Koniec końców, operacja w Iraku stała się niewygodna niemal dla wszystkich. Państwa arabskie odcięły się od niej. Syria, która udzieliła schronienia wielu współpracownikom Saddama Husajna (i być może jego zakazanym arsenałom), przestraszyła się, że będzie następna. Podobnie Iran, powoli otaczany przez Amerykanów, tworzących swoje bazy w Afganistanie, Katarze, Azji Środkowej i być może wkrótce w Azerbejdżanie. Ponadto Iran mógł obawiać się spadku cen ropy, głównego źródła dochodów.

Interwencja skonfudowała sojuszniczą Turcję, dla której doraźnie najistotniejszym problemem jest kwestia kurdyjska: emancypacja irackich Kurdów grozi odnowieniem konfliktu w Turcji i godzi w politykę delikatnych ustępstw wobec tureckich Kurdów, prowadzoną przez rząd Erdogana, zabiegający o rozpoczęcie negocjacji z Unią Europejską. Realność problemu podkreślają marcowe zamieszki arabsko-kurdyjskie w Syrii, tuż przy tureckiej granicy, w których zginęło kilkudziesięciu syryjskich Kurdów. Zamieszki tym bardziej niebezpieczne, że niemal na pewno nie inspirowane z zewnątrz: iraccy Kurdowie mają świadomość granic, których przekroczyć nie mogą (dla porównania: w podobnej sytuacji co Kurdowie są kosowscy Albańczycy - tyleż wdzięczni Amerykanom za wolność i rozsądni, by ostrożnie domagać się niepodległości, co zniecierpliwieni i z trudnością utrzymujący w ryzach nastroje społeczne, co pokazały niedawne czystki na Serbach i starcia z siłami KFOR).

Można zaryzykować tezę, że tylko dwie regionalne “siły" wygrywają na obecnej sytuacji. Pierwsza to ekstremiści muzułmańscy, którzy tłumnie spieszą do Iraku na swój “dżihad" i na bój o rząd dusz, paradoksalnie dopiero teraz tworząc problem zagrożenia terroryzmem w Iraku. Druga to Izrael, któremu odpadł jeden wróg (saddamowski Irak), a w jego miejsce pojawił się aktywny sojusznik (USA), który być może “zneutralizuje" także Iran i Syrię. I na pewno wykaże więcej zrozumienia dla walki z terrorystami muzułmańskimi, co pokazuje np. stosunek Waszyngtonu do zabicia przez Izraelczyków lidera Hamasu.

Oglądając Irak z perspektywy amerykańskiej, ale także izraelskiej i irańskiej (oficjalnej i emigracyjnej) można odnieść wrażenie, że toczy się tam przede wszystkim wojna USA z Iranem - i vice versa - a jej przebieg mógłby być kanwą do niejednego scenariusza przygód Jamesa Bonda. I choć trudno zweryfikować prawdziwość poszczególnych elementów, starcie to kształtuje myślenie i działanie zarówno w Waszyngtonie, jak i w Teheranie oraz Jerozolimie.

Irańczycy czują się zagrożeni nie tylko obecnością amerykańskich wojsk w regionie. Boją się także zagrożenia ideowego: to z jednej strony obawa przed amerykańskim poparciem dla ruchów demokratycznych i antyrządowych w Iranie, z drugiej przed utratą prymatu irańskich ośrodków teologicznych i politycznych na rzecz irackiego Nadżafu i Karbali. Perspektywa ta okazała się realna, gdy w lipcu 2003 w Nadżafie pojawił się Hosejn Chomeini, wnuk legendarnego założyciela Islamskiej Republiki Iranu i tak jak niegdyś dziadek zaczął z Nadżafu krytykować system polityczny panujący w Iranie, odwołując się do argumentów religijnych. Szantaż wymierzony w jego rodzinę szybko go jednak skruszył i ściągnął z powrotem do Iranu.

