W poszukiwaniu czystego tonu

Tytuł rozprawy Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka jest mylący. Książka jest nie tylko analizą relacji między Lechem Wałęsą a SB i konsekwencji tych relacji w funkcjonowaniu niepodległego państwa, ale także publicystyczną rozprawą z III RP, zawierającą tezy od dawna głoszone przez Jana Olszewskiego, Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza.

24.06.2008

Czyta się kilka minut

Książka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" wywołała burzę na długo przed datą publikacji. Nic dziwnego. Prof. Andrzej Zybertowicz - jeden z jej recenzentów, a zarazem doradca prezydenta RP - już kilka miesięcy temu pisał na łamach "Rzeczpospolitej", że stosunek do tej książki będzie miarą uczciwości. Dodał przy tym, że oczywista dla niego agenturalna przeszłość Lecha Wałęsy nie jest sprawą najistotniejszą: ważniejsze jest to, że III RP ludziom takim jak Wałęsa uniemożliwiła rozliczenie się z własną przeszłością. Stało się oczywiste, że ukazanie się pracy Cenckiewicza i Gontarczyka spowoduje debatę o istocie państwa polskiego kształtowanego od 1989 r.

Byłem wielokrotnie zachęcany do zabrania głosu w tej debacie - zapewne ze względu na rolę, jaką odgrywałem w gdańskiej opozycji przedsierpniowej i znajomość z Lechem Wałęsą z tamtych czasów. Może miał też znaczenie fakt, że w 1990 r. byłem zdecydowanym przeciwnikiem prezydenckich ambicji przewodniczącego "Solidarności". Postanowiłem jednak nie wypowiadać się przed lekturą książki. Teraz, dzięki uprzejmości redakcji "TP", mogłem ją przeczytać jeszcze zanim trafiła do księgarń.

Rzuca się w oczy dwoistość charakteru tej pracy: z jednej strony bardzo szeroka kwerenda archiwalna, wykorzystanie materiałów prasowych, literatury naukowej i publicystyki, nadające dużym fragmentom charakter naukowy, a z drugiej strony całe stronice zaangażowanej publicystyki politycznej.

Grudniowy dramat

Pod koniec lat 70. i w latach 80. działając z Lechem Wałęsą w gdańskiej opozycji wiedzieliśmy, że nie wyszedł zupełnie czysty z konfrontacji z bezpieką w grudniu 1970 r. (sam zresztą napisał o tym w "Drodze nadziei"). Nikt, kto pamięta terror tamtych dni w Trójmieście, nie może się temu dziwić. Wiadomo także, że określenie "nie wyszedłem zupełnie czysty" nie oznacza przyznania się do podpisania kwitu depozytowego w areszcie przy odbiorze sznurówek, jak teraz zupełnie niepotrzebnie zdarza się mówić historycznemu przywódcy "Solidarności".

Wiedzieliśmy jednak również, że, jak powiedział najbardziej zasłużony z gdańskich opozycjonistów Bogdan Borusewicz, "Wałęsa, który się do mnie zgłosił [w 1978 r.], był człowiekiem uczciwym". Ten człowiek angażował się w działalność opozycji z dobrą wolą, wiedząc, ile ryzykuje i ze świadomością grudniowego dramatu, jaki przeżył. Po Sierpniu i po stanie wojennym stawianie kwestii uczciwości Wałęsy nikomu nie przychodziło do głowy: przemawiały za nim nie słowa, ale to, czego dokonał z milionami Polaków.

Gdy w 1990 r. oponowałem przeciwko jego zamiarowi ubiegania się o prezydenturę, ani przez chwilę nie rozważałem posłużenia się przeciwko Wałęsie argumentem, iż nie wyszedł zupełnie czysty z grudnia 1970 r. Dopiero w 1992 r. użyli go ludzie, którzy dwa lata wcześniej twierdzili, że Wałęsa musi zostać prezydentem, i to tak szybko, jak się tylko da.

Zobowiązania środowiskowe

Historycy mają prawo do badań, także takich, które naruszają tabu. Mają prawo do surowych i niewyważonych sądów. Do występowania jednocześnie w roli badaczy i zagończyków obozu politycznego, z którym się utożsamiają. Czy jednak ich pracę powinien firmować wstępem prezes IPN, nadając tym samym książce status oficjalnego stanowiska tej instytucji? Czy naprawdę pierwszą pracą wydawaną przez IPN o Lechu Wałęsie, i to w jubileuszowym roku przyznania mu Nagrody Nobla, ma być praca wycinkowa, a zarazem pokazująca lidera "Solidarności" właściwie tylko w złym świetle?

