Wystawa zbójecka

Nawet jeśli minister Gliński doprowadzi do likwidacji Muzeum II Wojny Światowej, pozostanie otwarta kwestia zderzenia różnych modeli polskości.

27.02.2017

Czyta się kilka minut

Dzień otwarty w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, 29 stycznia 2017 r.  / Fot. Łukasz Dejnarowicz / FORUM
Dzień otwarty w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, 29 stycznia 2017 r. / Fot. Łukasz Dejnarowicz / FORUM

​Muzeum II Wojny Światowej powołano w 2008 r. decyzją rządu Donalda Tuska. Miało przywrócić historyczne doświadczenie Polski i naszego regionu. Jednak, jak podkreślali jego twórcy Paweł Machcewicz i Piotr M. Majewski, Muzeum miało pokazać doświadczenie wojny w różnych jego wymiarach, opowiadać o polskim losie, lecz bez „umniejszania doświadczeń innych narodów – w tym także Niemców i Rosjan”. Od samego początku zakładano też, że nie będą pomijane takie kwestie jak współdziałanie nazizmu i komunizmu czy tragedia wołyńska.

W 2010 r. rozstrzygnięto konkurs na budynek Muzeum. Zaprojektowano spektakularny gmach, jakby zapadający się pod ziemię. Nad wielkim placem, poza skromnym pawilonem, wznosi się jedynie ogromny, ustawiony pod ostrym kątem prostopadłościan, wyglądający tak, jakby gwałtownie został wbity w grunt. Całą przestrzeń ekspozycyjną umieszczono zaś w podziemiach.

Muzeum ulokowano na terenie dawnej dzielnicy Wiadrownia, niemalże całkowicie zniszczonej podczas wojny. W miejscu niezwykle ważnym – w pobliżu historycznego budynku Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Powojenna odbudowa ostatecznie zatarła dawny układ przestrzenny tej części miasta. Nowa placówka miała przypomnieć o jej historii – główny ciąg komunikacyjny powtarza przebieg nieistniejącego Große Gasse, jednej z głównych ulic tej dzielnicy, a na ekspozycji znalazły się przedmioty odnalezione podczas wykopalisk archeologicznych, przeprowadzonych na terenie przyszłego Muzeum. W jednej przestrzeni historia, także ta bardzo lokalna, ma łączyć się z polskim, europejskim i pozaeuropejskim doświadczeniem.

Jednak lokalizacja okazała się problemem. Otwarcie Muzeum zaplanowano na 75. rocznicę wybuchu wojny (w 2014 r.), nie do końca dostrzegając trudności techniczne, z jakimi spotkała się budowa w bardzo podmokłym miejscu. Ostatecznie do 2014 r. udało się ukończyć jedynie budynek. Samą ekspozycję – nie w pełni gotową – po raz pierwszy można było zobaczyć miesiąc temu, podczas specjalnie zorganizowanych dni otwartych Muzeum.

Zawieszona likwidacja

Poważniejszym jednak problemem okazał się ostry ideowy spór wokół koncepcji tej placówki. Część środowisk prawicowych wysunęła poważne zarzuty. Podważano zamysł tworzenia ekspozycji pokazującej polskie doświadczenia na tle innych narodów, a przede wszystkim wyjście poza czysto militarno-polityczną historię, poprzez nacisk na los cywilów podczas wojny. Co więcej, idea „polonizacji” Muzeum stała się jednym z najważniejszych haseł PiS-u. Należy „stworzyć polską narrację historyczną w budowanym już Muzeum II Wojny Światowej” – ogłoszono podczas konferencji programowej tej partii „Myśląc Polska” w 2015 r. Wielokrotnie powtarzane, także przez Jarosława Kaczyńskiego, hasło „przywrócenia polskiego punktu widzenia”, stało się obowiązującym nie tylko dla polityków PiS-u, ale też związanych blisko z tą partią mediów.

Obecny nowy minister kultury Piotr Gliński i inni rządzący tym resortem podkreślali, że wystawa nie pokazuje w odpowiednim stopniu polskiego punktu widzenia. Na nic zdały się protesty środowisk naukowych i władz Gdańska zaangażowanych w powstanie Muzeum. Zignorowano też wspólny list wybitnych historyków Timothy’ego Snydera i Andrzeja Nowaka (członka prezydenckiej Narodowej Rady Rozwoju), podkreślających, że chociaż różnią się w ocenach ekspozycji, to podkreślają, iż oddaje ona „zarówno prawdę historyczną w wymiarze ogólnego obrazu wojny, jak i szczególne miejsce w niej Polski”. Po czym dodali: „Jesteśmy zgodni, że Muzeum II Wojny Światowej, w jego obecnej formie, stwarzałoby wyjątkową szansę dla Polaków, by dowiadywali się o wojnie poza Polską, a dla zagranicznych zwiedzających – poznawania polskiej historii”.

