Zemsta Boabdila

Dla muzułmanów, uciekających z ojczyzny przed prześladowaniami czy nędzą, punktem docelowym jest Europa. Jednak nie wszyscy poczuwają się do lojalności wobec goszczących ich krajów. Liczne kręgi polityczno-religijnych radykałów wykorzystują zalety Zachodu - azyl, świadczenia socjalne, telefony komórkowe - odrzucając integrację z zachodnimi społeczeństwami, a nawet działając przeciw nim.

06.06.2004

Czyta się kilka minut

Boabdil był ostatnim muzułmańskim władcą Granady, ostatniej twierdzy Maurów na Półwyspie Iberyjskim pod koniec XV w. Według legendy, gdy 2 stycznia 1492 r. skapitulował przed Hiszpanami i oddał im klucze do bram, wsiadł na konia, aby na zawsze opuścić miasto (zwycięzcy pozwolili mu odejść wolno), ale zatrzymał się na jednym ze wzgórz, by ostatni raz spojrzeć na utracone królestwo. Wzgórze nosi nazwę El Ultimo Sospiro del Moro - Ostatnie Westchnienie Maura.

O mniej sentymentalnej matce Boabdila legenda mówi, że surowo zganiła syna, “płaczącego jak dziecko nad krajem, którego nie potrafił obronić jak mężczyzna". A że Boabdil ukorzył się przed katolicką parą królewską, Ferdynandem i Izabelą, muzułmańskie piśmiennictwo nie wystawiło mu dobrej opinii - choć mauretańska Granada była skazana na upadek, prędzej czy później. Ostatni bastion islamu w Hiszpanii i tak wytrwał przez dwa stulecia, podczas gdy naokoło chrześcijańscy rycerze rekonkwisty zdobywali Półwysep.

Granada stała się symbolem. Muzułmańscy kronikarze opisujący los miasta, relacje swe zwykli kończyć obowiązkowym wezwaniem: “Niech Allach przywróci Granadę islamowi!". Nawet współczesny poeta arabski podjął ten ton lamentu: pisze on, że wędrując po uliczkach zabytkowej Granady, odruchowo sięgał ręką do kieszeni, jakby w poszukiwaniu kluczy do mijanych domów, pamiętających czasy Boabdila. Al--Andalus, Andaluzja, stała się jątrzącą raną islamu, miejscem bolesnej pamięci o włościach zdobytych i roztrwonionych. Zwycięstwo Europy wydawało się wszechstronne i ostateczne. Nawet muzułmanie z Bałkanów, ukształtowani przez kulturę ottomańską, wytworzyli specyficzną wspólnotę - gdy po wyparciu Turków z Europy zostali pozostawieni sami sobie w nie-muzułmańskim otoczeniu “niczym wodorosty na suchym lądzie".

A jednak spóźniona zemsta Boabdila dokonuje się - w sposób przedziwny i podskórny. Tym razem historia pisana jest nie mieczem, lecz statystykami demograficznymi, bezlitośnie dowodzącymi, że Europa się starzeje, gdy na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce trwa demograficzna eksplozja.

"Londynistan"

W państwach Unii Europejskiej żyje dziś 15 mln muzułmanów. Gwałtowny wzrost gospodarczy w latach 60. XX wieku stworzył zapotrzebowanie na “gastarbeiterów" - i wywołał falę muzułmańskiej imigracji do Europy Zachodniej. Szczęśliwi z otrzymanej szansy przybysze podejmowali wysiłek, by odnaleźć się w początkowo obcym świecie: chcieli stać się tacy, jak Europejczycy. A w Europie przez pewien czas utrzymywało się jeszcze przekonanie - typowe dla ruchów migracyjnych - że ich pobyt w Europie prędzej czy później się zakończy i “gastarbeiterzy" wrócą do “domu". Jednak ogromna większość tych ludzi miała nigdy nie powrócić do Algieru i Casablanki, Bejrutu i Anatolii. Świat islamu stanął bowiem w płomieniach. W Libanie i Iraku zaczęły się rebelie i masakry, w Syrii wojna domowa. W Algierii nieszczęsne lata rozlewu krwi zdawały się nie mieć końca. Drogę przez państwa arabskie torowała sobie także nędza.

