Wirtualna obecność – realne obsesje

Warto na zamieszanie wokół ratyfikacji traktatu lizbońskiego spojrzeć z szerszej perspektywy, bo głęboko antyeuropejskie stanowisko głównej partii opozycyjnej i prezydenta podziela niemała część polskiego społeczeństwa.

18.03.2008

Czyta się kilka minut

Po podpisaniu traktatu reformującego rękami nowego premiera i nowego ministra spraw zagranicznych, czołowi przedstawiciele odchodzącej ekipy oraz prezydent Lech Kaczyński nie znajdowali słów dość entuzjastycznych dla oceny tego traktatu. Ów entuzjazm, mimo ich wcześniejszego sceptycyzmu dla projektu traktatu, wynikał z tego, że - jak twierdzili - Polska osiągnęła w końcowej fazie negocjacji w Lizbonie poważne ustępstwa na swoją korzyść. Prezydent RP mówił wtedy: "Osiągnęliśmy (...) wszystkie założone cele. (...) Ale choć polskie starania zakończyły się wielkim sukcesem, w kraju wielu nie chciało tego dostrzec. Nie kryję, że nie było to dla mnie miłe. (...) Dzień po niedawnej uroczystości w Lizbonie jeden z tygodników napisał o powstaniu nowego europejskiego imperium. Na szczęście nie miał racji. To nie imperium, lecz związek suwerennych państw" (cytuję za "Dziennikiem" z 14 marca).

Byt nieokreślony

Twarde jądro PiS-owskich obiekcji do traktatu sprowadza się do dwóch spraw: utrzymania in saecula saeculorum protokołu brytyjskiego do Karty Praw Podstawowych i zobowiązanie rządu in saecula saeculorum do korzystania z "mechanizmu z Joaniny". Nie chodzi - oczywiście - o to, by wpływać na treść traktatu, bo tego się już zrobić nie da. Chodzi jednak o to, by narzucić temu i wszystkim następnym rządom określoną politykę wobec Unii.

Większość komentatorów podkreśla radykalną zmianę stanowiska partii Jarosława Kaczyńskiego: od poparcia, gdy była przy władzy, do odrzucenia, gdy jest w opozycji. Ale rzecz jest - niestety - bardziej skomplikowana i nie sprowadza się do wewnątrzpolskich czy wręcz wewnątrzpartyjnych kombinacji byłego premiera.

Europejskie lęki prezydenta (przytoczone w pierwszym akapicie) są też europejskimi lękami byłego premiera, niezależnie od tego, jakie różnice występują pomiędzy braćmi Kaczyńskimi w ich taktyce wobec sprawy ratyfikacji. Problem w gruncie rzeczy polega na tym, że obaj są przekonanymi przeciwnikami pogłębiania integracji europejskiej. To jest pewne i niezmienne. Nieco trudniej uchwytne i nieco labilne (tu dopiero dochodzi moment partyjnej polityki) jest ich stanowisko wobec traktatu.

Polska, ostatecznie jako jedyny członek Unii, domagała się w Lizbonie zastąpienia ustalonego w projekcie systemu głosowania w Radzie Europejskiej innym systemem dającym jej większą siłę głosu. Spór szedł o to, czy duże państwa mają mieć mniejszą, czy większą przewagę w głosowaniach. Polska ten spór w Lizbonie przegrała, ponieważ była w swoim stanowisku odosobniona. Ale w zamian za zgodę na system podwójnej większości Polska uzyskała utrzymanie obecnie obowiązującej formuły (tzw. systemu nicejskiego) do roku 2014, a także ograniczone stosowanie nowego systemu w latach 2014-17. Takie są twarde fakty w tej materii. Innych nie ma.

To, czym bracia Kaczyńscy epatują opinię publiczną od października, czyli tzw. "mechanizm z Joaniny", jest bytem nieokreślonym. To zwyczaj, który nie ma utrwalonej tradycji stosowania w Unii, a nie figuruje w prawie unijnym, nie został również wpisany do tekstu traktatu lizbońskiego. Dano go Polakom, powiedzmy to otwarcie, "na odczep się". Wolno sądzić, że sami bracia Kaczyńscy wiedzą, iż "Joanina" to nierzeczywistość (choć, zdaje się, nie wiedzą, iż upieranie się przy niej szkodzi Polsce). Dlatego z takim entuzjazmem ogłaszali ją jako wielki sukces i z taką nerwowością reagowali na próby dociekania, co w rzeczywistości Polska wynegocjowała (casus Pawła Zalewskiego zadającego trudne pytania minister Annie Fotydze).

Siła w słabości

Polska opinia publiczna rozważa, czy "Joanina" to sukces czy porażka, rozumując tak: jeśli to realne narzędzie odwlekania decyzji, to sukces, a jeśli to humbug, to porażka. I to dopiero jest kłopot. Bo prawdziwa porażka dotychczasowej obecności Polski w Unii polega na czym innym. Na uporczywym upatrywaniu naszej siły w słabości Unii. Niektórzy politycy to wiedzą, ale i oni mówią o tym półgębkiem, bo wiedzą też, że dziwaczne poglądy braci Kaczyńskich mają znacznie więcej zwolenników, niż by to pokazywały obecne euroentuzjastyczne sondaże, zniekształcone przez aktualną koniunkturę polityczną. Szansa Polski na twórcze wykorzystanie członkostwa nie polega na tym, że będziemy zachowywać się jak krnąbrne dziecko w piaskownicy, tylko na wzięciu współodpowiedzialności za nasz wspólny europejski los. Upierając się przy "Joaninie" jako realnym instrumencie odwlekania decyzji, jeszcze bardziej marginalizujemy się w Unii. A marginalizując się, zmniejszamy szanse na przeforsowanie naszych rzeczywistych (nie zaś urojonych) interesów: bezpieczeństwa energetycznego, poparcia całej Unii w naszych sporach gospodarczych z Rosją, hojnego budżetu na lata 2013-18, zwiększenia dopłat bezpośrednich dla naszych rolników itd. Nikt nie kwestionuje naszej suwerenności, ale jakąś jej cząstkę scedowaliśmy dobrowolnie (podobnie jak 26 innych europejskich krajów) na Unię. Powtarzanie w kółko, że chcemy pieniędzy i innych przejawów solidarności, ale nie zgadzamy się na reguły obowiązujące w Unii, uderza w nasz prestiż i wiąże nam ręce w negocjacjach. Były premier i urzędujący prezydent zdają się tego nie rozumieć. Dla nich polski patriotyzm jest do pogodzenia z wasalstwem wobec USA, ale nie do pogodzenia z partnerską współpracą z Unią.

***

Znawcy spraw europejskich mówią, że Irlandia, która obrała referendalny tryb ratyfikacji, może traktat odrzucić. Być może Irlandia go odrzuci, być może go przyjmie. Problem z Polską jest bardziej wyrafinowany. Polega on na tym, że nawet gdy Polska się zgadza, to i tak nie wiadomo, czy zgadza się naprawdę.

Tak nie postępują państwa poważne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2008