Za najważniejsze swe ustalenie autorzy książki uznają, że Lech Wałęsa po grudniu 1970 r. podjął tajną współpracę z SB pod pseudonimem "Bolek", przy czym został wyrejestrowany z kartoteki TW w 1976 r., na skutek swej niechęci do kontynuowania współpracy. Nie podjął jej także w roku 1978, gdy był do niej nakłaniany po przystąpieniu do opozycyjnego Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża.

Cenckiewicz i Gontarczyk nie dysponują oryginalnymi dokumentami, zawierającymi odręczne podpisy, raporty i pokwitowania Wałęsy. Jednak po lekturze prezentowanych przez nich materiałów ostrożny historyk może stwierdzić, iż istnieją poważne poszlaki wskazujące na to, że taka współpraca miała miejsce.

Dla mnie ważną i, niestety, bardzo smutną częścią książki jest opis niszczenia akt dotyczących Lecha Wałęsy w Warszawie w latach 1992-93 i w gdańskiej delegaturze UOP w latach 1993-95. Pokazuje on, jak niektórzy wysocy urzędnicy i funkcjonariusze niepodległego i demokratycznego państwa polskiego traktowali prawo i swe powinności w stosunku do Rzeczypospolitej. Zasługą autorów jest oddanie sprawiedliwości Adamowi Hodyszowi - szefowi gdańskiej delegatury UOP usuniętemu w 1993 r. z polecenia prezydenta Wałęsy - oraz Krzysztofowi Bollinowi - oficerowi UOP, wywodzącemu się ze środowiska Ruchu Młodej Polski i gdańskiego podziemia, którzy udowodnili, że w wolnej Polsce prawo winno stać ponad wszelkimi zobowiązaniami środowiskowymi i lojalnością wobec najbardziej nawet zasłużonych osób.

Presja i luksusy

Autorzy książki w wywiadzie dla "Dziennika" z 19 czerwca br. twierdzą, że uzupełnili jedynie życiorys Wałęsy o mniej chwalebne fragmenty, ale nie umniejszają jego historycznej roli. Lektura książki nie potwierdza tej tezy. Napisali ją ludzie, którzy chcieli wyeksponować upadki Wałęsy, a nie oddać mu sprawiedliwość. Przykładem mogą być rozważania na temat okoliczności zjawienia się Lecha Wałęsy w Stoczni Gdańskiej w dniu, w którym rozpoczął się strajk sierpniowy, a także rozważania dotyczące roli, jaką Wałęsa odegrał w tym strajku. Cenckiewicz i Gontarczyk nie kwestionują otwarcie faktu, że Wałęsa przybył do Stoczni w dobrej wierze, przewodził strajkowi jako autentyczny przywódca robotniczego i narodowego zrywu, ale pozwalają sobie na sugerowanie, że w tych sprawach może pozostawać cień wątpliwości.

Najbardziej jednak dobitnym wyrazem głębokiej niechęci autorów do Wałęsy jest opis zachowania przywódcy "Solidarności" po wprowadzeniu stanu wojennego. Historycy z IPN zwracają uwagę na to, że przebywając w "pałacu w Otwocku" i w "kompleksie hotelowo-rekreacyjnym" w Arłamowie, Wałęsa odpoczywał i w gruncie rzeczy był zadowolony ze swego położenia. Tymczasem rzadko w historii zdarzają się sytuacje, w których od postawy jednego człowieka zależało tak wiele. Lech Wałęsa był przecież poddawany wielkiej presji, by w jakiejś formie udzielić poparcia polityce władz stanu wojennego. Gdyby wdał się wówczas w jakąś grę z władzami, podzieliłby "Solidarność" i zmniejszyłby poparcie dla podziemia. Pamiętam dobrze tamten czas i opinie ludzi cieszących się autorytetem, którzy twierdzili, że epoka "Solidarności" definitywnie się skończyła, trzeba ratować to, co się da jeszcze ocalić z jej dorobku.

Wałęsa wytrzymał presję. Nie zrobił żadnego fałszywego kroku i dlatego po wyjściu z internowania pozostał niekwestionowanym liderem i symbolem "Solidarności".

