Zmniejszanie Dużego Pałacu

Marek Safjan, Jerzy Stępień i Andrzej Zoll przygotowali projekt zmian w ustawie zasadniczej. "Tygodnikowi" udało się dotrzeć do tego tekstu.

08.09.2009

Czyta się kilka minut

Propozycja byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego realizuje się w formie dokumentu rekomendowanego przez konwersatorium "Doświadczenie i Przyszłość". Wybór patrona z pewnością nie jest przypadkowy i nie wynika jedynie z faktu, że Marek Safjan, Jerzy Stępień i Andrzej Zoll zasiadają w radzie programowej "DiP-u". Idzie raczej o to, że "DiP" ma tradycję środowiska zarazem zaangażowanego i nieuwikłanego w bieżącą politykę. Autorzy pilnie baczą (zarówno w złożonych propozycjach zmian w Konstytucji, jak i w towarzyszącym im wstępie i uzasadnieniu), aby nikomu nie nastąpić na polityczny odcisk. Mają rację o tyle, że powodzenie nowelizacji Konstytucji jest w pierwszym rzędzie uwarunkowane znalezieniem porozumienia ponad politycznym sporem.

Weto nasze powszednie

Propozycje zmian ograniczają się do konstytucyjnych kompetencji Prezydenta RP, ze szczególnym uwzględnieniem tych, które dotyczą jego relacji z rządem.

Jak wiadomo, obowiązująca ustawa zasadnicza określa prezydenta jako element władzy wykonawczej. Jest to dyskusyjne nawet na gruncie teorii prawa konstytucyjnego, bo przecież prezydent dysponuje uprawnieniami i w dziedzinie władzy wykonawczej, i ustawodawczej, a w końcu także i sądowniczej, zaś w praktyce politycznej prezydentury Lecha Kaczyńskiego to przyporządkowanie do egzekutywy stało się jednym z argumentów na rzecz odgrywania przez niego samodzielnej roli politycznej.

Takiej roli Konstytucja z pewnością dla prezydenta nie przewiduje. Odtąd miałoby być inaczej: byli prezesi TK proponują, aby konstytucyjna pozycja głowy państwa wykraczała poza tradycyjny trójpodział władz.

Najważniejsza wydaje się propozycja osłabienia siły weta prezydenta w stosunku do ustaw. Obecnie przełamanie weta dokonuje się większością 3/5 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. To dużo, choć bywa więcej (np. 2/3 głosów). Byli prezesi TK słusznie zwracają uwagę, że instytucja weta ustawodawczego zmieniła swoją naturę. Pomyślana była jako instrument nadzwyczajny, zaproszenie posłów do ponownego przemyślenia swojego stanowiska w sytuacji, gdy prezydent - było, nie było, najwyższy przedstawiciel państwa - zauważa w tekście ustawy rzeczy niepokojące. Stało się natomiast chlebem powszednim, narzędziem politycznej gry. Systematyczne wetowanie kolejnych ustaw jest równoznaczne z uniemożliwieniem większości parlamentarnej wypełniania jej kontraktu politycznego z wyborcami. Marek Safjan, Jerzy Stępień i Andrzej Zoll zauważają, że nawet Aleksander Kwaśniewski nadużywał weta (podają przykład unicestwionej w ten sposób reformy podatkowej Leszka Balcerowicza). Skoro weta nadużywał "nawet Aleksander Kwaśniewski", z tego logicznie zdawałoby się wynikać, że obecny lokator Pałacu Namiestnikowskiego nadużywa go tym bardziej. Gdyby było inaczej, byli prezesi TK nie składaliby przecież swojej propozycji. A jednak - ukłon w stronę Lecha Kaczyńskiego i PiS-u - Safjan, Stępień i Zoll na ten temat taktownie milczą.

Trzech profesorów proponuje, by przełamywanie weta dokonywało się odtąd bezwzględną większością głosów. To jest - wydaje się - najdelikatniejszy moment całego ich przedsięwzięcia. Zauważmy bowiem, że ustawy wetowane to przede wszystkim takie, które wzbudzają wielkie kontrowersje polityczne, a w związku z tym i po stronie rządu, i po stronie opozycji następuje wtedy silna mobilizacja. Zatem już pierwotne uchwalenie takiej ustawy dokonuje się w warunkach politycznych, które de facto zbliżają wymaganą formalnie zwykłą większość do większości bezwzględnej.

W tej sytuacji ponowne przegłosowanie ustawy większością bezwzględną, wymaganą tym razem de iure, niewiele zmienia. A przecież ustrojowy sens weta jest taki, ażeby zmusić większość rządzącą do ponownego przemyślenia spornych kwestii przez konieczność częściowego porozumienia się z opozycją. Gdy próg przełamania weta będzie ustawiony na wysokości 50 proc. plus jeden głos, opozycję często będzie można obejść, odwołując się do posłów niezależnych. Wydaje się, że o ile próg 3/5 (czyli 60 proc.) okazał się przy naszych obyczajach politycznych za wysoki, o tyle próg większości bezwzględnej jest jednak za niski. A przecież istnieją jeszcze możliwości pośrednie: niechby to było np. 11/20 (55 proc.) albo 21/40 (52,5 proc.). Wtedy - być może - wilk byłby syty i owca cała.

