Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Eschatologia katolicka nie należy do najłatwiejszych i w jej wyjaśnianiu bardzo łatwo o uproszczenia. Kolejną próbę wyjaśnienia "rzeczy ostatecznych" podjął ostatnio Benedykt XVI w encyklice "Spe salvi". "Nie możemy (...) - używając klasycznej terminologii - »zasłużyć« sobie na niebo przez nasze dzieła" - pisze Papież. Innymi słowy, nasze dobre uczynki same w sobie nie mają mocy zasługującej i to nie dzięki nim - jak to się zwykło mówić - "idziemy do nieba". Niebo - czytamy dalej - "jest zawsze czymś więcej, niż to, na co zasługujemy, tak jak to, że jesteśmy kochani, nigdy nie jest czymś, na co »zasłużyliśmy«, ale zawsze darem". Niezasłużony dar, jakim jest niebo, Papież nie waha się nazwać "wartością dodatkową", akcentując przez to, że nagroda nieba nie jest wypadkową naszych dobrych działań.
Nasze życie nie jest jednak dla naszej wiecznej przyszłości bez znaczenia, gdyż "zawsze pozostaje prawdą, że nasz sposób postępowania nie jest obojętny dla Boga". I tutaj właśnie jest miejsce na nadzieję, bo "nasz brud nie plami nas na wieczność, jeśli pozostaliśmy przynajmniej ukierunkowani na Chrystusa". Wszelki brud został już przecież "wypalony w Męce Chrystusa", a "Jego miłość przewyższa całe zło świata i zło w nas".
Za co więc idziemy do nieba? Ano za nic. Idziemy tam tylko z Jego łaski, na którą winniśmy życiem swoim odpowiedzieć. Nie wiem, czy koncepcja życia jako "odpowiedzi" łatwiejsza jest od koncepcji "zasługi". Zasłużyć życiem się nie da, ale czy da się wystarczająco godnie odpowiedzieć? Tak czy inaczej bez łaski się nie da. Ona jest do nieba "koniecznie potrzebna".