Ahistoryczni historycy

Autorzy są także stroną sporu o najnowszą historię Polski. Charakteryzując pierwsze miesiące po utworzeniu rządu Tadeusza Mazowieckiego piszą: "Na przełomie lat 1989-1990 zarówno premier, jak i niektórzy członkowie jego gabinetu, publicznie sprzeciwiali się likwidacji symboli komunistycznych, przejęciu przez państwo majątku PZPR, ignorowali fakt niszczenia dokumentów partyjnych i MSW, a nawet akcentowali potrzebę dalszej obecności wojsk sowieckich w Polsce".

Cenckiewicz i Gontarczyk zdają się zapominać, że utworzenie rządu Mazowieckiego dopiero zapoczątkowało proces przejmowania aparatu państwowego przez obóz "Solidarności", a także proces emancypowania się Polski spod wpływu ZSRR. Oburzają się z powodu nieusuwania symboli komunistycznych, dając w przypisach, jako przykład tej postawy rządu, niedopuszczenie do zdemontowania przez KPN i Federację Młodzieży Walczącej pomnika Lenina w Nowej Hucie. Dobrze pamiętam tę sprawę. 22 listopada 1989 r. milicja - rzeczywiście na polecenie rządu - nie dopuściła do zburzenia postumentu z alei Róż. Zaręczam, że rząd nie kierował się w tym przypadku sympatią do wodza przewrotu komunistycznego w Rosji. Następnego dnia rozpoczynała się wizyta Tadeusza Mazowieckiego w ZSRR, która miała otworzyć zupełnie nowy rozdział w stosunkach polsko-radzieckich i zerwać z katyńskim tabu. Oczywiście można sobie wyobrazić jej inaugurację efektownym zburzeniem pomnika Lenina, byłaby to jednak niemądra inauguracja, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w najważniejszych stolicach światowych wciąż traktowano ZSRR jako wielkie i trwałe mocarstwo, a Gorbaczowa uznawano za uprzywilejowanego rozmówcę. Mur berliński wprawdzie runął, ale o zjednoczeniu Niemiec jeszcze nie mówiono, a praska "aksamitna rewolucja" miała dopiero się zdarzyć. Pomnik Lenina usunięto dyskretnie kilkanaście dni po moskiewskiej wizycie premiera Mazowieckiego.

Moim zdaniem Cenckiewicz i Gontarczyk, oceniając postacie i wydarzenia z przeszłości, często wpadają w pułapkę myślenia ahistorycznego. Gorszy jest jednak brak obiektywizmu w opisywaniu tych wydarzeń z najnowszej historii Polski, których interpretacja stanowi akt założycielski obozu IV RP.

Powrót pamfletu

Najlepszym przykładem tej tendencji jest relacja dotycząca odwołania rządu Jana Olszewskiego w dniu 4 czerwca 1992 r. Interpretacja tego wydarzenia jest niemal identyczna z tezami pamfletu "Lewy czerwcowy", autorstwa Jacka Kurskiego i Piotra Semki: upadek rządu Olszewskiego to nic innego, jak konsekwencja spisku agentów zagrożonych lustracją, ulokowanych we władzach państwa i w partiach politycznych.

Nie mam wątpliwości, że wśród polityków byli także tacy, którzy w tamtych dniach kierowali się obawą przed ujawnieniem ich przeszłości. Podobnie, jak byli - w obozie popierającym Jana Olszewskiego - również tacy, którzy odrzucali perspektywę powstania szerokiej koalicji sił wywodzących się z "Solidarności", gdyż uważali, że ujawnienie "teczek" spowoduje kompletną zmianę polskiej sceny politycznej i żadna koalicja ugrupowań wywodzących się z "Solidarności" nie jest potrzebna. Dobrze pamiętam takie opinie z tamtego czasu.

Najważniejsza przyczyna wydarzeń z 4 czerwca 1992 r. znajdowała się jednak gdzie indziej. W zupełności podpisuję się pod opinią wyrażoną przez Antoniego Dudka, historyka przecież zdecydowanie krytycznie oceniającego III RP: "Rząd Olszewskiego upadł, ponieważ był rządem mniejszościowym, a jego premier okazał się niezdolny do poszerzenia wspierającej go koalicji. W istocie jego los został przesądzony już przed przyjęciem przez Sejm uchwały lustracyjnej, a odwołanie było tylko kwestią czasu" ("Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989-2001", Arcana 2002). Rzecz ciekawa: w czerwcu 1992 r. tę opinię podzielał także Jarosław Kaczyński, krytycznie wówczas nastawiony do sposobu prowadzenia polityki przez Jana Olszewskiego. Ich spór przyniósł rozłam w PC i założenie nowej partii przez premiera Olszewskiego. Dzisiaj prezes PiS woli upowszechniać mit o "lewym czerwcowym".