Wreszcie we wrześniu ubiegłego roku Ministerstwo ogłosiło połączenie Muzeum II Wojny z praktycznie nieistniejącym Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. 16 listopada 2016 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie wstrzymał wykonanie tego zarządzenia. 24 stycznia br. Naczelny Sąd Administracyjny uchylił to postanowienie WSA. Wydawało się, że z dniem 1 lutego Muzeum II Wojny w znanym nam kształcie przestanie istnieć, jednak 30 stycznia Wojewódzki Sąd Administracyjny ponownie wstrzymał połączenie obu muzeów.

Spór prawny trwa dalej i prędko chyba się nie skończy. Piotr Gliński złożył kolejne zażalenie na postanowienie sądu. „Minister podtrzymuje decyzję o połączeniu obu muzeów” – podkreślono w oświadczeniu MKiDN. „Jesteśmy zdeterminowani bronić wystawy Muzeum II Wojny Światowej, bo jest to chroniona prawami autorskimi koncepcja, którą należy traktować jako całość. Nie wyobrażamy sobie, by ktoś w barbarzyński sposób przy niej majstrował” – zaznaczają kierujący Muzeum.

Trudna wyprawa w przeszłość

Sama ekspozycja jest imponująca. Na 5 tys. metrów kwadratowych zgromadzono 2 tys. eksponatów. Trzy podstawowe jej części nazwano „Droga do wojny”, „Groza wojny” i „Długi cień wojny”, uznając, że niezbędne jest przedstawienie tego, co do niej doprowadziło: od Wielkiej Wojny 1914–1918 po powstanie państw totalitarnych – III Rzeszy, Włoch Mussoliniego, ZSRR i Japonii faszyzującego Hirohito. Nie pominięto też następstw lat 1939–1945, czyli zniszczeń, rozliczeń zbrodniarzy (i ich braku) oraz trwającego przez całe dekady podziału świata.

Wystawę otwiera i zamyka widok jednej, bardzo starannie odtworzonej warszawskiej ulicy. Najpierw jesteśmy na niej w 1939 r. – sklepy są czynne, na wystawach stoją towary. Nic nie zapowiada nadciągającego kataklizmu. Drugi raz trafiamy na nią pod koniec wystawy. Mury są wypalone, część domów się zawaliła. Na gruzach stoi sowiecki czołg. W całej ekspozycji działania wojenne przeplatają się z życiem codziennym, życie cywili z losem żołnierzy. I jest to historia opowiadana poprzez losy jednostek: ofiar, ale też oprawców.

Twórcy gdańskiej wystawy – idąc za wzorem popularnego w Polsce muzeum narracyjnego – sięgnęli po multimedia, a także po scenograficzne rozwiązania (ekspozycję przygotowało belgijskie studio Tempora). Jednak nie pomylili, co w Polsce jest częste, muzeum z lunaparkiem, w którym widz ma być nieustannie zaskakiwany efekciarskimi pomysłami. To Muzeum traktuje widza poważnie, wymagająco, bez dozy protekcjonalizmu, pozbawione jest bowiem lęku, że informacja odstrasza ludzi, zwłaszcza młodych.

Krzysztof Pomian przed kilkoma laty na łamach „Le Débat” podkreślał, że do przeszłości należy spór o to, czy inscenizować historię, czy też skupić się na autentycznych obiektach. Dzisiaj muzea – pisał – skazane są na kompromis i tego kompromisu poszukują. Muzeum II Wojny postanowiło połączyć szacunek dla przedmiotu z sięganiem – z umiarem – po nowe techniki. Na pewno warto dyskutować o poszczególnych ekspozycyjnych rozwiązaniach. Można też żałować, że nie zdecydowano się, idąc śladem Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie, zaprosić do współpracy współczesnych artystów, co dało nie tylko świetne efekty, ale było istotnym novum w polskim muzealnictwie. Muzeum II Wojny ma jednak inną, wielką zasługę: udało się przywrócić w nim znaczenie autentycznego przedmiotu. W Gdańsku pokazano, że za pomocą przedmiotu można nie tylko opowiadać o przeszłości, ale też budzić emocje.

