Znikające gminy

Choć hiszpańskie społeczeństwo jest coraz liczniejsze, wsie i miasteczka pustoszeją. Hiszpania jest dziś czwartym krajem w Europie – po Estonii, Finlandii i Łotwie – z największą liczbą gmin zagrożonych wyludnieniem.

07.02.2022

Czyta się kilka minut

Kościół pw. Matki Bożej Miłosierdzia przy Plaza Mayor w Benitagli, 20 stycznia 2022 r. / AGNIESZKA ZIELIŃSKA
Kościół pw. Matki Bożej Miłosierdzia przy Plaza Mayor w Benitagli, 20 stycznia 2022 r. / AGNIESZKA ZIELIŃSKA

Benitagla, Miasteczko Czterech Ko- tów, tak się przyjęło. Andaluzyjska telewizja zrobiła nawet o nas materiał i właśnie tak nazwała naszą miejscowość. Kiedy ktoś nas pyta, ilu was tutaj jest, to odpowiadamy krótko: cztery koty i nikt więcej – śmieje się 61-letni Manuel Padilla Sánchez. Mężczyzna ma na sobie koszulę w kratę i maseczkę z napisem „Benitagla”.

Manuel siedzi na niskim murze, który ogradza trawnik naprzeciwko Urzędu Miasta. Tuż obok jest dom jego sąsiadki Isabel i jej męża. Manuel wypatruje ich samochodu, bo pojechali po zakupy. Umówili się, że jak wrócą, to rozpalą ogień u nich w kominku, bo wieczorami robi się zimno, i wspólnie pograją w karty.

Imiona wszystkich swoich sąsiadów Manuel potrafi wymienić niemalże na jednym oddechu: – Gabriel, małżeństwo Mercedes i Julio, kolejny Manuel, Francisco, Antoni… – zaczyna wyliczać. Twierdzi, że w całej Benitagli pozostało już tylko 14 mieszkańców, choć oficjalny spis ludności mówił jeszcze o 59 osobach. Sto lat temu w gminie żyło 400 osób – w tym czasie populacja spadła do obecnego poziomu. Tym samym ich miejscowość jest drugą najmniejszą pod względem liczby ludności w regionie Andaluzja – i jedną z najmniejszych w całej Hiszpanii.

Pozostał tylko kościół

Rodzina Manuela pochodzi z Benitagli, on sam tu się urodził i chodził do szkoły. Wspomina czasy, w których w miejscowej szkole – jeszcze istniała – był jeden nauczyciel dla chłopców i jedna nauczycielka dla dziewczyn. Po kilku latach to się skończyło, a Manuela i jego rówieśników przeniesiono do większych szkół w regionie. On sam trafił do szkoły z internatem w oddalonej o blisko 70 kilometrów Almerii, stolicy prowincji.

Po szkole wyjechał do Francji, gdzie pracował jako elektryk i stolarz, a w sezonie zbierał owoce. – Tęskniłem wtedy bardzo za Hiszpanią – wspomina. – Kiedy widziałem samochód na hiszpańskich rejestracjach, chciałem rzucić wszystko i wrócić z moimi rodakami do kraju.

Wrócił dopiero po 11 latach, kiedy u kuzyna z Walencji pojawiło się miejsce pracy. Tam poznał przyszłą żonę i założył rodzinę. Ich dzieci dorastały w Almerii, gdzie do teraz stoi ich dom, dziś już pusty. Po rozwodzie i przejściu na emeryturę Manuel spakował swoje rzeczy i wrócił do Benitagli.

– Nie ma tu niczego. Dosłownie niczego. Ale tęskniłem za miejscem mojego dzieciństwa – wyjaśnia powód swojego powrotu.

Manuel nie przesadza. W gminie jest wprawdzie kościół, ale msze odbywają się tylko raz w miesiącu. Brakuje apteki, lekarza, sklepu, banku czy kawiarni.

– Po najbliższe zakupy trzeba jechać kilkanaście minut samochodem, a ja swój oddałem synowi, bo on ma czwórkę dzieci i na pewno bardziej go potrzebuje. Kiedy chcę coś kupić, proszę sąsiadów o pomoc – mówi Manuel.

Migracja do miasta

Manuel Padilla Sánchez ma 32-letniego syna i 29-letnią córkę, którzy za pracą wyjechali do sąsiedniego miasta i odwiedzają ojca tylko w weekendy. – W Benitagli mam dom po rodzicach i spory kawałek ziemi. Powiedziałem synowi, żeby go przejął. Ale on, żeby utrzymać żonę i czwórkę dzieci, pracuje w fabryce i jest za bardzo zmęczony – opowiada.

