Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tempo wydarzeń w mediach jest tak wielkie, że muszę zastrzec: tekst piszę 17 stycznia wieczorem. W tym momencie tzw. dobra zmiana widoczna jest już w programach informacyjnych TVP. Miało być lepiej, a jest tak samo, tylko na odwrót; przy czym z pewnością jest na odwrót, a czy nie gorzej, to kwestia gustu. Co do wpływu nowych szefów Jedynki, Dwójki i TVP Kultura – to „po owocach ich poznacie”, jak mówi Pismo, co dedykuję ludziom, którym z niejedną obawą, ale przecież ostatecznie kibicuję: Mateuszowi Matyszkowiczowi i Maciejowi Chmielowi [objęli TVP Kultura i Dwójkę – red.].
Ale usiadłem do komputera, żeby przypomnieć rzecz inną. Otóż kiedy wypowiadamy się o „mediach publicznych”, to przygniatająca większość zdań dotyczy wyłącznie TVP. Istnieje natomiast również Polskie Radio. Jego specyfika domaga się potraktowania nas inaczej niż tylko jako starszej wprawdzie, ale uboższej siostry telewizji, która ma te same obciążenia rodzinne i jest tak samo paskudna. Piszę „nas”, ponieważ pracuję w radiowej Trójce, a jako przewodniczący Związku Zawodowego Dziennikarzy i Pracowników Programu Drugiego i Trzeciego utożsamiam się z wyzwaniami, ambicjami i bolączkami obydwu anten. I kiedy słyszę np., że ktoś także nam zarzuca brak „odpowiedzialności za dobro wspólnoty narodowej w najbardziej fundamentalnym znaczeniu tego pojęcia”, bo nie lubi Tomasza Lisa albo Piotra Kraśki – to szlag mnie trafia, zresztą niezależnie od faktu, że także wobec nich słowa te nie wydają mi się sprawiedliwe. A pochodzą z nie bylekąd, bo z uzasadnienia tzw. wielkiej reformy ustawy medialnej, które wyciekło z Sejmu.
Porozmawiajmy więc o radiu.
Polityka
Tak, oczywiście: w ciągu 15 lat, które przepracowałem w Polskim Radiu, nasi szefowie, przy większym lub mniejszym zachowaniu pozorów, byli wyznaczani przez polityków. Bonzowie partyjni wszystkich (!) odmian rozszerzali przy tym stopniowo swoje wpływy. Z wnętrza firmy patrząc – i rozumiejąc, że świat nie jest idealny – mogłoby to bowiem wyglądać tak: Zarząd Polskiego Radia wyznacza Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji w wyniku uzgodnień między partiami (nie zawsze rządzącymi), trudno. Prezes zna się na odcinku, który mu się trafił, albo nie, ale jeśli jest przyzwoitym menadżerem, to orientuje się, że jego bezpośredni podwładni, czyli dyrektorzy anten, naprawdę powinni być radiowcami. Wyznacza ich zatem spośród fachowców, najlepiej z zespołów, bo Dwójka i Trójka na pewno, a do pewnego stopnia też Jedynka mają charakterystyczny styl i tradycję, którą można twórczo przekształcać, nie wolno natomiast z nią zrywać. Niestety, kwestią ustaleń partyjnych stały się także stanowiska niższe niż prezes, włącznie z dyrektorami anten.
CZYTAJ TAKŻE:
Sed contra: okoliczności powołania nie przesądzają o tym, czy dana osoba sprawdza się na stanowisku, czy też nie. Z woli polityków dyrektorami Trójki zostali: Krzysztof Skowroński, Jacek Sobala, Magda Jethon... Na tej liście jest więc i Skowroński, z którym mnie się źle współpracowało, ale którego zasługi dla Trójki są bezdyskusyjne, i Jethon, za której kadencji nasza stacja osiągnęła najlepsze wyniki (mierzone słuchalnością, dochodami, jak i prestiżem) w ciągu ostatniego ćwierćwiecza.
