Z doświadczeń

Z ćwierć wieku temu, przebywając przez kilka miesięcy w Londynie, dla zaspokojenia pewnych zachcianek przyjąłem zajęcie w pubie “Pod Białym Koniem", w Putney.

15.02.2004

Czyta się kilka minut

Przychodziłem tam o 9 rano. Zaczynałem od zebrania z podłogi porzuconych gazet, wśród których nigdy jednak nie było “Timesa" ani “Guardiana". Potem miotłą zgarniałem na duży stos pudełka po papierosach i inne papierzyska. Następnie zbierałem wszystko, co pozostało na stolikach, opróźniałem popielniczki. Gdy blaty stołów były już wytarte, uruchamiałem odkurzacz. Trzy na jedenastą wielka sala była gotowa na przyjęcie gości. Parę siwych pań już niecierpliwie oczekiwało przed wejściem na rozpoczęcie dnia. Zarządzający imieniem Kevin sprawdzał, czy wszystko błyszczy i punktualnie z wybiciem zegara otwierał drzwi.

Po paru dniach Kevin, przychylnie oceniający moje starania, uznał, że mogę się przydać także w godzinach działalności “Białego Konia". Dość szybko pojąłem rozmaite oczekiwania bywalców. Mężczyźni w trzyczęściowych ciemnych garniturach, najczęściej urzędnicy lokalnych filii banków, rozmawiali niemal wyłącznie ze swoimi kolegami bądź przeglądali “Timesa". Wyraźnie chcieli być szybko obsłużeni i móc wyjść. Goście w tweedowych marynarkach, rzadko całkiem nowych, odnajdowali tu swoje towarzystwo. Głośno, ochoczo gawędzili, ponawiając często parokrotnie zamówienia.

Obie kategorie nie stroniły od ustawionego w środku automatu do połykania, a czasem nawet zwracania monet. Tyle że urzędnicy niezależnie od wyniku ograniczali się zwykle do jednego ruchu. Dla tweedowych marynarek każde niepowodzenie było wyzwaniem, by dalej próbować szczęścia. Dość szybko odniosłem wrażenie, że pod koniec tygodnia, nawet w sobotę przy szczególnie wysokiej frekwencji, maszyna mniej chętnie zwraca pieniądze niż we wtorek czy środę.

W czwartek około 10-tej w zamkniętym jeszcze pubie pojawiała się wysłanniczka właściciela automatu, dysponująca maszynką do wyssania zgromadzonego we wnętrzu zasobu. Tego dnia już do trzeciej nie było żadnych wygranych.

W następny czwartek z samego rana, gdy Kevin zszedł do piwnicy, mogłem sprawdzić moją hipotezę. Już za pierwszym ruchem wysypała się spora garść grosza. Drugi ruch przyniósł znikomą stratę, trzeci znacznie przewyższył wyniki pierwszego. Ulokowałem wszystko w kieszeniach kurtki, wieszając ją na wieszaku, by nie dźwięczeć przy każdym ruchu. W kolejnym tygodniu pomyślałem, że może warto wkroczyć do gry już w środę. Rezultaty oscylowały jednak w okolicach zera. Wygrana w skromnym stopniu rekompensowała poniesione koszta. Natomiast czwartek znów okazał się całkiem pomyślny.

Gdy wkrótce kupowałem u Locka na St. James’s Street pod szóstym mój drugi kapelusz, subiekt z widocznym wysiłkiem pohamował swoje zdumienie, skoro całą należną sumę - było to wówczas siedemnaście i pół funta - wypłaciłem starannie obliczonym bilonem. Zapewne coś takiego zdarzyło się w tej firmie po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci. Honorarium za ogłoszone wówczas w “Tygodniku Polskim", dodatku do londyńskiego “Dziennika Polskiego", zajmujące cała stronę pisma omówienie “Rozmów z katem" Kazimierza Moczarskiego i spektaklu na ich podstawie zrealizowanego wówczas w warszawskim Teatrze Powszechnym, nie pozwoliłoby mi nawet myśleć o podobnym zakupie.

Oczywiście poważne wygrane byłyby zapewne też możliwe w środę późnym wieczorem. Nie uważałem jednak za roztropne występować “Pod Białym Koniem" równocześnie w dwu rolach: skromnego pracownika i szczęśliwego gracza. I tak, wliczając to, co wypłacał mi co tydzień Kevin, moje dochody tam się potroiły. Tak się działo do czasu wygaśnięcia brytyjskiej wizy. Pamięć o tym powstrzymuje mnie od użycia powtarzanego dziś przez polską prasę nieżyczliwego określenia owych maszyn, przez które nie poniosłem żadnej krzywdy.

Można zatem spodziewać się, że jeśli profesor doktor habilitowany Jerzy Jaskiernia z Instytutu Nauk Politycznych Akademii Świętokrzyskiej im. Jana Kochanowskiego w Kielcach - główne kierunki działalności: analiza procesu kształtowania się nowego systemu bezpieczeństwa europejskiego, problemy integracji europejskiej i antropologii, współczesna myśl polityczna - zostanie przez nas wysłany do Parlamentu Europejskiego, to wkrótce przeprowadzi tam ustawę zakazującą w ciągu jednego dnia w tygodniu działania opisywanych tu urządzeń. W ten sposób uzyska dwie rzeczy równocześnie. Z jednej strony nową twarz - zdecydowanego przeciwnika hazardu, z drugiej zasłuży sobie na wdzięczność p. Skórki i jemu podobnych od Tallina do Lizbony, uwalniając ich od dzielenia się częścią dorobku ze szczęśliwymi graczami późnych godzin dnia siódmego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, publicysta i były felietonista “TP". Wydał zbiory tekstów: “Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" (Puls 1993) oraz “Generał w bibliotece" (WL 2001). Zagrał w “Rejsie" Marka Piwowskiego. Od lat mieszka w Paryżu, gdzie prowadzi księgarnię.

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2004