Kiedyś Benitagla znana była z przemysłu jedwabniczego, z wina domowej roboty, młynów, drzew oliwnych i migdałowych oraz z uprawy pszenicy. Dziś coraz rzadziej pada tu deszcz, a dotkliwa susza powoduje, że praca w rolnictwie nie jest już opłacalna. Stąd próżno szukać młodych ludzi. Według oficjalnych statystyk średnia wieku w gminie to 62 lata.

W całej Hiszpanii takich miejscowości jak Benitagla jest znacznie więcej. Z danych Narodowego Instytutu Statystycznego wynika, że wprawdzie od lat 80. XX stulecia populacja kraju wzrosła o 38 proc. (obecnie Hiszpania ma ponad 47 mln mieszkańców), ale ludność skupia się w dużych miastach.

W efekcie Hiszpania jest dziś czwartym krajem w Europie – po Estonii, Finlandii i Łotwie – z największą liczbą gmin zagrożonych wyludnieniem. Stanowią one ponad 42 proc. wszystkich gmin. Najtrudniejsza sytuacja jest zwłaszcza we wspólnotach autonomicznych: Kastylia-León, Extremadura, Asturia i Aragonia. W gminach gwałtownie spada zwłaszcza liczba kobiet, bo te chętnie szukają pracy w usługach, a jeśli w małych miasteczkach nie ma np. sklepu czy fryzjera, to jedyną drogą do znalezienia zajęcia pozostaje migracja do miasta.

– Kiedyś nawet małe gminy były pełne ludzi, ale wtedy nie było obowiązku edukacji ani takiego jak dziś dostępu do lekarza czy do różnych usług. Na wsi żyło się z rolnictwa, wiodło się spokojne życie na łonie natury, ludzie byli samowystarczalni. Dziś trudno sobie wyobrazić, aby chcieli tam mieszkać młodzi. Doszło do zmian społecznych, kulturowych i technologicznych – mówi mi prof. José Luis Rojo García z Katedry Ekonomii Stosowanej Uniwersytetu w Valladolid.

Przeprawa do supermarketu

Do Benitagli niełatwo dostać się nawet z Almerii, stolicy prowincji. Nie ma pociągów, a autobus kursuje na tej trasie jeden, i to tylko trzy razy w tygodniu.

Nie wszyscy mają samochody, a wycieczka pieszo do najbliższego miasteczka, gdzie jest większy supermarket, zajmuje ponad trzy godziny. Trasa jest piękna, malownicza, zwłaszcza o tej porze roku, kiedy kwitną drzewa migdałowe, ale też trudna, bo prowadzi przez góry.

Co uderza w Benitagli, to cisza – wszechobecna wśród licznych budynków i wąskich, ciasnych uliczek. Gdzieniegdzie przechadzają się koty, słychać wydobywające się z domów odgłosy telewizora. I kościelny zegar, który co pół godziny przypomina o mijającym czasie.

Przy takiej ciszy każdy odgłos przykuwa uwagę. Kiedy spoglądam na nowo wybudowany plac zabaw dla dzieci (powstał, choć prawdopodobnie nie mieszka tu dziś na stałe żadna rodzina z dzieckiem), moją uwagę zwraca dyskusja dwóch starszych mężczyzn tuż przy przystanku autobusowym.

– Tam ją widziałem ostatnio! Nie, mnie się wydaje, że poszła tamtędy! – przerzucają się uwagami. Jak się okazuje, to rozmowa o kozie, która uciekła sąsiadowi. Korzystając z okazji, pytam ich, jak im się żyje w miasteczku.

Mówią o ciszy, o spokoju, o pięknych widokach i braku zanieczyszczeń. Chwalą się, że do tej pory do ich gminy nie dotarł w ogóle koronawirus. 82-letni Francisco i 72-letni Manuel – tak się przedstawiają – mówią, że urodzili się w Benitagli, i że po latach życia w dużych miastach wrócili na stałe w rodzinne strony.

Walka o przetrwanie

– Kiedyś było tu sto domów, a w prawie każdym mieszkała wielodzietna rodzina. Nie było dróg ani prądu. Po wodę chodziliśmy do studni, a żeby ugotować obiad, trzeba było zebrać drewno. Mimo że w znacznie gorszych warunkach, to mieszkało dużo ludzi – Manuel wspomina dawne czasy. Francisco ubolewa, że brakuje mu teraz klubu seniora. Liczy, że został zamknięty tylko tymczasowo, profilaktycznie, ze względu na pandemię.