Tym bardziej nie sposób serio twierdzić, że na jeszcze niższych szczeblach, a to już znaczy: na antenie, wola polityków musiała się odciskać. Wiele zależało od charakteru szefów. Jacek Sobala, a przez krótki okres wakatu na stanowisku dyrektora Trójki wiceprezes Polskiego Radia Wojciech Poczachowski (obaj sympatyzujący z PiS) próbowali udostępnić Trójkę „ośrodkom politycznym, które mają nie dość silną reprezentację w innych mediach”, lub uczynić z niej „medium państwowe, broniące racji stanu, sformułowanej przez ośrodek prezydencki śp. Lecha Kaczyńskiego” (słowa wypowiedziane już za prezydentury Bronisława Komorowskiego; padły przed sporym gronem ludzi, którzy je z pewnością pamiętają). Skowroński ani Jethon takich deklaracji nie formułowali. I przyjmowali do wiadomości rozmaite poglądy pracowników.
Dorzućmy do tego, że zanim Jacek Sobala postanowił „otworzyć nas” na środowiska nie dość reprezentowane w mediach, czyli na PiS, regularnymi gośćmi w audycjach Trójki byli m.in. Bronisław Wildstein, Michał Karnowski czy Rafał Ziemkiewicz. „Otworzenie nas” miało polegać nie na dopuszczeniu ich do głosu, to bowiem było od zawsze praktykowane, ale na powierzeniu im prowadzenia audycji. Co prowadzi nas do kolejnej kwestii, o której poniżej. Tymczasem podsumujmy tylko: „upolitycznienie mediów” w wyżej rozważanym sensie miałoby polegać na tym, że politycy obsadzają stanowiska kierownicze w Polskim Radiu. Zwracam uwagę, że lekarstwem na to ma być całkowite i jawne podporządkowanie Polskiego Radia aktualnemu rządowi (czyli że zapalenie płuc postanowiono leczyć prątkami gruźlicy).
Debata
Ale w zarzucie o „upolitycznieniu mediów” chodzi też o coś innego. O to, że – znów cytuję sejmowy dokument – „prowadzący rozmowę dziennikarz nawet nie stara się ukrywać własnych poglądów i sympatii”.
Stare powiedzenie głosi, że „redakcja jest redukcją”. W tym sensie niewątpliwie osoba prowadząca program radiowy może świadomie lub bezwiednie redukować obraz świata o takie czy inne elementy. Tu znów, jak w poprzedniej kwestii, decydujące są przymioty konkretnych ludzi. Ale na naszych antenach pamięta się o kodeksie etyki dziennikarskiej, ten zaś każe z wielką ostrożnością organizować debatę.
Ta ostrożność ma kilka aspektów. Pierwszy: powinniśmy dbać o to, by prezentować rozmaite poglądy na dany temat, a przynajmniej sygnalizować, że zdanie naszego gościa nie jest jedynym uzasadnionym, jeśli istnieją inne (poglądy, nie potwarze). Drugi: trudno domagać się serio, by na antenie zabrzmiały naprawdę wszystkie zdania, jakie na dany temat istnieją w kraju. Do dyskusji o Muzeum POLIN nie zaproszę antysemity. Do dyskusji o ochronie dzieci przed pedofilami nie zaproszę zwolenników tzw. dobrej pedofilii. I nie wynika to z moich rzekomych skłonności cenzorskich, ale z odpowiedzialnego kształtowania przekazu: w mediach publicznych mają pojawiać się treści, które budują debatę publiczną.
Oczywiście, konkretne zastosowanie tych zasad jest obarczone ryzykiem błędu. Dlatego z satysfakcją słyszę, obok głosów wprost przeciwnych, opinie wyborców rządzącej aktualnie partii, że do Trójki (do jej audycji informacyjnych i publicystycznych, bo o nie tu chodzi) nie mają oni większych zastrzeżeń. Satysfakcja jest podwójna: znaczy to bowiem, że zarówno my przekraczaliśmy nasze podświadome ograniczenia (brednia usłyszana z ust kogoś, kogo generalnie darzymy sympatią, mogła nam się zdawać czymś dorzecznym; coś dorzecznego, co padło z ust kogoś nielubianego przez nas, mogło nam się wydać brednią), jak i że analogiczne ograniczenia przekroczyli oceniający.
Celem dziennikarza nie jest przy tym przekonanie odbiorcy – nie jest więc naszym zadaniem zapewnienie „odpowiedniej komunikacji z wyborcami” ani „wyjaśnianie kolejnych decyzji rządu”, co postulowała w „Naszym Dzienniku” pani poseł Barbara Bubula. To jest przecież wyobrażenie o roli mediów rodem z epoki Gierka! Nam chodzi o pokazanie sztuki rozmowy i obszarów, które są przedmiotem sporu.