Nieracjonalna trwałość

Propozycją najbardziej spektakularną jest zmiana trybu wyboru prezydenta. Autorzy przyznają, że na straży jej trwałości stoi przyzwyczajenie Polaków. Piszą delikatnie: "Takie wybory kojarzą się z realnym udziałem obywateli w sprawowaniu władzy i wywieraniem wpływu na funkcjonowanie państwa".

Dopowiedzmy więc to, czego byłym prezesom powiedzieć wprost nie wypadało: Polacy wyobrażają sobie, że uczestnicząc w powszechnych wyborach prezydenta, wywierają realny wpływ na politykę państwa. W istocie jednak tak nie jest, bo prezydent wedle naszej konstytucji nie rządzi. Nie rządzi też faktycznie, mimo toczonych w imię tej władzy politycznych wojen. Dlatego przykrojenie trybu jego wyboru do realnej pozycji w państwie jest w pełni uzasadnione. Profesorowie proponują, by odtąd Prezydent RP był wybierany przez kolegium elektorskie, złożone po połowie z parlamentarzystów i przedstawicieli sejmików wojewódzkich.

Safjan, Stępień i Zoll zalecają też zmiany w zakresie udziału Prezydenta RP w polityce zagranicznej, przypominając pat, jaki zaistniał po uchwaleniu przez Sejm ustawy ratyfikacyjnej w sprawie traktatu lizbońskiego i po trwającym do dzisiaj zamrożeniu decyzji Lecha Kaczyńskiego na jej temat. Powołują się na istnienie w doktrynie prawa konstytucyjnego dwóch spornych teorii (Prezydent RP może - lub nie - uzależnić ratyfikację traktatu od swojej arbitralnej decyzji). Byli prezesi nie przesądzają, gdzie jest racja, stwierdzają natomiast, że wobec szkodliwości patowej sytuacji należy w tym punkcie Konstytucję zmienić, nakazując w tej mierze prezydentowi wykonanie woli Sejmu. Temu służy propozycja nowelizacji art. 133, ust. 1.

Jak wiadomo, podobne kwestie były przedmiotem wiosennego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Jego sędziowie orzekli, że to rząd ustala stanowisko Polski na szczyty europejskie, a prezydent może to stanowisko reprezentować jedynie w granicach owego rządowego elaboratu. Autorzy projektu nowelizacji proponują dopisać do ustępu 2. wspomnianego artykułu 133. to, co wynika z orzeczenia TK: "Stanowisko w zakresie polityki zagranicznej Prezydent Rzeczypospolitej przedstawia na wniosek lub za zgodą Prezesa Rady Ministrów".

Podobna jest logika proponowanych zmian w zakresie zwierzchnictwa prezydenta nad Siłami Zbrojnymi oraz jego uprawnień do nominowania sędziów. Wreszcie byli prezesi TK zalecają usunięcie z Konstytucji przepisu o Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Jego pojawienie się było swoistym lapsusem prawnym, jako że rada jest organem doradczym prezydenta i nie posiada uprawnień własnych. Nie ma więc racjonalnych powodów dla jej konstytucjonalizacji.

***

W opracowaniu byłych prezesów Trybunału zwraca uwagę coś, czego nam notorycznie brakuje w debacie o Konstytucji. Marek Safjan, Jerzy Stępień i Andrzej Zoll piszą o niej wielką literą i nie jest to tylko grzecznościowy gest. W ich wywodach i w ich konkretnych propozycjach zmian czuć ten elementarny respekt, jaki przynależy w normalnym demokratycznym kraju ustawie zasadniczej. Byli prezesi TK po pierwsze respektują tę Konstytucję jako najwyższe obowiązujące w Polsce prawo, po drugie trafnie dostrzegają, czym w ogóle jest, a czym nie jest i być nie może ustawa zasadnicza. W odróżnieniu od różnych mniej czy bardziej nawiedzonych polityków i komentatorów nie domagają się od niej rozstrzygania kwestii dziejowej sprawiedliwości czy spraw światopoglądowych. Konstytucja nie służy do tego - po prostu. Służy natomiast do urządzenia racjonalnego państwa i w tej mierze można to i owo w tekście z 1997 r. poprawić.

A zatem, jeśli poprawiać Konstytucję, to tylko tak: doskonaląc konkretne rozwiązania prawne, ale respektując cały system, jaki Konstytucja tworzy. Dobrze się stało, że autorzy odeszli od zamierzanego wcześniej przedstawienia dwóch wariantowych propozycji zmian: jednej w ramach ustroju parlamentarno-gabinetowego, drugiej w ramach ustroju silnej prezydentury. Dobrze, bo o ile nasza Konstytucja buduje (choć niekonsekwentnie) system parlamentarno-gabinetowy, o tyle system prezydencki jest jej z gruntu obcy. Oczywiście można zmienić wszystko, tylko po co?

Propozycja, którą nam zaprezentowano - świadomie ograniczona, konkretna i kompetentna - mogłaby być bardzo dobrym punktem wyjścia do poważnej debaty.

Ale czy to możliwe, żeby choć raz było normalnie?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2009

Podobne artykuły