Wielość i różnorodność eksponatów zdumiewa, chwilami nawet przytłacza. Na ekspozycji znalazł się zresztą niewielki wycinek zebranych zbiorów – dzisiaj to już ok. 40 tys. pozycji. Uznanie znaczenia tworzenia zbiorów to kolejna istotna zmiana w myśleniu o współczesnych muzeach historycznych – do niedawna ich twórcy sądzili, że mogą się bez nich obejść. Wiele z tych obiektów trafiło do Muzeum jako dary lub depozyty, co pokazuje też, jak wielkie zaufanie ich właścicieli zdobyło MIIWŚ. To ważny kapitał społeczny, o którym powinni pamiętać także ci wszyscy, którzy chcą „poprawiać” gdańską placówkę.

Uniwersalnie i szczególnie

Na wystawie znalazły się np. takie przedmioty jak wózek inwalidzki ze szpitala psychiatrycznego w Kocborowie, którego pacjentów wymordowali Niemcy we wrześniu 1939 r., klucze do żydowskich mieszkań w Jedwabnem, dziecięcy bucik, należący zapewne do ofiary mordu podczas powstania warszawskiego, przedmioty mieszkańców Ostrówki i Woli Ostrowieckiej zabitych w nocy z 29 na 30 sierpnia 1943 r. przez ukraińskich nacjonalistów. Są tu: kamera Juliena Bryana, amerykańskiego dokumentalisty, który zarejestrował życie w oblężonej w 1939 r. Warszawie, pejcz z obozu Gross-Rosen, stopiona wybuchem bomby atomowej porcelana z Hiroszimy i dzwon z zatopionego statku „Wilhelm Gustloff”, na którym przed Armią Czerwoną uciekali wojskowi oraz niemieccy mieszkańcy Pomorza.

Trudno pozostać obojętnym, stając przed zachowaną do dziś chustką do nosa, która należała do Bolesława Wnuka, działacza ludowego i posła na Sejm. Napisał na niej ostatnie słowa do rodziny, przed swą egzekucją 29 czerwca 1940 r. Jednak nie mniej przejmujące są przedmioty ilustrujące życie w totalitarnych krajach, i to, jak ideologia głęboko wrastała w codzienność i ją kształtowała: bombki choinkowe ze znakiem swastyki czy sowiecka gra planszowa „Plan pięcioletni”.

Siłą tej ekspozycji jest połączenie różnych historii, także Zagłady, w szerszą opowieść. Opowiadanie o nich bez separowania, dzielenia. Na wystawie przypomniano wielu członków ruchu oporu. Jest Elżbieta Zahorska (1915-39), prekursorka małego sabotażu i ofiara pierwszej oficjalnej niemieckiej egzekucji w Warszawie na początku listopada 1939 r., ale także Sophie Scholl (1921-43), stracona członkini antynazistowskiej niemieckiej organizacji Biała Róża, i duński działacz Bent Faurschou Hviid (1921-44). Opowiedziano o egzekucjach w Wawrze w dniach 26-27 grudnia 1939 r., jak i w Pančevie 22 czerwca 1941 r. Przywołano tragiczny los Zdzisława Wysockiego, 13-latka, który zginął podczas ewakuacji Warszawy we wrześniu 1939 r., i Tani Sawiczewej, 14-letniej dziewczyny z Leningradu, która była świadkiem głodowej śmierci całej swej rodziny.

Udało się, co bardzo ważne, opowiedzieć naszą historię – bo ona przez cały czas jest w centrum – umieszczając ją w uniwersalnym kontekście, i jednocześnie nie zgubić szczególności polskiego losu. Przypomnieć Polakom los innych, i jednocześnie umożliwić przyjezdnym, by w tej ekspozycji odnaleźli fragment własnej przeszłości i lepiej zrozumieli polskie dzieje. Postać Alana Turinga łączy się w tej opowieści z polskimi matematykami, którzy w 1932 r. złamali szyfr Enigmy. Łyżka używana na zesłaniu przez Litwinkę Laimę Mitkait przypomina o losie ludów na terenach zagarnianych od 1939 r. przez ZSRR. Nie chodzi zatem o to co było kolejnym z zarzutów – by przypominając o paryskim czy praskim powstaniu, umniejszyć hekatombę warszawskiego, czy mówiąc o mieszkankach niemieckich miast gwałconych przez żołnierzy sowieckich, „rozmywać” tragedię Polaków pod nazistowską okupacją. W ogóle opowiadanie o ofiarach w kategoriach sportowej konkurencji i tworzenie rozmaitych rankingów „naj...” jest czymś, delikatnie mówiąc, osobliwym.