W latach 80. wojny domowe były już tam regułą, a obywatel coraz częściej stawał wobec wyboru: albo podporządkowanie władzy - i związane z tym przywileje - albo zbrojna nienawiść. W bezlitosnej walce górą byli despoci i wojskowi władcy. Pokonani przeciwnicy schodzili do podziemia albo emigrowali - prowadząc swą walkę z Hamburga, Kopenhagi czy Londynu.

Dziś brytyjska stolica bywa nazywana “Londynistanem" - z powodu licznych i nie stroniących od przemocy środowisk islamskich fundamentalistów, którzy osiedli tam w minionych latach. Otwarte rachunki ze znienawidzonymi władcami ojczystych krajów wyrównują na terenie Europy - “frontu zastępczego" - środkami bynajmniej nie pokojowymi.

“W każdym kraju arabskim groziło mi niebezpieczeństwo, pojechałem więc do Londynu" - wspominał 40-letni egipski fundamentalista Jaser Sirri, który prowadząc w Londynie islamskie “Centrum Dokumentacyjne", walczy dalej z despotyzmem prezydenta Hosni Mubaraka. W Egipcie Sirri jest poszukiwany listem gończym, a tamtejsze sądy skazywały go już trzykrotnie (zaocznie): na 25 lat ciężkich robót za przerzucanie do Egiptu uzbrojonych terrorystów; na 15 lat więzienia za wspieranie dysydentów; wreszcie na karę śmierci za udział w spisku na życie egipskiego premiera. W Londynie Jaser Sirri cieszy się wolnością, swobodami obywatelskimi i opieką socjalną - wszystko to zapewnia mu kultura liberalnej demokracji; tu nie musi obawiać się deportacji do Kairu, w łapska wojskowego reżimu.

Z podrywacza - terrorysta

Jaser Sirri nie działa w próżni. Islam stał się mobilny. W ucieczce przed pożogą muzułmanie zanieśli go także nad Tamizę. Uciekali do bilad al-kufr, “krajów, gdzie nie ma prawdziwej wiary". I właśnie w tych “niewiernych" krajach nowy gatunek fundamentalistów zradykalizował swą religię. Jej wyznawcy nie uważają, by nowym ojczyznom winni byli jakąś lojalność. Z nowego otoczenia stale rosnące środowiska radykałów wyszukują sobie tylko te przedmioty, nawyki, obyczaje, które im odpowiadają. Potrafią doceniać dobrodziejstwa świadczeń socjalnych, prawa do azylu czy telefonii komórkowej. Natomiast logika asymilacji napawa ich obrzydzeniem. Swoim siostrom i córkom zakazują udawać się tam, gdzie mogą spotkać “obcych".

Można byłoby oczekiwać, że pluralizm i różnorodność otwartego świata europejskiego zaowocują powstaniem własnej wersji religii muzułmańskiej, pasującej do nowego otoczenia. Stało się odwrotnie. W “krajach niewiernych" religia islamska stała się jeszcze bardziej instrumentem walki: jej kontury wyostrzyły się, jej skrajna interpretacja uznała przemoc za środek dopuszczalny.

Dla polityczno-społecznego rozwoju 33-letniego Mohammeda Atty - psychopaty rodem z Egiptu, 11 września 2001 r. pilotującego jeden z samolotów pasażerskich, które wbiły się w World Trade Center - decydujące okazały się lata spędzone w Hamburgu. Dopiero tam ukształtowały się jego religijny radykalizm i neurotyczna nienawiść do nowoczesności, kobiet i “McEgiptu", stworzonego przez reżim Mubaraka.

Hamburg okazał się również miastem, w którym dokonała się zdumiewająca przemiana 26-letniego w chwili śmierci Ziada Samira Jarraha: czerpiący z życia podrywacz i imprezowicz, urodzony w zlaicyzowanej libańskiej rodzinie, następnie absolwent elitarnej katolickiej szkoły w Bejrucie, przez rodziców posłany na studia do Niemiec - zginął w kokpicie samolotu, który 11 września roztrzaskał się na polach pod Shanks-ville w Pensylwanii.

