Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Charakterystyczne dla tej debaty są dwa elementy: brak zaufania ze strony rodzimej opinii publicznej wobec działań rządów (własnego i amerykańskiego) oraz nieprzystawalność argumentów zwolenników i przeciwników budowy "tarczy" w Polsce. A nawet: nieprzystawalność argumentów wewnątrz obu przeciwnych obozów.
***
Pierwsze informacje o zainteresowaniu Warszawy uczestnictwem w amerykańskim projekcie antyrakietowym pojawiły się w 2002 r., jeszcze za rządów SLD. I trzeba przyznać, że grom z jasnego nieba nie wywołałby większego zdumienia. Nie były wówczas znane podstawowe elementy systemu proponowanego przez Amerykanów - nie wyłączając odpowiedzi na pytanie, czy to w ogóle działa (pierwsze udane testy przeprowadzone zostały dopiero w 2004 r., ale tylko na morzu) i co dokładnie miałoby w Polsce zostać wybudowane.
Wiadomo było natomiast już wkrótce, że administracja prezydenta Busha rozpoczęła wojnę w Iraku bez sankcji Rady Bezpieczeństwa ONZ i pod nieprawdziwym pretekstem: współpracy Husajna z Al-Kaidą i posiadania przezeń broni masowego rażenia. Nic zatem dziwnego, że ręka podniesiona do góry przez polski rząd - niczym przez ucznia pragnącego uprzedzić resztę klasy, ale niekoniecznie przygotowanego - spowodowała, iż dyskusję początkowo niemal zmonopolizowały argumenty zdecydowanie "tarczy" przeciwne. Skompletować je można na podstawie lektury np. artykułów prof. Romana Kuźniara i Marcina Kaczmarskiego (oba w "Gazecie Wyborczej" z grudnia 2005 r.) czy Olafa Osicy ("Rzeczpospolita", lipiec 2006 r.).
Najważniejszy z nich brzmiał: "tarcza" naruszy bezpieczeństwo międzynarodowe, opierające się od czasów "zimnej wojny" na zdolności zaatakowanej strony do kontruderzenia; ostateczną przyczyną, dla której USA nie użyły broni atomowej przeciw ZSRR - i na odwrót - był fakt, że w odpowiedzi dostaną pięknym za nadobne. "Tarcza" wykluczyłaby ryzyko skutecznej reakcji państwa ostrzelanego przez USA, co mogłoby prowadzić do poczucia bezkarności, nadmiernego interwencjonizmu i przekształcenia zachowań prewencyjnych w agresywne.
Opinia publiczna w wielu krajach świata jest zresztą przekonana, że do takiego przekształcenia już doszło (Irak). Przeciwnicy "tarczy" biorą na poważnie groźbę osłabienia roli USA w międzynarodowym systemie bezpieczeństwa, zwracając uwagę na fakt, że nawet te reżimy, przeciwko którym "tarcza" jest oficjalnie budowana (przywódcy Iranu Mahmuda Ahmadinedżada i Korei Północnej Kim Dzong Ila), nie są do tego stopnia pozbawieni rozsądku, aby z pomocą kilku zaledwie pocisków atomowych (których dorobią się na dodatek nieprędko) zaatakować jedyną superpotęgę na świecie.
Paradoksalnie, przeciwnicy "tarczy" równocześnie podnoszą tezę o jej nieskuteczności. Umieszczenie w Polsce wyrzutni rakiet "dobrych" (tj. mających za zadanie przechwytywanie rakiet "złych" - czyli w nas i naszych sojuszników wymierzonych) mija się - twierdzą - z celem, gdyż międzykontynentalny pocisk można zniszczyć w zasadzie wyłącznie w początkowej fazie lotu; silniki rakiety wydzielają wtedy najwięcej energii, dzięki czemu najłatwiej ją namierzyć. Z Polski zaś nawet najlepsza rakieta nie zdąży dolecieć na czas nad Iran czy Koreę Północną. Może natomiast zniszczyć rakietę (oficjalnie nie "złą"; ale jak jest - wszyscy wiemy) wystrzeloną z terytorium Rosji niedługo po jej starcie. Tyle że potencjał atomowy naszego wschodniego sąsiada wielokrotnie przekracza docelową zdolność "tarczy" do przechwytywania rakiet (około stu).
