Wybory to poważna sprawa

Wciąż mnie zadziwia naiwność wyborców, którzy dają się nabierać na złe emocje, slogany, kolor krawata czy koszuli. Może tym razem lepiej spróbować się dowiedzieć czegoś więcej?

13.09.2011

Czyta się kilka minut

9 października wybory... prezydenckie w Kamerunie. Urząd głowy państwa dzierży tam od 1982 r., drugi od 1960 r. (to jest od uzyskania niepodległości) przywódca, 78-letni Paul Biya, który i tym razem zgłosił swoją kandydaturę. Rywali stających w szranki będzie 51. Prezydent dawno już się zatroszczył o odpowiednią zmianę konstytucji, by nie ograniczała mu możliwości kolejnego kandydowania. Do tej pory Biya, którego rządy charakteryzuje straszliwe bezrobocie i żałosna sytuacja materialna społeczeństwa, wygrywał wszystkie kolejne wybory. Prawdopodobnie wygra i tym razem, bowiem rozproszenie głosów opozycji na pół setki kandydatów nie wróży niczego dobrego. Prezydent zaś, jak żaden inny kandydat, dysponuje środkami umożliwiającymi rozwinięcie kampanii wyborczej oraz... użycie innych sposobów, by wygrać. Kameruńczycy twierdzą, że obserwatorzy ONZ i innych organizacji zabierają się do kontrolowania wyborów wtedy, kiedy już wszystko jest załatwione. Dzienniki kameruńskie od kilku tygodni powtarzają wprawdzie, że tym razem Paryż popiera inną kandydaturę, mianowicie ministra administracji publicznej i decentralizacji (spraw wewnętrznych) Parafy Hamidou Maya, ale Paryż, oczywiście, stanowczo zaprzecza. Twierdzi, że nikogo nie popiera, bo wierzy w kameruńską demokrację, w co z kolei nikt w Kamerunie nie wierzy.

Każdy kraj ma swoje problemy z wyborami. Wszyscy są zgodni co do tego, że one są bezcennym narzędziem demokracji: że dzięki nim my, społeczeństwo, partycypujemy w rządzeniu państwem, powierzając jego los ludziom, którym ufamy. Wie o tym dobrze każdy, kto żył w PRL-u. Tam jedyną możliwością zamanifestowania własnego stanowiska była obecność lub nieobecność przy urnie. Absencja wymagała odwagi, była odnotowywana i mogła pociągać przykre konsekwencje. Dlatego tak dobrze pamiętamy 4 czerwca 1989 r., który przeszedł do historii jako dzień zwycięstwa demokracji. Wyborcy uwierzyli w swoją siłę i - ku własnemu zaskoczeniu - wygrali.

Dalsze dzieje naszych wolnych wyborów zasługują na monografię. Nawet jeśli wyglądają one tak, jak wyglądają (niezbyt chwalebnie), to sytuacja demokracji w naszym kraju jest nieporównywalnie lepsza aniżeli w Kamerunie, nie mówiąc o bardziej lub mniej zakamuflowanych dyktaturach.

Co nie znaczy, że wyborca ma lekkie życie. Kampania to przede wszystkim dezawuowanie konkurenta-przeciwnika i wyolbrzymianie własnych, czasem wydumanych zasług oraz deszcz obietnic. Niby wszyscy wiemy, że jest to gra. Wizerunek (krawat, kolor marynarki, uśmiech), obietnice przykrojone do oczekiwań wyborców bardziej niż do możliwości, pierwsze miejsca na listach dla "lokomotyw" itd. - wszystko szyte dość grubymi nićmi, a jednak skuteczne, skoro w kolejnych kampaniach wyborczych te sposoby wciąż się okazują nieśmiertelne.

Nie widzę zresztą nic zdrożnego w tym, że w kampanii każdy stawia na to, co jego zdaniem przymnoży mu wyborców, a więc na związki partnerskie, na promowanie wartości chrześcijańskich, na eliminację Kościoła z życia publicznego, na tanie przedszkola, obniżone podatki, wysokie emerytury, dobre drogi, reformę służby zdrowia, zdrową żywność, świetne szkoły i słynne gruszki na wierzbie. A ponadto wszyscy, w każdej kampanii, prześcigają się - rzecz jasna - w trosce o rodzinę.

Nic zdrożnego nie widzę też w najdziwniejszych chwytach kampanii wyborczych, ale zadziwia mnie naiwność wyborców, którzy dają się nabierać na złe emocje, na slogany, na kolor krawata czy koszuli. Nie żyjemy w Kamerunie i rzeczywiście wybieramy rzeczywistych posłów i senatorów, a że nie wiemy, kim są, to wyłącznie nasza wina. Nawet jeśli obietnice kandydatów są konstruowane według "piarowskiego klucza", to i tak z tego, czym nas kuszą, można wyczytać, za kogo nas mają. Moja rada: zamiast łykać reklamowe spoty, powiększmy swoją wiedzę o kandydatach, którym mamy powierzyć niebagatelne zadanie stanowienia prawa i troski o dobro wspólne Polski. Mając wybierać konkretnych ludzi, warto się dowiedzieć, kim są, z jakim przychodzą dorobkiem i czego po nich można się spodziewać.

Kiedy będzie już po, nie narzekajmy na klasę polityczną. To nasze własne dzieło i w nich oglądamy odbicie naszych preferencji. Postarajmy się więc być mądrzy przed szkodą, nie po. Wybory to szansa. Te nasze i te w Kamerunie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2011