Bomba zegarowa

Na powstanie nowego islamskiego radykalizmu w Europie decydujący wpływ wywarła telewizja satelitarna, docierająca do Arabów i muzułmanów wszędzie tam, gdzie akurat się znajdują. Nowi kaznodzieje z upodobaniem posługują się jej kanałami. Nadając z bezpiecznych europejskich miast, wypełniają eter agresją: agitują przeciw asymilacji, przestrzegają przed podawaniem na egzaminie ręki profesorom-kobietom, przed pozdrawianiem “niewiernych" z okazji ich świąt religijnych, przed wstępowaniem do wojska czy policji krajów, w których imigranci osiedli. “Muzułmanin nie ma ojczyzny poza swą religią" - pisał Egipcjanin Sayyid Qutb, intelektualny prekursor radykalnego islamizmu, zamordowany w 1966 r. przez reżim prezydenta Nasera.

Radykałowie nie widzą powodu, aby się usprawiedliwiać. Co, na przykład, dla “miękkich" fundamentalistów i ich głoszących przemoc przywódców oznacza laickość Francji? Jedynie zbiór reguł, przez grzeszne społeczeństwo francuskie stworzony po to, aby dzieciom islamu, w szczególności dziewczętom, narzucić kulturę niewiernych.

A lojalność wobec Francji? Nienawiść muzułmańskich dzieci z francuskich przedmieść interpretuje się jako sprawiedliwą zemstę za francuskie wojny kolonialne. W XIX w. Francuzi skolonizowali Algierię - za to mają teraz mścić się młodzi Algierczycy (a z nimi Tunezyjczycy i Marokańczycy) z Lyonu czy Marsylii.

Z drugiej strony, mieszkańcom muzułmańskich gett, które są tykającą bombą zegarową, Francja pozwala na wszystko - i zarazem nie pozwala na nic. Pozostawia ich na marginesie, nie otwiera przed nimi żadnych wolnych przestrzeni w centrum społeczeństwa. Równocześnie jednak przyznaje im - niewypowiedzianą - władzę nad swą polityką zagraniczną wobec islamu i Bliskiego Wschodu.

Niepokój ogarnął nawet senną i zamożną Belgię. 32-letni Libańczyk z Antwerpii, Dyab Abu Dżahdżah, uzurpujący sobie pozycję “pełnomocnika" belgijskich muzułmanów głosi, że asymilacja to nic innego jak “kulturalny gwałt". Dżahdżah przyznaje, że historyjka o prześladowaniach, jakich miał doświadczyć w Libanie, po przybyciu do Belgii opowiedziana urzędnikom decydującym o przyznaniu azylu, była zmyślona. Twierdzi, że to “polityczny trik", bo takie jest życie. Belgijska konstytucja uznaje trzy języki państwowe: holenderski, francuski i niemiecki. Abu Dżahdżah żąda dziś, by dodać język arabski.

Europa: front zastępczy

Europejscy politycy znają europejskie dylematy. Ucieczka w antyamerykanizm jest, zamierzoną bądź nieświadomą, próbą fałszywego “kumplowania się" z narodami islamu. Dajcie wspólnotom muzułmańskim w Europie antyamerykanizm, stańcie jednoznacznie po stronie Palestyńczyków - a zostaniecie oszczędzeni. Bijcie w werble na demonstracjach przeciw wojnie w Iraku - a burze nadciągające znad świata arabskiego ominą was bokiem. Tak brzmi program tych, którzy wierzą, że w ten sposób nie poniosą żadnej szkody. Naiwni.

To prawda, Hiszpania popierała interwencję w Iraku. Ale gdy przyjrzymy się bliżej hiszpańskiej polityce zagranicznej, okaże się, że Madryt latami wspierał interesy krajów arabskich. Spośród większych państw Unii Europejskiej Hiszpanie wykazywali zwykle najwięcej zrozumienia dla Palestyńczyków. To ich nie ochroniło.

