Zasada Hioba

W "Rozmowach ze Stanisławem Beresiem Lem mówił wprost: "nie jestem katolikiem ani nawet chrześcijaninem. Gdzie indziej zaś wyjaśniał: "tylko w chwilach umysłowej słabości mogę pomyśleć, że Zło i Dobro to nie są lokalne jakości, współistniejące z ludźmi i obracające się w nicość, kiedy ludzi nie stanie, lecz że to są jakieś byty poza albo ponad nami.

04.04.2006

Czyta się kilka minut

/fot. D. Węgiel - visavis.pl /
/fot. D. Węgiel - visavis.pl /

Niewielu pisarzy stać by było na takie deklaracje. Nie tylko dlatego, że idą one pod prąd powszechnych oczekiwań, ale i dlatego, że w ogóle tematyka eschatologiczna traktowana jest w Polsce zazwyczaj płytko, a wyznania wiary lub niewiary służą przeważnie celom politycznym. Lem jednak swoje stanowisko formułował bezinteresownie. Widział problem i nie próbował go przemilczać.

Non serviam

Przytoczone deklaracje niewiary oznaczały, obok zgłoszonej wprost pozakonfesyjności, jawnie sformułowane przekonanie o z gruntu relatywnym charakterze przeświadczeń etycznych i wierzeń religijnych. A także wpółjawną sugestię, że wiara jest łatwiejsza od niewiary. Że zatem wybór niewiary może mieć niekiedy odcień heroiczny - i jako przejaw nonkonformizmu, i jako rodzaj metafizycznego wyzwania. Najbardziej teologiczny tekst, jaki Lem kiedykolwiek napisał, beletryzowany esej o stosunkach między kreowanymi i Kreatorem, nosił przecież tytuł "Non serviam" - nie będę służył. Trudno nie dostrzec, że stanowiło to wyzwanie: zarówno wobec Absolutu, jak wobec jego bezrefleksyjnych wyznawców.

Deklarując się jako agnostyk, Lem odwoływał się do trzech grup argumentów. Pierwsza podejmowała wątek dość obiegowy od czasów Oświecenia: niemożliwość ustanowienia teologii rozumowej. Nie da się logicznie udowodnić aktu kreacji; nie da się z kreacji wyprowadzić zobowiązań stworzonego wobec Kreatora; nie wiadomo też, czym się kierował Kreator, czyniąc swe motywy nieczytelnymi dla stworzonego. Bóg, jeśli rzeczywiście stworzył świat, mógł w nim przecież poświadczyć własną egzystencję; nie uczyniwszy tak, sam równouprawnił wyznawców i ateistów; "nie przynaglił stworzonego do wiary bezwzględnej w swój byt, a tylko dał mu tę ewentualność" - czytamy w "Non serviam". A skoro tak, "za niewiarę w siebie Bóg nie jest w prawie nikogo ukarać"; "gdy nie ma zupełnej pewności, nie ma pełnej odpowiedzialności". Albo więc Bóg jest doskonale sprawiedliwy - i wtedy nie ma prawa karać niedowiarków, albo też ma zamiar ich ukarać - lecz wówczas przestanie mu przysługiwać atrybut doskonałej sprawiedliwości, czyli boskość.

Druga grupa argumentów wysuwanych przez Lema wymierzona jest w tezę o Bogu miłosiernym. To znowu bardzo stary wątek, rozważany w każdej teodycei: jak skumulowane w świecie cierpienie usprawiedliwić albo zrównoważyć; jak zło, które przypadło w udziale stworzeniu, pogodzić z myślą o miłosiernym Stwórcy. Lem jest tu zresztą bardziej radykalny niż tradycyjni krytycy, na szalę rzucone zostają już nie tylko łzy dziecka, z którymi nie mógł się uporać Iwan Karamazow, i już nie tylko obolały pies, którym Bogu wygrażał Gombrowicz, lecz całość ewolucji gatunków żywych opisana w kategoriach apokaliptycznych. "Ocean mąk, jaki przedstawiają dzieje życia na Ziemi", "piekło mające na imię Ewolucja", jej "oportunizm i krótkowzroczność", "lapsusy mutacyjne" (na przykład nowotwory dręczące osobniki starsze) - tę listę epitetów można ciągnąć długo, a okrucieństwo samego procesu życia (nawet pomijając kwestię rozmyślnych okrucieństw człowieka) nie dopuszcza myśli, by za wijącym się z bólu stworzeniem stać miał dobrotliwy Stwórca. A tym bardziej nie dopuszcza myśli, by całe to cierpienie stanowiło nieodzowny koszt powstania jednego gatunku, traktowanego jako korona stworzenia i szczególnie umiłowanego przez Kreatora.