Pytania o szantaż

O tych kwestiach ani słowa na kartach książki Cenckiewicza i Gontarczyka. Stale natomiast przewija się teza: agenturalne powiązania z czasów PRL miały wielki, a być może determinujący wpływ na życie publiczne i polską politykę po przełomie 1989 r.

Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" i niewątpliwy admirator pracy wykonanej przez Cenckiewicza i Gontarczyka napisał: "Losy teczki »Bolka« pokazują, jak poręcznym narzędziem szantażu mogła być wiedza oparta na archiwach SB. Ilu jeszcze ludzi ze strachu przed ujawnieniem niewygodnej prawdy poddawało się naciskom i szukało pomocy u byłych esbeków? Nie wiadomo".

Dla naczelnego "Rzeczpospolitej" jest oczywiste, że Lech Wałęsa był szantażowany i podlegał naciskom. Gdzie na to dowody? Postępowanie Wałęsy - lub ludzi z jego otoczenia - ze zgromadzoną na jego temat dokumentacją wytworzoną przez SB, nie przynosi chwały, ale najtrudniejsze egzaminy, jakim był poddawany jako przywódca ruchu walczącego o wolność Polski zdał wspaniale: jako lider sierpniowego strajku, przywódca legalnej "Solidarności", umiejętnie unikający frontalnej konfrontacji z władzą tak długo, jak się dało, wreszcie jako człowiek, który po 13 grudnia 1981 r. nie dał się złamać. Jako prezydent Lech Wałęsa doprowadził do wycofania z Polski wojsk radzieckich, co jako niekwestionowaną zasługę uznają nawet jego najsurowsi krytycy. Nie przestraszył się widać swej "teczki" znajdującej się rzekomo w Moskwie.

Znaj proporcją, mocium panie

Jeśli Lech Wałęsa postępował tak, nosząc w sumieniu jakąś ranę z przeszłości, tym bardziej zasługuje na szacunek. Polacy w dalszym ciągu uważać go będą za bohatera, odkrywając w nim być może rys tragizmu, którego wcześniej nie dostrzegali. Historycy zaś widzieć w nim będą postać najlepiej uosabiającą polską drogę do wolności w końcowej fazie XX wieku.

Dlatego w ocenach nie tylko Wałęsy, ale całej naszej najnowszej historii, szukać powinniśmy czystego tonu, starając się przede wszystkim zrozumieć, a nie występować w roli surowych sędziów. Na pewno trzeba unikać brązownictwa, ale jeszcze bardziej szkodliwe jest wmawianie Polakom, że ich wielki zryw z 1980 r., zwieńczony odzyskaniem niepodległego i demokratycznego państwa, solidnie zakorzenionego w UE i NATO, w gruncie rzeczy skończył się porażką z winy spisku funkcjonariuszy tajnych służb starego systemu i ich agentów, tworzących "szarą sieć" układów kontrolujących nasze życie.

Owszem, spiski się zdarzają. Niechaj o tych z przeszłości piszą historycy, a aktualne - niech demaskują stróże prawa. Przede wszystkim jednak nie traćmy proporcji. Mamy prawo do dumy z naszej najnowszej historii. Miał rację Jan Paweł II, wypowiadając w polskim Sejmie w czerwcu 1999 r. słowa: "Ale nam się wydarzyło!". Nie warto tej prawdy tracić z oczu.

Aleksander Hall (ur. 1953) jest historykiem, w latach 70. i 80. był działaczem opozycji demokratycznej. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu, w rządzie Tadeusza Mazowieckiego minister ds. współpracy z organizacjami politycznymi i stowarzyszeniami. W III RP m.in. działacz Unii Demokratycznej, Partii Konserwatywnej, Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego i AWS, po porażce w wyborach parlamentarnych 2001 (kandydował z listy PO) wycofał się z bieżącego życia politycznego. Opublikował m.in. biografię Charlesa de Gaulle’a.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2008