Dziś Europejczycy z zapałem budują “europejski dom". Obojętne, jaki porządek polityczny stworzą - ich budowla powstaje w sąsiedztwie ognisk potencjalnego zagrożenia. Cały świat zaczynający się na drugim brzegu Cieśniny Gibraltarskiej, pogrążony jest w historycznym kryzysie. Nic nie wskazuje na to, aby rządzący dziś państwami arabskimi mogli zaoferować swym poddanym wolność, jakiś przyzwoity model socjalny i pracę.

To smutna konstatacja, że narody arabskie nie kierują już żadnych oczekiwań pod adresem swych przywódców. Szans na zreformowanie - bądź obalenie - despotycznych reżimów świata arabskiego nie ma. Ich zbrojni oponenci, którzy znaleźli schronienie w Madrycie czy Rotterdamie, szukają więc satysfakcji na obczyźnie. Przeciw Hosni Mubarakowi nie można protestować w Kairze, ale można w Londynie. Gwałtowność, z jaką w świecie arabskim dyskutuje się nad decyzją władz francuskich, zakazującą noszenia chust w szkołach publicznych, jest również przejawem gniewu “przesuniętego" geograficznie poza kraje arabskie. Hiszpanie chcą wierzyć, że 11 marca był efektem udziału ich kraju w misji irackiej. Prawda jest bardziej ponura: Hiszpania była akurat następna w kolejności.

Wielki Nieład

Europa stała się polem bitwy. Liczby są nieubłagane, a prawa demografii nieuchronne: 40 proc. mieszkańców krajów arabskich ma dziś mniej niż 14 lat. Badania dowodzą, że aby demograficzny rozwój społeczeństwa pozostał stabilny, na jedną kobietę musi przypadać 2,1 dziecka, inaczej spada liczba ludności. W Europie wskaźniki te są niepokojąco niskie. Inaczej w krajach islamskich: tam na jedną kobietę przypada wielokrotnie więcej dzieci niż w Europie. Europejczycy mogą tłumaczyć muzułmańskim sąsiadom - tym po drugiej stronie Morza Śródziemnego i tym mieszkającym w Europie - że podzielają ich obawy przed Pax Americana (tłocząc się równocześnie pod amerykańskim parasolem ochronnym). Dzień zapłaty i tak nadejdzie.

Pięćset lat temu wojska Królestwa Kastylii zdobyły Granadę. Ówcześni Hiszpanie byli narodem pasterzy, żylastych i wytrwałych. Ich siłą napędową była brutalna logika, opisana później przez Thomasa Malthusa (twórca teorii przeludnienia, o niedostatecznym z uwagi na ograniczoną podaż ziemi wzroście produkcji żywności w stosunku do wzrostu liczby ludności - red.). Kiedy dotychczasowe pola i pastwiska nie wystarczały, Kastylijczycy ruszyli na południe - a potem za ocean, na podbój Nowego Świata. Potrzeby Kastylii musiały zostać zaspokojone.

Czasy się zmieniły - i nie zmieniły. Dziś świat islamu nawiedzają zarówno Wielki Nieład polityczny, jak i kryzys opisany przez Malthusa. Gdybyż to było prawdą, że tylko ci Europejczycy są w niebezpieczeństwie, którzy stoją po stronie Amerykanów! Boabdil mści się z dala od Ameryki. Nowy Świat za oceanem jest uważany przez fundamentalistów islamskich za “Wielkiego Szatana". Ale stara granica między Europą a światem islamskim zna furie zupełnie innego rodzaju.

Przełożył WP

Prof. Fouad Ajami urodził się w 1945 r. w Libanie; muzułmanin-szyita, od lat mieszka w USA. Politolog, wykłada na Hopkins University. Współredaktor renomowanych czasopism politycznych “New Republic" i “Foreign Affairs". Autor szeregu publikacji o Bliskim Wschodzie; w Polsce ukazała się jego książka “Szejkowie, myśliciele, terroryści" (2002).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2004