Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rzecz opracowana przez tęgie, sztabowe mózgi, a przede wszystkim wielce ucieszna: „Niemcy nie są tak ogromne jak Teksas, ale mają zróżnicowany krajobraz i klimat” – brzmi jedno z moich ulubionych zdań.
Oczywiście poza dawką wiedzy o geografii, historii czy lokalnych obyczajach, a także słowniczkiem z niezbędnym nawet podczas wojny pytaniem, gdzie jest najbliższa restauracja albo toaleta – najobszerniejsze są fragmenty o charakterze ideowym. Szczególnie zaś inspirujący zdał mi się rozdział rozpisany w formie hipotetycznych dialogów, z których dzielni boys z Ohio czy Kentucky mogli się dowiedzieć, jak odpowiadać na bezczelne zaczepki autochtonów. Weźmy takiego Hansa, który butnie stwierdza: „Prawdziwymi winowajcami są Żydzi lub katolicy, bądź masoni albo komuniści czy też międzynarodowi finansiści, którzy wykorzystują lud i wszczynają wojny”.
I cóż ma na to odpowiedzieć jakiś John albo inny George? Przewodnik podsuwa zgrabną ripostę: „Hitler powiedział, że wystarczy odpowiednio wielkie kłamstwo, a ludzie w to uwierzą. Zbyt wielu Niemców omamił propagandowymi łgarstwami o różnych rasach, wyznaniach i klasach społecznych. Ale nie udało mu się tych kłamstw wmówić Amerykanom ani Brytyjczykom, ani Rosjanom. I dlatego przegrał wojnę. Im szybciej Niemcy poznają prawdę, tym prędzej ich ojczyzna zajmie szanowane miejsce w rodzinie narodów”.
Ciekawe, nieprawdaż? Własny ogon dałbym sobie uciąć, że ta drętwa gadka nie przekonałaby nikogo, absolutnie nikogo, nawet do rzeczy najszlachetniejszych pod słońcem.
Po pierwsze, w cytowanym passusie pobrzmiewa jakże naiwna wiara, jakoby dobry zawsze zwyciężał, a zły zawsze ponosił klęskę. Ech... Gdyby wyznacznikiem dobra była jego skuteczność na tym świecie, już dawno musielibyśmy, drogi Piołunie, zwinąć nasz diabelski interes.
Po drugie, od dziesięcioleci uważnie przyglądam się temu, co tak szumnie nazywa się rodziną narodów. I chyba nikt nie zaprzeczy, że to familia – rzekłbym – całkiem, całkiem rozrywkowa, wręcz z tendencją do patologii... Miejsce ważkie, poczesne i decyzyjne zajmują tam czasem państwa jawnie rozbójnicze, na porządku dziennym dopuszczające się różnorakich okrucieństw i mordów. Tymczasem trzy czwarte świata w pas się kłania ichniejszym włodarzom i pokornie im czapkuje. Jeżeli chciałbyś opanować sztukę hipokryzji na poziomie mistrzowskim, drogi Piołunie, polecam głosowania nad rezolucjami Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Po trzecie i najistotniejsze, nie przytaczam Ci dykteryjek z zamierzchłych czasów dla rozrywki, ale właśnie dla nauki. I powinieneś zapamiętać, że naprawdę Wielkie Kłamstwo ciężko jest obalić. Bo właściwie co powiedzieć delikwentowi wierzącemu, że źródłem wszelkich jego nieszczęść są zdrajcy ojczyzny, Żydzi i przechrzty albo spasieni biskupi, lewacy czy cykliści? Rzecz to nie do przecenienia, że Wielkie Kłamstwo impregnuje człeka właściwie na wszelkie argumenty. Możesz kręcić retoryczne piruety, wznosić się na wyżyny obiektywizmu, możesz przytaczać naukowe dane, odwoływać się do zdrowego rozsądku, zaklinać na niebo i ziemię albo powoływać się na najszlachetniejsze względy – i tak niewiele wskórasz.
Dlatego też nie zawsze diabeł musi posługiwać się kłamstwem subtelnym, dobrze zakamuflowanym. Czasem, żeby osiągnąć efekt, kłamać trzeba po prostu często, obficie. Nawet bezczelnie, wręcz głupio – byle na skalę masową!
Tu w pewnym sensie zgodzić się muszę z naszym Nieprzyjacielem. Człek z natury jest istotą wierzącą, bez wiary gubi się, biedaczek, i nie potrafi pojąć świata wokół siebie. Kłopot w tym, że z reguły ludziom jest obojętne, w co wierzą – w Wielką Prawdę czy w Wielkie Kłamstwo.
Twój kochający stryj Krętacz
©