Życie po życiu

Problemem NATO nie jest "strategiczna wizja na miarę obecnych potrzeb, lecz sam fakt istnienia tej organizacji. Sojusz był (bo już nie jest) narzędziem realizacji woli państw Zachodu, polityki zrodzonej ze wspólnego zagrożenia, wspólnie wyznawanych wartości. Gdy ta wspólnota polityczna zanika, zanika też NATO.

14.03.2007

Czyta się kilka minut

Od upadku komunizmu wciąż słychać o poszukiwaniu "nowego paradygmatu" lub nowej wizji strategicznej Sojuszu. Od 17 lat nie udało się znaleźć rozwiązania prowadzącego ponownie do owej wspólnoty z czasów zimnej wojny. Nawet przystąpienie nowych członków było zaledwie jak transfuzja krwi dla śmiertelnie chorego. Wstąpiliśmy do Sojuszu, który zaczyna być martwy, mimo że biurokracja w Kwaterze Głównej nie przyjmuje tego do wiadomości. Kolejne szczyty (jak ten w Pradze, który miał ożywić organizację, czy ten ostatni w Rydze) tylko potwierdzają niezdolność do przywrócenia mu utraconej spójności. NATO się "rozjeżdża" i widać to gołym okiem.

Tak jak rozjeżdża się polityka USA z polityką europejską, podobnie zresztą jak emocje wyborców po obu stronach Atlantyku kierowane są coraz bardziej odmiennymi czynnikami. Podjęta przez Amerykanów próba "globalizacji" Sojuszu jest skazana na niepowodzenie - UE nie tylko nie posiada własnej polityki zagranicznej i obronnej (mimo że ma w tych dziedzinach ambicje), ale nie ma ochoty pełnić roli "supportu" do kolejnych wyzwań globalnej polityki Waszyngtonu (w odróżnieniu od nowych członków Sojuszu, ale to inny temat). Irak jest lekcją skutecznie zniechęcającą establishment zachodnioeuropejski do bezwarunkowego popierania Białego Domu. A próba narzucenia wyborcom w starych krajach Unii wizji Europy jako drugiego, obok Ameryki, żandarma świata byłaby pięknym politycznym samobójstwem dla każdego, kto by się na to poważył. Europa nie chce odpowiedzialności większej niż wybór miejsca na wakacje - gdyby zagrożnie dotyczyło Ibizy, lub Krety, z pewnością reakcje byłyby stanowcze. Co do reszty nie byłbym już taki pewny. Na miesiąc przed interwencją USA w Iraku, Turcja zwróciła się do NATO o przeprowadzenie konsultacji - pierwszego formalnego kroku w procedurze solidarnego wspierania członków Sojuszu. Chciała uzyskać pomoc w rozlokowaniu na swoim terytorium rakiet przeciwlotniczych, obawiając się odwetu Bagdadu w momencie amerykańskiego ataku. Niemcy i Francja uznały, że "prośba jest przedwczesna", i odrzuciły konsultacje. To by było tyle, jeśli chodzi o zdolności do działania Sojuszu w sytuacjach realnego zagrożenia.

Amerykanie też zrobili swoje w dziele osłabiania NATO. Odrzucenie po zamachach 11 września oferty pomocy (w rozumieniu słynnego 5. artykułu) i potraktowanie Sojuszu jako "skrzynki z narzędziami" wzmocniły nieufność Europy Zachodniej i przekonanie, że USA traktuje tę organizację czysto instrumentalnie, nie mając zamiaru dzielić się odpowiedzialnością (czytaj: konsultować ze stolicami europejskimi swojej polityki).

Afganistan jest klasycznym przykładem zgniłego kompromisu - aby ratować resztki pozorów, zdecydowano się na operację, która ma udowadniać dwie kwestie. Pierwszą, że Europejczycy nie są tak egoistyczni, jak sądzą ich sojusznicy zza Atlantyku; drugą: że USA są zdolne do dzielenia się odpowiedzialnością i wierzą w przyszłość NATO. To nie może się skończyć dobrze, i obawiam się, że NATO wyjdzie z Afganistanu jeszcze bardziej podzielone, niż do niego weszło. Zresztą, jeśli to wyłącznie operacja w Afganistanie decydowałaby o przyszłości Sojuszu, to warto by było posłać tam nawet całe polskie wojsko. Ale zarówno Krzysztof Strachota ( , TP nr 9/2007), jak i gen. Stanisław Koziej (obok) nie pozostawiają co do tego złudzeń.

Sojuszu Północnoatlantyckiego nikt formalnie nie rozwiąże, nikt nie zlikwiduje kwatery w Mons i nie odeśle stada generałów na emeryturę. Ale też nie spodziewajmy się "strategicznej wizji na miarę potrzeb", bo nikt jej nie stworzy, a jeśli nawet - to nie zostanie ona przyjęta. Bo wspólnota, która powołała tę organizację, powoli przechodzi do historii. I to jest realny problem dla Polski, a nie Afganistan, nawet gdyby ta misja miała się dla nas źle skończyć.

Bartłomiej Sienkiewicz jest analitykiem i publicystą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2007