Wreszcie, co najważniejsze, po raz pierwszy w polskim muzealnictwie udało się stworzyć spójną narrację, która równą miarą mierzy zachodni (ale też japoński) faszyzm i wschodni komunizm. Kreśli całość historii Polaków, której równoprawną częścią jest zarówno Zagłada żydowskich obywateli II RP, jak i ofiary sowieckiego terroru oraz rzezi na Wołyniu.

Kult pięknej wojenki

„Po co nam Muzeum II Wojny Światowej kilka dziesięcioleci po jej zakończeniu? – pyta Paweł Machcewicz w katalogu wystawy. I zaraz odpowiada: by nie zapomnieć. Po czym dodaje że jest też inny powód: „to nie jest całkiem zamknięta karta”. Do tej pory mierzymy się ze skutkami tej wojny. Tylko o czym i dlaczego mamy pamiętać?

Spór o gdańskie Muzeum szybko nie ucichnie. Ministerstwo Kultury w ubiegłym roku zamówiło trzy ekspertyzy: u publicysty Piotra Semki, senatora PiS-u prof. Jana Żaryna oraz wykładowcy Uniwersytetu Gdańskiego Piotra Niwińskiego. Ich ujawnienie wywołało medialną burzę. Kontrowersje wywołały nie tylko przedstawione opinie, de facto zalecające likwidację wystawy stałej w jej przygotowanym kształcie, lecz zdumiewająca nonszalancja autorów, którzy przygotowując swoje opinie ograniczyli się jedynie do kilkudziesięciostronicowego jej omówienia, bez sięgnięcia chociażby po scenariusz ekspozycji. W efekcie stawiano zarzuty kompletnie niemające nic wspólnego z rzeczywistością, jak pominięcie na wystawie rzezi wołyńskiej. Niemniej ten trójgłos – także dziś – zasługuje pewno na bardziej niż poważne potraktowanie. Na jego podstawie można bowiem dość dobrze przedstawić wizję postulowanego przez polską prawicę kształtu pamięci i związaną z nią wizję polskości.

Sugerowano nam „jakąś chorą fascynację wojną” – żalił się Piotr Semka na łamach „Historia. Do Rzeczy”. Tymczasem w swojej opinii dla Ministerstwa pisze: „Owszem, nikt o zdrowych zmysłach nie zaprzecza, że wojna niesie ze sobą grozę, ale nieprzypadkowo czcimy ludzi, których ta wojenna groza nie skłania do bierności, tchórzostwa, serwilizmu wobec najeźdźców, zamknięcia się wyłącznie na walce o przetrwanie swoje i ewentualnie bliskich. Opowiadając o wojnie, nie należy ukrywać potworności, ale akcentuje się też hartowanie się charakterów, pomysłowość oporu i solidarność społeczną. A także to, co zawsze fascynowało ludzi – format dowódców, jakość taktyki wojennej i odwagę na polu bitwy”.

Zdumiewać może ton tej wypowiedzi, nader lekceważąco traktujący miliony ofiar. Można też łatwo uznać Semkę i pozostałych recenzentów za pozbawionych refleksji miłośników wojny, postrzeganej jako heroiczne starcie mężczyzn w pięknych mundurach z elementami weekendowej wyprawy za miasto, uprzyjemnionej obiadem z grochówką. Całkiem zasadnie, bo wizja wojny przedstawiona w napisanych dla Ministerstwa ekspertyzach bliska jest kreowanej przez dawne hollywoodzkie kino, ale też PRL-owskie seriale. Byłoby to jednak spore uproszczenie.