Trzecia grupa argumentów Lema wykracza już poza tradycję oświeceniową i dotyczy nieuchronnych paradoksów, jakie pociąga za sobą koncepcja Boga osobowego; nazwijmy te argumenty teopsychologicznymi. Zarówno w "Non serviam", jak w kilku opowieściach Ijona Tichego, pojawiają się postaci twórców sztucznych światów i sztucznych świadomości; ich twory nie zdają sobie sprawy z własnej sytuacji ontologicznej i mają się za bytowo samodzielne i niezdeterminowane. Kreatorzy natomiast zachowują się różnie. Najrozsądniejszy z nich, Dobb z "Non serviam", nie jest ślepy na fakt, że jego eksperymenty nie są wolne od okrucieństwa. Kreowanie jakiejkolwiek świadomości zawsze połączone jest z ryzykiem, że zazna ona cierpienia; źródłem cierpień może tu być zarówno doświadczenie własnej skończoności, jak ewentualne złudzenie, że jest się nieskończenie wolnym. Dobb nie oczekuje od swoich tworów ani miłości, ani wdzięczności; twierdzi, że dowodem "bezwstydnego egoizmu" byłoby nagradzanie tych, którzy "wierzą", i karanie tych, którzy "nie wierzą" w Kreatora - zwłaszcza gdy ten uznał za właściwe taić przed stworzonymi sens i cel swego eksperymentu.

Ale już Corcoran ze "Wspomnień Ijona Tichego" postępuje mniej powściągliwie; rozkoszuje się swą boską pozycją i choć wytrzymuje w roli nieinterweniującego demiurga, to czerpie rodzaj przewrotnej satysfakcji z tego, że złudzeniem wolności zdołał wprowadzić w błąd swoje twory. W tym samym cyklu opowiadań pojawia się wreszcie pomysł upiorny: niejakiemu Decantorowi, wynalazcy "duszy nieśmiertelnej", udaje się ekstrakt czyjejś rzeczywistej świadomości, odcięty od wszelkich źródeł informacji (gdyby je miał pobierać przez wieczność, rozrósłby się do nieskończonych rozmiarów), umieścić w doskonale odpornym pojemniku. Ów ktoś ma więc być w ten sposób głuchy, ślepy, sparaliżowany - i świadomy tego - już na zawsze.

Ocalić tamten świat

Deklarując agnostycyzm, Lem odwołuje się więc do dwóch argumentów klasycznych: do niemożności uzgodnienia wiary z rozumem i do niemożliwości usprawiedliwienia cierpień. Orzekłszy na tej podstawie - jeśli coś takiego w ogóle można orzec - że Boga nie ma, rozważa następnie, kim i czym ów Bóg mógłby być. Bogowie jednak nie po to są, by o nich filozofować, i nawet niekoniecznie po to, by w nich wierzyć. Bogowie po to są, by ich otaczać kultem religijnym. "Uważam akt kultu za nieusuwalny i istotny dla każdego opisu zjawiska religii" - pisał Leszek Kołakowski w "Jeśli Boga nie ma...". W jakich zatem aktach kultu uczestniczą bohaterowie Lema? I do czego, jego zdaniem, ludziom potrzebna jest religia?

Lem rozważał te pytania w różnych perspektywach; ograniczę się do wskazania tylko dwóch. W pierwszej z nich - skądinąd dobrze znanej - zalicza się kulty religijne i systemy etyczne, podobnie jak całą sferę kultury, do mechanizmów przystosowawczych. W takim ujęciu wiara metafizyczna, choćby przez badacza uznana za absurdalną, może upowszechnić się jako religia i funkcjonować jako całkiem nieabsurdalny regulator stosunków międzyludzkich. Ba, są tacy, którzy twierdzą, że bez takiego regulatora kultura w ogóle nie mogłaby przetrwać. Lem w zasadzie skłonny jest przystać na ten argument; dostrzegając upowszechnianie się sekularyzacji, upatruje w niej istotne zagrożenie dla spoistości kulturowej Zachodu. Neguje jednak możliwość ratunku przez bicie na alarm i wzmożone apostolstwo. "Można z zachcenia wymyślić dowolną religię, ale nie można z zachcenia w nią uwierzyć" - pisze w "Prowokacji". Sekularyzacja jest przede wszystkim pochodną rosnącego dobrobytu i spłaszczania się piramidy społecznej - ale nie bez winy są tu również same Kościoły. Przez sztywność dogmatyczną w jednych sprawach i przez usiłowanie godzenia wiary z wiedzą w innych; przez nieodporność na zmieniające się warunki życia i przez mieszanie się w sprawy doczesne, zwłaszcza w politykę (działaniem "kryminałem i pastorałem" - nazywał Lem angażowanie się polskiego Kościoła w uchwalenie prawa antyaborcyjnego).

