W pogoni za Graalem

Marcina Maseckiego „Sztuka fugi” nie tylko oddaje hołd geniuszowi Bacha, lecz także wytycza nowe ścieżki w interpretowaniu klasyki.

28.08.2012

Czyta się kilka minut

Historia tej płyty to gotowy scenariusz na kryminał. Trudno o bardziej wyrazistego bohatera: sympatycznego ekscentryka o nadprzyrodzonych zdolnościach, porzucającego splendor filharmonii na rzecz ciasnych warszawskich knajpek. Jego obsesją stał się nie byle jaki utwór, tylko „Sztuka fugi” Jana Sebastiana Bacha – barokowy traktat, którego autor podpisał się nutami w ostatnim kontrapunkcie utworu. Nagle pięciolinia się urywa – B-A-C-H wyzionął ducha.

Już jest ciekawie, a wyobraźmy sobie jeszcze, że nasz bohater, w pościgu za swą nieuchwytną pasją, przetrząsa biblioteki i podróżuje po świecie. Tygodniami przebywa u Macieja Polaka – wybitnego speca od klawiatur – z którym pracuje nad ulepszeniem swojego instrumentu – elektrycznego pianina, znanego też jako Wurlitzer. W tym miejscu opowieści nie mogę się opędzić od wizji Bonda wizytującego warsztat genialnego Q. Z tego spotkania Masecki wychodzi co prawda z pustymi rękami, ale – jak to już bywa w przypadku głównych bohaterów kryminałów – nie daje za wygraną.


MAŁOLAT WKRACZA DO GRY


Wróćmy do początku. Akcja toczy się kilkanaście lat temu w Warszawie. Pomimo młodego wieku pianista zdaje już sobie sprawę ze swoich nieprzeciętnych umiejętności. Choć odnosi pierwsze sukcesy, wciąż wędruje po ulicach stolicy w poszukiwaniu artystycznej zaczepki.

– W tym czasie, choć dziś wydaje się to szalenie staromodne, chodziłem do księgarń muzycznych i przeglądałem nuty – opowiada „Tygodnikowi” Masecki. – Pamiętam, że w jednej z nich wypatrzyłem ten utwór Bacha. Choć nie prezentuje się go na studiach, wiedziałem, że to jest muzyczny Everest. Pomyślałem sobie wtedy: „No dobra, kurde, zróbmy tę »Sztukę fugi«”! Było we mnie coś z małolata, który chce trochę zaszpanować.

Okazało się jednak, że ambitny artysta nie upora się szybko z nowym obiektem swojej fascynacji. Masecki zdąży wyemigrować i wrócić, wygrać w Międzynarodowym Konkursie Pianistów Jazzowych w Moskwie i obrócić się plecami do świata nachalnej wirtuozerii. Wydawało się, że premiery Bachowskiego dzieła próżno będzie czekać.

– Wszystkiemu winna jest obsesja – tłumaczy Masecki. – Poszukiwałem Świętego Graala, bo tego utworu nie da się potraktować inaczej. Wymaga powolnego procesu, w trakcie którego otwierają się kolejne dna. Wiąże się to oczywiście z czytaniem nut i książek, słuchaniem innych interpretacji – niemalże detektywistyczną pracą.


WURLITZER NIE WYRABIA


Dochodzenie rozpoczyna się – jakżeby inaczej – w Londynie. Właśnie tam nasz bohater uświadamia sobie, że tej misji nie da się ukończyć w pojedynkę.

– Nie wiodło mi się wówczas najlepiej, wpadłem więc na pomysł „cegiełek” – wspomina Masecki. – Napisałem na stronie internetowej, że zbieram kasę na wydanie tego utworu. Zgłosiło się kilkadziesiąt osób, a ja przez następne lata czułem się wobec nich zobowiązany. Plan jest stosunkowo prosty, a z pewnością tani. Masecki ma go zrealizować przy pomocy Wurlitzera. Próby nagrania „Sztuki fugi” na elektrycznym pianinie ciągną się jednak miesiącami. W tym czasie nieustępliwy 25-latek dostaje konsekwentny łomot od swojego perfekcjonizmu. Spotyka się z Maciejem Polakiem, dostaje niezbędne wsparcie od szefa Instytutu Polskiego – Pawła Potoroczyna, niestety, efektów brak.