Kluby seniora to nie tylko okazja do spotkań, gry w karty czy obejrzenia meczu, jak wyjaśnia mi Lidia Díaz ze stowarzyszenia Hiszpania Przeciw Wyludnianiu. – Odgrywają one ważną rolę w małych społecznościach. W niektórych miejscach organizowane są tam raz na miesiąc wizyty fryzjera z regionu czy podologa. W ten sposób generuje się miejsca pracy, a mieszkańcom zapewnia dostęp do usług – mówi Lidia.

Jej stowarzyszenie walczy o to, aby wsie i małe miasteczka przetrwały i się rozwijały. Ogromnym problemem jest to, że pomimo dofinansowań z Unii Europejskiej czy z budżetu państwa, w małych gminach nie ma kto wprowadzać i nadzorować projektów. Pieniądze albo w ogóle tam nie trafiają, albo trafiają, lecz później trzeba je oddać, gdy nie uda się ich wykorzystać.

Stowarzyszenie stara się więc pośredniczyć przy tych projektach, uruchomiło także formularze na swojej stronie internetowej, dzięki którym pomaga ludziom z miast przeprowadzić się do małych gmin odpowiadających ich potrzebom. W ciągu trzech lat z pomocy skorzystało 26 tys. osób.

Pusta Hiszpania

Problem ten, nazwany już oficjalnie España vacía (pusta Hiszpania), coraz częściej dostrzegają także politycy. Ministerstwo Finansów i Administracji Publicznej w odpowiedzi na spadającą liczbę mieszkańców wsi i miasteczek przygotowało projekt pracy zdalnej dla pracowników administracji. Urzędnicy, którzy uzyskają zgodę swoich przełożonych, będą mogli przez dwa dni w tygodniu pracować tradycyjnie, a w pozostałe zdalnie. Projekt jest dobrowolny i, jak szacuje ministerstwo, może objąć nawet 340 tys. pracowników. Miał obowiązywać od 1 stycznia, ale ciągle nie udało się go wprowadzić w życie. Rzeczniczka ministerstwa twierdzi, że stanie się to w pierwszych miesiącach tego roku.

Aby zachęcić Hiszpanów do przeprowadzki na prowincję, rząd planuje też stworzyć nowe budynki administracji w mniejszych miastach. Jest m.in. pomysł na centrum do przetwarzania danych w Sorii oraz centrów kompetencji cyfrowych w Miranda de Ebro, Alcázar de San Juan, Linares, Mérida czy Teruel.

– Czy ktoś naprawdę myśli, że centrum kompetencji cyfrowych powstanie w okolicach Teruel? Tam, gdzie nie ma internetu i prawie niczego? Kto pójdzie tam pracować? Młoda osoba, która chce się rozwijać i mieć dzieci? Będzie przecież potrzebować szkoły i lekarza dla nich – mówi prof. José Luis Rojo García.

Rojo García uważa, że wielu małych gmin nie da się już uratować. – Nie ma żadnego rozwiązania, aby miejscowość, która ma teraz 50 czy 70 mieszkańców, jeszcze przetrwała – przekonuje. – Wyjątkiem są miejsca o jakimś szczególnym znaczeniu turystycznym, np. z prehistorycznymi jaskiniami. Innym wyjątkiem są małe miejscowości położone na obrzeżach dużych miast, bo zapewniony jest tam dostęp do szkół, opieki zdrowotnej, sklepów czy rozrywki.

***

Mieszkańcy Benitagli, z którymi rozmawiam, mówią zgodnie, że ludzi młodych do ich gminy mogłaby przyciągnąć farma ze zwierzętami. – W okolicy jest jedna ze świniami, która zapewnia pracę dwustu osobom. Każdy pracownik ma rodzinę, dzieci, i tak rozrasta się miejscowość, jest gwarancja pracy – przekonuje Manuel Padilla Sánchez.

I dodaje ze smutkiem: – My nie możemy nic zrobić. Ale jeśli rząd nic nie zrobi, to za 10 lat nikogo już tutaj nie będzie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka mieszkająca w Andaluzji, specjalizująca się w tematyce hiszpańskiej. Absolwentka dziennikarstwa, stosunków międzynarodowych i filologii hiszpańskiej. Od 2019 roku współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W przeszłości pracowała m.in. w telewizji… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2022