Obecny rząd dokonał zwrotu w stronę wiktymistyczno-bohaterskiego modelu pamięci, próbując odtworzyć „polski kod gloria victis w czasach pokoju” – jak zwróciła uwagę Karolina Wigura podczas niedawnej konferencji „Walka o tożsamość Polaków”. „W istocie jest to wizja wspólnoty, która ociera się o wojnę” – dodawała. Skoro nie wszyscy ją podzielają, na spór o Muzeum II Wojny można zatem spojrzeć jako na część fundamentalnej debaty o pożądany model wspólnoty Polaków w XXI wieku.
Prawo i Sprawiedliwość jako pierwsze w Polsce dostrzegło, ale też wyciągnęło konsekwencje z tego, że od pewnego czasu coraz wyraźniej następuje, nie tylko w Europie, odwrót od indywidualizmu i powrót do wspólnotowości, tożsamości zbiorowej oraz idei narodowego państwa. A jednym z elementów budowania wspólnoty jest poczucie dumy z tego, kim jesteśmy, ale też z tego, kim byliśmy w przeszłości.

W tak pomyślanej polityce tożsamości przeszłość ma fundamentalne znaczenie, a spór o Muzeum II Wojny dotyczy nie tyle historii, co współczesnej polityki. Jednak opowieść o przeszłości, by była użyteczna, musi zostać odpowiednio przykrojona. I to już widzimy. Centralne w niej miejsce zajmują obrona Westerplatte, powstanie warszawskie (ale już niekoniecznie jego cywilne ofiary), żołnierze wyklęci, ale np. o Jedwabnem raczej należy milczeć.

PiS-owski model polskości nie jest jednak jedynym możliwym i, co dobrze pokazuje przykład gdańskiego Muzeum, mamy do czynienia ze zderzeniem różnych modeli. Polskości świadomej i silnej, bo potrafiącej konfrontować się ze swą przeszłością oraz rozmawiać o niej. Polskości umiejącej realistycznie, a nawet krytycznie patrzeć na siebie, bo posiadającej zdolność realnej oceny zagrożeń i wyciągania z tego wniosków. Z inną polskością, nieustająco zapewniającą siebie i innych o swej wielkości, „wstającej z kolan”, a w istocie niepewną, wciąż zlęknioną, bojącą się, że za chwilę Polacy przestaną istnieć. Polskością lękającą się odwagi intelektualnej i krytycznego myślenia, chociaż taka postawa jest sprzeniewierzeniem się własnej narodowej kulturze, w której namysł nad naszymi wadami, błędami czy przewinami zawsze zajmował bardzo istotne miejsce.

Koniec dialogu?

„Jeszcze rok temu można było zakładać, że ekspozycja szykowana przez podwładnych Pawła Machcewicza może być tematem dyskusji” – pisze Piotr Semka po obejrzeniu wystawy, po czym konstatuje, że tak się jednak nie stało. Publicysta „Do Rzeczy” ma rację: ekspozycja powinna być poddana poważnej dyskusji. Sam chętnie bym o niej, także krytycznie, porozmawiał. Wątpię jednak, by do takiej debaty doszło. Spór o to Muzeum sprowadzono do ordynarnej partyjniackiej bijatyki. I wina za tę sytuację nie rozkłada się wcale po równo. Komicznie wręcz brzmią niedawne słowa Jarosława Sellina, że „sporu w sprawie Muzeum II Wojny Światowej nikt nie szukał”. Czyżby zapomniał o rozlicznych słowach własnych i partyjnych kolegów? O mówieniu o koniecznej repolonizacji Muzeum i zarzutach narodowego zaprzaństwa? Trudno przecież w polskiej tradycji o cięższego kalibru zarzuty. Chyba że nasza prawica postanowiła żyć w świecie postprawdy i sama nie wierzy w to, co mówi.

„To muzeum opowiada o prawych i dzielnych ludziach, poświęcających się w imię obrony swoich ojczyzn, wolności i godności” – przekonuje Piotr Machcewicz. Ma rację. Wystawa pokazuje trud wojny, ogrom terroru, represji, upodlenia, jakiego doświadczyli ludzie żyjący w tych czasach. I mimo tego wszystkiego byli wytrwali, w większości zachowali człowieczeństwo, więcej, niejednokrotnie byli zdolni do heroizmu. Jest to jednak wystawa niebezpieczna, wręcz zbójecka, niczym książki, które – przywołując określenie Adama Mickiewicza – zmieniają sposób patrzenia na świat. Wymusza bowiem na zwiedzającym odpowiedzi na pytania nie tylko o zbiorowe, lecz o indywidualne decyzje, i nie tylko o zbiorową, ale też indywidualną odpowiedzialność. To trudniejsze niż ciągłe chowanie się za „my” i podpieranie się chwalebnymi czynami przodków. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017