– Nie podłączałem tego Wurlitzera do prądu, by nie dręczyć sąsiadów – wspomina Masecki. – Fajnie, że uczyłem się tego utworu w ten sposób, bo dzięki temu konstruowałem rzeczywistość dźwiękową w swojej głowie. Chciałem, aby instrument był na tyle precyzyjny, by potrafił oddać bachowski czterogłos. Elektryczne pianino nie służy jednak do takich celów. Na tym dobrze brzmi jakiś Ray Charles, ale gdy zaczynasz tworzyć bardziej precyzyjne tkanki, po prostu nie wyrabia. Dotarło to do mnie dopiero po roku. Próbowałem dalej, ale zarówno z klawikordem, jak i klawesynem kończyło się podobnie.


NADCHODZI OLŚNIENIE


W przypadku „Sztuki fugi” pole interpretacji jest bardzo szerokie. Bach w partyturze nie określa instrumentu, dla którego utwór jest przeznaczony, dynamiki, nie podrzuca wskazówek. Pozostawiony przez niego tekst jest otwarty, więc można z nim zrobić niemal wszystko.

Masecki chce zaznaczyć swoją obecność w brzmieniu. Gdy po kolejnych niepowodzeniach pojawiają się wątpliwości co do przyszłości nagrań, nadchodzi olśnienie.

– Pomysł, by „Sztukę fugi” nagrać na kasetowy dyktafon, wpadł mi do głowy podczas nagrywania pierwszej płyty zespołu Paristetris – wspomina Masecki. – Właśnie wtedy zakochałem się w tej barwie. Uzmysłowiłem sobie, jaka tkwi w niej siła. Oczywiście to nie rozwiązało wszystkich problemów. Od tego momentu grałem ten utwór na wielu fortepianach, rejestrując na wielu różnych dyktafonach. Jak widać, łatwo tu o obsesję. Utwór traktuje o abstrakcyjnych wartościach, o ideałach, więc można ulec zwariowanemu perfekcjonizmowi. Ja też padłem jego ofiarą. Zapowiadana od 2007 r. płyta ze „Sztuką fugi” będzie miała premierę 3 września. Łamiąc audiofilskie konwenanse, Masecki wpuszcza do muzyki poważnej haust świeżego powietrza. Jego decyzja jest jednak obosieczna. Nagrywając fugi na dyktafon, pianista pragnie zbagatelizować rolę samego brzmienia fortepianu i położyć nacisk na wykonanie, na surowe piękno nut. Udaje mu się to tylko częściowo, bo to właśnie małe, analogowe urządzenie staje się nagle głównym przedmiotem zainteresowania dla mediów: „»Sztuka fugi« na dyktafon!”.

Pomimo trudności, jakich nastręcza lawirowanie pomiędzy światem muzyki poważnej a głównym nurtem, Masecki nie zamierza rezygnować z nagrywania i popularyzowania klasyki.

– Granie tej muzyki jest pewnego rodzaju ucieczką od codzienności – tłumaczy. – „Sztuka fugi” nie jest jednorazowym projektem. Od zawsze gram klasykę, to jedna z moich nóg – drugą jest jazz. Niezależnie od tego, co będę nagrywał, pozostanie ona pełnoprawnym członkiem rodziny.


WIARYGODNIE SZCZĘŚLIWE ZAKOŃCZENIE


Wbrew pozorom zmagania na – wyznaczonym przez Bacha – najwyższym szczeblu wykonawczym mają też ludzkie oblicze.

– Cały czas się mylę – przyznaje Masecki. – Tam jest tak dużo nut do zagrania, że nie ma innego wyjścia. W przypadku „Sztuki fugi” trzeba przez godzinę utrzymywać pełną koncentrację, bo jak się wysypiesz, to koniec. Nie masz żadnego punktu zaczepienia i to straszliwie słychać. Również dla tych pomyłek warto wybrać się 6 września na premierowy koncert „Sztuki fugi” na warszawskiej BarCe. Właśnie w tych nieuniknionych błędach – a nie powycieranych dresach czy sławetnych klapkach – dostrzeżemy w Maseckim śmiertelnika, jednego z nas. To ważne, bo bez tego żaden kryminał jeszcze nie wypalił. 


Marcin Masecki „Die Kunst der Fuge Bach/Masecki”, LADO Abc we współpracy z Narodowym Instytutem Audiowizualnym, 2012

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2012