Zapomniany etos

Burza, która przetacza się przez Wielką Brytanię, przypomina Włochy z początku lat 90., gdzie afery zmiotły świat polityczny. Wprawdzie tu nie dojdzie do załamania systemu i wyłonienia się na jego gruzach nowych partii i polityków, ale wstrząs jest równie silny.

16.06.2009

Czyta się kilka minut

Burza - to rezultat splotu paru spraw. Przede wszystkim: brytyjska opinia publiczna zobaczyła, że politycy bez większych oporów sięgają po pieniądze publiczne. Zarazem Partia Pracy po 12 latach rządów traci poparcie, o czym świadczą fatalne wyniki wyborów europejskich i wyborów lokalnych w Anglii. Coraz słabsza jest pozycja premiera Gordona Browna, choć dotąd przetrwał ataki rywali. Wreszcie, Partia Konserwatywna odzyskuje grunt i domaga się rozpisania wyborów, wiedząc, że może je wygrać. To budzi obawy Brukseli, gdyż objęcie władzy przez konserwatystów, którzy obiecują referendum w sprawie traktatu lizbońskiego, może oznaczać jego koniec. Unijni politycy naciskają po cichu na Browna, aby nie rozwiązywał parlamentu do jesieni, czyli do referendum w Irlandii.

Ale to tylko jeden poziom debaty. Coraz częściej słychać głosy nawołujące do gruntownej reformy instytucji politycznych. A to byłaby prawdziwa rewolucja: naruszenie kilkusetletniej tradycji. Nie wszyscy są na to gotowi.

"Afera wydatkowa"

Lawinę uruchomił dziennik "Daily Telegraph" ujawniając, że wielu członków Izby Gmin bez żenady nadużywa funduszu na cele mieszkaniowe. Większość deputowanych mieszka poza Londynem, a że podczas sesji parlamentu muszą mieć lokum w stolicy, każdemu przysługuje dodatek na pokrycie związanych z tym kosztów. Jak się okazało, można je pojmować szeroko, np. jako wydatki na gruntowny remont domu, oczyszczenie basenu, zakup roślin doniczkowych czy strojenie fortepianu.

Cios był potężny tym bardziej, że dziennik operował nazwiskami i szczegółami, a na długiej liście znaleźli się ludzie ze wszystkich partii, w tym wielu ministrów - obecnych, byłych i przyszłych (z gabinetu cieni). Nic dziwnego, że "afera wydatkowa" miała dramatyczne skutki. Kilku deputowanych złożyło mandat lub zapowiedziało, że nie stanie do najbliższych wyborów; w rządzie posypały się rezygnacje (w systemie brytyjskim ministrem nie może być osoba niezasiadająca w parlamencie). Punktem kulminacyjnym była bezprecedensowa zapowiedź ustąpienia speakera Izby Gmin Michaela Martina, który próbował zablokować publikację "Daily Telegraph".

Wobec skali zmian w rządzie (odeszło z niego aż 11 osób), premier Brown na dwa dni przed wyborami europejskimi ogłosił reorganizację gabinetu. A trzy dni później, gdy poznano rozmiary klęski wyborczej laburzystów, musiał stawić czoło otwartej rebelii, zainicjowanej przez paru byłych ministrów. Ale buntownicy okazali się za słabi, by zmusić go do odejścia.

Nostalgia za Blairem

Czy pokaz jedności, w którą zresztą mało kto wierzy, zahamuje staczanie się Partii Pracy po równi pochyłej? "Sytuacja jest tak poważna, że naprawdę walczymy o przyszłość partii" - mówiła eksminister Jane Kennedy.

Pod wodzą poprzedniego lidera Tony’ego Blaira laburzyści przeżyli największe triumfy: trzy razy z rzędu wygrali wybory, a w 2001 r. zdobyli ponad 40 proc. głosów i większość absolutną w Izbie Gmin. Teraz, pod kierownictwem Browna, partia spada na dno: niespełna 16 proc. w wyborach europejskich to najgorszy wynik od 1910 r., gdy w wyborach powszechnych laburzystów poparło zaledwie 7 proc. wyborców. Ówczesny lider George Nicoll Barnes (Szkot, jak Brown) nie tylko stracił przywództwo, ale został usunięty z partii.

Najgorsze dla Browna i jego formacji jest to, że Partia Pracy może stracić "uświęconą" pozycję jednego z dwóch głównych ugrupowań. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat spadła na trzecie miejsce. W wyborach lokalnych znalazła się za Liberalnymi Demokratami, a w europejskich - za eurosceptyczną Partią Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. W systemie dwupartyjnym spadek na trzecie miejsce to klęska. Jeśli trend powtórzy się w wyborach parlamentarnych, które muszą się odbyć najpóźniej wiosną 2010 r., laburzyści nie będą nawet oficjalną Opozycją Jej Królewskiej Mości. Zostaną sprowadzeni do roli "tego trzeciego" - w praktyce mało liczącego się ugrupowania. Może zresztą, jak uważa prof. Tony Travers z London School of Economics, system dwupartyjny wchodzi w stan kryzysu.

Czym jest polityka?

Oczyszczenie życia publicznego - to hasło, którym szermują dziś zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy Browna. Nie mówiąc już o Partii Konserwatywnej, powoli przymierzającej się do przejęcia władzy. Coraz częściej mówi się o potrzebie gruntownego zreformowania systemu politycznego. Zdaniem wielu polityków i obserwatorów, pierwszym krokiem powinno być zastąpienie większościowego systemu głosowania (korzystnego dla dużych partii) ordynacją dającą szanse mniejszym ugrupowaniom. Wypowiedział się za tym sam Brown, zastrzegając jednak, że "warunkiem takich zmian jest szeroki konsens w kraju" (co oznacza referendum).

Lista pomysłów jest dłuższa. Proponuje się przekształcenie Izby Lordów w izbę wybieralną w 80 czy nawet 100 proc. i usunięcie z niej parów dziedzicznych. Dalej: opracowanie konstytucji w formie pisemnej, wprowadzenie stałej kadencji parlamentu (teraz jej zakończenie zależy od premiera) i ograniczenie uprawnień whipów, czyli rzeczników dyscyplinarnych w partiach (powszechna jest opinia, że wszechwładza whipów nie służy jakości życia parlamentarnego, bo ogranicza nie tylko swobodę głosowania, ale też wypowiedzi deputowanych).

Ale czy to uzdrowi życie publiczne? Są tacy, którzy uważają, że problemem nie są jego ramy formalne, lecz załamanie etosu. "Pamiętam polityków, którzy mieli zasady" - pisze Janet Daley, komentatorka "Daily Telegraph". Politycy spierali się kiedyś o kwestie fundamentalne, a nie o to, ile kto kupił biszkoptów za pieniądze podatników. "Wspominam - pisze Daley - znakomite, żarliwe batalie, jakie staczali godni szacunku przeciwnicy. Nie zgadzałam się z socjalistycznymi poglądami Michaela Foota i Tony’ego Benna [z Partii Pracy], ale ani przez chwilę nie wątpiłam w szczerość ich przekonań i zasady moralne. W tamtych czasach szanowano politykę jako taką, rozumiejąc, że demokracja polega na rzeczowej, merytorycznej dyskusji - i że nie jest to rodzaj taktyki wyborczej, lecz wymiana intelektualna w wolnym społeczeństwie".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2009