Tymczasem ratunkiem dla wiary w zeświecczonym świecie mogłaby być "zasada Hioba", którą pisarz sformułował jeszcze w "Fantastyce i futurologii". W trzech wariantach: "Cokolwiek zachodzi tu, nie narusza ładu, jaki panuje tam"; "nic z tego, co zachodzi tu, nie może zmienić naszego stosunku do Tego, Kto trwa tam"; już nie tylko "nic z tego, co zachodzi tutaj, nie narusza naszego stosunku do tego, co jest tam", ale także "nic z tego, co się artykułuje tutaj, nie może być adekwatne względem tego, co jest tam". Można właściwie wszystkie te trzy zasady zebrać w jedno prawo nieprzemakalności ontologicznej: "tamten świat" możemy ocalić tylko za cenę całkowitego uniezależnienia go od "tego świata". Każda zaś próba ustanawiania pomostów między doczesnością a wiecznością, między wiarą a wiedzą - przede wszystkim wierze zagraża śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Konsekwencją "zasady Hioba" jest sposób, w jaki Lem ujmuje związki między religią a etyką. "Jeśli ktoś jest ksobnie racjonalny, to nie potrzebuje żadnej sankcji transcendentalnej, utwierdzającej etykę na zasadzie nagrody i kary, która zachodzi w zaświatach" - deklarował w "Rozmowach" z Beresiem i nie była to jedyna taka deklaracja. Zaufanie do racjonalnych podstaw etyki jest tu składnikiem bardzo oświeceniowym; ale też tak właśnie Kant konstruował swój imperatyw kategoryczny. Lem proponuje wersję Kantowskiego nakazu najbardziej uproszczoną: "Staram się nie być dla nikogo świnią". Wbrew humorystycznemu skrótowi sformułowanie jest precyzyjne. Działanie etyczne to działanie bezinteresowne, którego uzasadnieniem zaprawdę może być tylko imperatyw i niebo gwiaździste. Ciąg dalszy przytoczonego przed chwilą zdania brzmi: "Nawet gdybym miał coś z tego mieć, wolę się w takich uczynkach [scil. świństwach] powściągać, choć wiem, że nie czeka mnie ani nagroda niebieska, ani piekielna kara".

Nie powinna więc dziwić skrajna bezinteresowność, na której opierają swoją wiarę ojcowie destrukcjanie z Dychtonii, dokąd Ijon Tichy zawędrował podczas jednej ze swoich wypraw. Jest to jeden z osobliwszych tekstów Lema: cały zbudowany na napięciu między stricte groteskową ramą a niezwykle poważną treścią. Dychtonia jest planetą na bardzo wysokim poziomie rozwoju technologicznego, ponoszącą konsekwencje chaotycznej inżynierii autoewolucyjnej; w tym świecie, zaludnionym przez monstra i zatrutym przez psychotropy, cudem przetrwał zakon obrońców wiary, świadomych zresztą swej całkowitej klęski. Oni przecież także zostali poddani sekularyzującemu treningowi intelektualnemu, oni również nie ufają racjonalnej teologii, oni też doskonale wiedzą, że "wiara jest zarazem konieczna i doskonale niemożliwa". I w sytuacji, kiedy jedynym uzasadnieniem ich wiary istotnie pozostaje zasada quia absurdum est, pojawia się najpełniejszy może program konfesyjnej bezinteresowności.

***

"Nie domagamy się od Boga żadnych świadczeń z tytułu żywionej wiary, nie wysuwamy pod jego adresem żadnych roszczeń" - tłumaczy jeden z mnichów. Moglibyśmy właściwie orzec śmierć Boga, aby dzięki temu osiągnąć "rodzaj żelaznego, lodowatego i rozdzierającego spokoju". Ale przecież i w tej sprawie nie istnieje pewność, w dodatku zaś hasło "śmierci Boga" przez swój posmak bluźnierczy mogłoby wyglądać na próbę przełamania Bożego milczenia. Pozostajemy więc przy naszej absurdalnej, na niczym nie opartej wierze, bacząc tylko, by nie popchnęła nas do żadnego działania. Ani do modlitwy, ani do szukania zasług, ani do zjednywania sobie miłosierdzia. Ani też do wpływania na kształt świata.

Jest to stanowisko, przy którym zakład Pascala wydaje się sklepikarskim kunktatorstwem. Zarazem zaś nietrudno zauważyć, że w tej decyzji trwania, bo tak trzeba, w wierności wobec raz podjętych zasad i zobowiązań - bardzo wyraźnie pobrzmiewa nuta Conradowska. Bo ci bohaterowie Lema także mają swoich kilka prostych prawd, które nie wymagają sankcji ani uzasadnień, ale których bronić należy do ostatka i z całym poświęceniem.

Mimo nieobecności Absolutu, wbrew relatywizmowi norm, wbrew nieuchronności ewolucji i wbrew wszechwładzy przypadku.

Prof. Małgorzata Szpakowska jest historykiem idei, antropologiem, pracownikiem Instytutu Kultury Polskiej UW, redaktorem "Dialogu". Opublikował m.in. "Światopogląd Stanisława Ignacego Witkiewicza", "O kulturze i znachorach", "Zakorzenieni i wykorzenieni" oraz "Dyskusje ze Stanisławem Lemem".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Stanisław Lem (1921 - 2006)