W tej sytuacji nerwowe komentarze rosyjskich polityków i wojskowych na temat udziału Polski i Czech w systemie antyrakietowym wydają się wystawiać temu ostatniemu niezasłużenie wysoką ocenę. Być może niepokój Rosjan bierze się stąd, że dopuszczają oni możliwość trafienia irańskiej lub północnokoreańskiej rakiety uzbrojonej w ładunek atomowy przez naszą (?) antyrakietę w środkowej fazie lotu: czyli gdzieś między Bajkałem i Moskwą.
Zainstalowanie nad Wisłą wyrzutni antyrakiet do niedawna nie było traktowane jako jedyny wariant naszego udziału w "tarczy". Jak zauważała Katarzyna Hołdak, analizując skutki rozmieszczenia w Polsce elementów "tarczy" (czasopismo "Bezpieczeństwo Narodowe", nr 1/2006), nawet gdyby nasz wkład polegał tylko na goszczeniu bazy radarowej zdolnej do szybkiej identyfikacji pocisku wystrzelonego w kierunku USA - a jak dziś wiadomo, ta ma być najpewniej w Czechach - to i tak w niewielkim stopniu uspokoiłoby to przeciwników amerykańskiej propozycji. Po pierwsze, radary mogłyby się stać celem terrorystów czy "państw bandyckich" przygotowujących atak na USA (a zatem poziom bezpieczeństwa Polski uległby obniżeniu, a nie podwyższeniu). Po drugie, także wtedy Polska mogłaby zostać wciągnięta w międzynarodowy konflikt bez pytania jej o zgodę. Nikt przecież nie będzie czekać na opinię Warszawy o wykorzystaniu antyrakiet czy radarów, gdy decydują minuty.
***
Ale także stanowisko zwolenników polskiego uczestnictwa w "tarczy" wydaje się najeżone wewnętrznymi sprzecznościami w stopniu nie mniejszym niż stanowisko przeciwników. Co jednak ważniejsze: jest ono w równym stopniu (nie)przekonujące.
Spośród dotychczas przedstawionych publicznie głosów poparcia dla "tarczy" - choć jest to poparcie z reguły zawoalowane, udające postawę neutralną - najwyraźniej zabrzmiały te prof. Zbigniewa Lewickiego ("Gazeta Wyborcza", grudzień 2005 r.), Tomasza Rożka ("Gazeta Wyborcza", styczeń 2006 r.) i ówczesnych wiceministrów spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego i obrony Stanisława Kozieja, wygłoszone podczas seminarium w Fundacji Batorego w Warszawie w sierpniu 2006 r.
Zwolennicy "tarczy" zakładają, przede wszystkim, że jest ona - lub będzie w nieodległej przyszłości - skuteczna. A nawet jeśli nie będzie, to zmusi ukrytych i jawnych wrogów Stanów Zjednoczonych, pragnących dotrzymać im kroku, do wysiłku ponad siły i zrujnuje ich niczym reaganowski projekt "gwiezdnych wojen" zrujnował ZSRR. Co do polskiego udziału w "tarczy" - uczyni on więź z USA w sferze bezpieczeństwa nierozerwalną. Amerykanie nie pozwolą przecież bezkarnie atakować tak ważnych dla własnego poczucia spokoju obiektów. A skoro USA tak czy inaczej zamierzają zbudować system antyrakietowy, to lepiej być "in" - i coś w zamian zyskać (od zniesienia wiz po wsparcie USA w kampanii przeciw rosyjsko-niemieckiemu gazociągowi bałtyckiemu) - niż "out". Pojawił się wreszcie argument materialny: natury ogólnej (rozwój "tarczy" przełoży się na miliardy dolarów zainwestowane w naukę i technologie, także w Polsce) i konkretnej (samorządy, na terenie których powstałyby bazy, zyskałyby inwestycje i miejsca pracy).
***
Jak dotąd minione dwa lata publicznej debaty nie wystarczyły, by wytworzyć w Polsce konsensus czy choćby wyraźną większość w sprawie amerykańskiej "tarczy". Z sondażu, przeprowadzonego zaraz po oficjalnym zgłoszeniu propozycji USA wynika, że stacjonowanie w Polsce antyrakiet ma więcej przeciwników niż zwolenników.
Nie ma natomiast wątpliwości, że polskie władze decyzję podejmą w niewielkim tylko stopniu uwzględniając stosunek głosów "za" i "przeciw". Nie wynika to z charakteru tego czy innego rządu, lecz z charakteru sprawy. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wzięte zostaną pod uwagę wszystkie argumenty...