Z perspektywy Teheranu upadek Saddama wytworzył próżnię, którą właśnie Iran powinien wypełnić. Amerykanie oskarżają Teheran o wspieranie ugrupowań szyickich: najpierw Najwyższej Rady Rewolucji Muzułmańskiej Iraku, kierowanej przez braci al-Hakimów, a od kilku miesięcy al-Sadra (i wygrywanie ich przeciw sobie). Waszyngton oskarża też Iran o wspólne z Syrią przerzucenie do Iraku kilkuset członków libańskiego Hezbollahu; o popieranie radykalnej irackiej partii Ansar al-Islam (skądinąd sunnickiej i powiązanej z Al-Kaidą).

Nieoficjalnie Amerykanie posuwają się do oskarżeń - opartych na trudnych do zweryfikowania doniesieniach agentów irańskich, szukających na Zachodzie schronienia - o inspirowanie przez Teheran zamachu na ajatollaha Mohammada Bakira al-Hakima w sierpniu 2003 (miał się zbytnio uniezależnić od irańskich mocodawców) oraz zamachów na poszczególnych działaczy szyickich - w tym przygotowywanych na ajatollahów al-Sistaniego i Fayadha. Konto Iranu mają obciążać też zamachy na szyickich pielgrzymów, destabilizujące sytuację w Iraku czy wreszcie wsparcie dla kwietniowej rewolty al-Sadra (mowa jest o 800 telefonach satelitarnych, przekazanych “Armii Mahdiego" i o koordynacji działań szyitów i sunnitów w Faludży, Ramadi i Bagdadzie). Informacje te pojawiają się w prasie amerykańskiej i w wystąpieniach armii i pracowników Departamentu Obrony, natomiast odcina się od nich (ostatnio 9 kwietnia) Departament Stanu.

Wyścig z czasem

Prawdziwą obsesją USA - a jeszcze mocniej Izraela - jest irański program nuklearny. Waszyngton zarzuca Teheranowi chęć skonstruowania bomby atomowej, co zdaniem pesymistów jest realne w 2005 r. Wobec Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Iran temu zaprzecza, jednak z wypowiedzi polityków z otoczenia przywódcy państwa Alego Chamenei wynika co innego (że tak właśnie jest i że rakiety nuklearne dadzą Iranowi możliwość przeprowadzenia ataku na Izrael). Amerykańskie skoncentrowanie na kwestii nierozprzestrzeniania broni ABC i fatalne doświadczenia z Koreą Północną - która dzięki broni atomowej jest teraz chroniona przed perspektywą interwencji z zewnątrz - stawia Iran w centrum strategicznych zainteresowań na Bliskim Wschodzie.

Problemy w Iraku, międzynarodowa kompromitacja wobec braku dowodów na iracką broń masowego rażenia, a także atmosfera kampanii prezydenckiej wiążą Białemu Domowi i Pentagonowi ręce w podejmowaniu ewentualnych akcji wobec Iranu. Iran zaś najpewniej prowadzi wyścig z czasem o własną polisę bezpieczeństwa, jaką byłaby bomba atomowa, oraz o potwierdzenie swych imperialnych ambicji na całym Bliskim i Środkowym Wschodzie. Problemy Amerykanów w Iraku dają Iranowi niezbędny oddech.

Medialne sensacje z ulic Faludży czy Nadżafu; ataki, porwania i zakładnicy - wszystko to, oglądane z perspektywy Warszawy, Madrytu czy Rzymu, sprawia, że dla przeciętnego Polaka, Hiszpana czy Włocha gubi się faktyczna skala i perspektywa tego, co dzieje się w Iraku. Obawa o własne bezpieczeństwo, lekceważenie determinacji USA czy sprowadzanie wojny w Iraku do awantury amerykańskich lobbies zbrojeniowych i naftowych przesłaniają fakt, że Biały Dom śmiertelnie poważnie podszedł do deklarowanych celów wojny z terroryzmem i planów przebudowy Bliskiego Wschodu, w których Irak jest ogniwem istotnym, ale tylko jednym z wielu.

Z perspektywy Waszyngtonu prawdziwy klucz do strategicznego sukcesu w tej wojnie leży w Teheranie. Czy ta amerykańska diagnoza jest urojona czy też trafna, czy może jest samospełniającym się proroctwem - o tym trudno wyrokować. Zresztą nie ma to większego znaczenia, jeśli idą za nią realne działania.

Krzysztof Strachota jest ekspertem ds. Środkowego Wschodu i islamu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2004