Przyznaję, jest o to trudno nie tylko ze względu na ludzkie ograniczenia dziennikarza: dziś nieraz nie da się zaprosić do jednego stołu osób o rozmaitych poglądach. Wówczas jednak prowadzący audycję musi wcielić się w rolę nieobecnego. Czyli nie tak, jak na antenie Trójki zrobił w 2010 r. Tomasz Sakiewicz, który w studiu zebrał zwolenników krzyża na Krakowskim Przedmieściu i przez godzinę unisono z nimi oburzał się na myślących inaczej. Gdy czytam o dziennikarzu, który „nawet nie stara się ukrywać własnych poglądów i sympatii”, mam wrażenie, że autorzy uzasadnienia tzw. wielkiej reformy ustawy medialnej tę właśnie audycję musieli mieć na myśli.
Paweł Siwek z radiowej Dwójki w portalu Wirtualne Media napisał tak: „Rozumiem doskonale, że osoby, które przejęły władzę, mają prawo do zmian, że wskazują na błędy, które trzeba naprawić. Ale oskarżenia należy kierować konkretnie. Potępianie w czambuł dziennikarzy publicznych mediów jest dla takich jak ci, z którymi mam zaszczyt pracować w radiowej Dwójce (z założenia apolitycznej), najgorszą obelgą i wielką niesprawiedliwością wobec ich wiedzy i dorobku; jest podważeniem zaufania, jakie budowali wśród swoich odbiorców od lat”.
Pieniądze
W moim przekonaniu prawdziwy grzech poprzedniej władzy był dokładnie odwrotny od tego, który jej się zarzuca: nie ten, że rzuciła się na media, ale ten, że je porzuciła (w każdym razie Polskie Radio). Nie zadbano o reformę finansów. Nie jestem upoważniony do upubliczniania szczegółów, ale zapewniam, że jeśli słuchają Państwo z satysfakcją naszych audycji, jest to zasługa sojuszu Don Kichotów i Pomysłowych Dobromirów, których wśród nas niemało.
Rysuje się wszakże coś groźnego. Pomysł, by media publiczne stały się „narodowe” – co znaczy naprawdę: rządowe – prawie na pewno oznaczać będzie zawieszenie naszego członkostwa w Europejskiej Unii Nadawców (EBU). Doniesienia na ten temat ilustrowano w sieci uporczywie zdjęciem Conchity Wurst, jakby to o występy kobiety z brodą podczas festiwalu Eurowizji chodziło. Powiedzmy więc wyraźnie, że EBU zapewnia dziś niepowtarzalny charakter Programu Drugiego. Dzięki wymianie koncertów i przedstawień operowych Dwójka emituje po kilka godzin dziennie muzyki, na którą inaczej zwyczajnie nie byłoby nikogo w Polsce stać. Dzięki wymianie obecne są na tej antenie bezpośrednie transmisje z najważniejszych wydarzeń muzycznych świata. Do tego dochodzi promocja polskich artystów za granicą, ponieważ nasza oferta programowa oceniana jest w innych rozgłośniach EBU bardzo wysoko, konkurując tam realnie z propozycjami BBC i Radio France. Tymczasem wygląda na to, że temat ten w ogóle nie istnieje w świadomości dzisiejszych decydentów.
Tak, wraz z innymi uważam, że TVP – poza kanałami tematycznymi – położyła misję upowszechniania kultury. Radio nie. Ale i nas się traktuje lekarstwem gorszym od choroby: gdyż wyrzucenie z EBU to katastrofa kulturalna.
Oczywiście, możemy – co w mojej ocenie robi się już od dłuższego czasu – nazwać wielkich artystów grafomanami, partyjnych propagandzistów – dziennikarzami niepokornymi, a spektakle z Covent Garden czy Metropolitan – czymś nieistotnym. To odwracanie pojęć jest procesem, który przeraża mnie jeszcze bardziej niż dalsze losy Polskiego Radia, a w nim Dwójki i Trójki. ©
JERZY SOSNOWSKI (ur. 1962) jest pisarzem i dziennikarzem, pracuje w radiowej Trójce, jest także członkiem redakcji kwartalnika „Więź”. Autor wielu książek, ostatnio opublikował „Co Bóg zrobił szympansom?”