Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najwięcej przyjemności sprawi ta płyta odbiorcom nie znającym polskiego i angielskiego - lub też tym, którzy darują sobie czytanie dołączonej książeczki. Na szczęście nie mam tu miejsca na zajęcie się przeholowaniami i wpadkami popełnionymi w imię mocno pretensjonalnej programowości, mogę więc przejść do meritum, czyli muzyki. A naprawdę warto.
Zespół (Włodek Pawlik - fortepian, Paweł Pańta - kontrabas, Cezary Konrad - perkusja) nawiązuje do jarrettowskiego modelu tria jazzowego. Oczywiście nie chodzi o bierne naśladownictwo, a jeśli już mówić o bliższym podobieństwie, to o wiele bardziej basista zasłuchany jest w Garym Peacocku, aniżeli lider w fortepianie Jarretta (no, chyba że awangardyzujące klawisze w "Kind of Blues"). Niemniej właśnie jarrettowskie są zarówno orientacja na pianistykę klasyczną, jak i narracyjne kontynuowanie poszczególnych utworów, nieco rozluźnione, lecz konsekwentne. Pianistów łączy również różnicowanie partii obu rąk, z tym że Pawlik robi z tej dyspozycji inny użytek. Jest zresztą muzykiem z wyraźną artystyczną osobowością, szybko się manifestującą i dominującą na płycie.
Muzyczną ideę Pawlika można (zasadniczo) sprowadzić do wygrywania kontrastu pomiędzy wysokiej próby artyzmem, który muzyk ma w głowie i w palcach, a dźwiękiem właśnie powstającym, teraz kształtowanym, jakby dopiero próbowanym. Tego rodzaju napięcie rozszerza się na większe całości: kulminacyjny fragment kompozycji tytułowej budowany jest z fragmentów obliczonych na wywołanie efektu niepewności, zawieszenia. Uporządkowane napięcia służą celowemu i kontrolowanemu chaosowi. Współbrzmienia fortepianu oraz talerzy i dzwonków łączą się kontrastowo z kontrabasem arco.
Synteza napięć przybiera różne kształty. W pięknej, lirycznej "Ellenai" powtarzany lewą ręką motyw stanowi opozycję wobec figur wykonywanych na wysokich dźwiękach. W "Po burzy" klawisze konstruują linię melodyczną także za pomocą długich pauz. Stylistycznym biegunem dla obu tych utworów może być "Witkacy", grany niemalże z rockowym szwungiem, czy "Transylvanian Dance" (tytuł wskazuje ludowe inspiracje). Po wspomnianej już kulminacji "Anhellego" lider proponuje ładny, namiętny, dysonujący jazz.