W imię zielonej nędzy

Olszewski opisał supeł idei: albo próbujemy zapewnić dobrobyt każdemu i doprowadzamy do katastrofy ekologicznej, albo wybieramy regres w piękną nędzę, za to "ratujemy świat".

31.03.2009

Czyta się kilka minut

Konsumujemy z rozpędu. Obżeramy się, chociaż nie chcemy jeść. Skąd się wzięła ta choroba pokolenia McDonaldów? Ano stąd, że organizm człowieka zaprogramowano przed tysiącami lat na wyczynowy wysiłek łowów, na ciągły post i krótkie chwile sytości, kiedy to trzeba magazynować w ciele tłuste zapasy.

Dla ewolucji kultury stulecie to równie mały dystans. Żyjemy wciąż w kulturze niedostatku, świętowania zwycięstwa nad nędzą i chomikowania przypadkowych zdobyczy - takie obyczaje, etyki i estetyki rządzą nami w nieprzystającym do nich świecie taniego nadmiaru. Toteż nieuchronnie popadamy w paradoksy i sprzeczności. Człowiek wrażliwy, wychowany we współczesnej zachodniej cywilizacji, doświadcza consumer guilt jak dawniej doświadczał catholic guilt. Bo Bogu już nic do orgazmu - tymczasem jak tu się nie zawstydzić przy trzecim telewizorze i dziesiątej pizzy, gdy w Afryce umierają z głodu dzieci, a planeta nam kona, truta i przegrzewana?

Savonarola tej nowej religii, niejaki M-ski, wygłasza w powieści "Low-tech" Michała Olszewskiego litanie i tyrady przeciwko rozwojowi, postępowi i jego produktom, przeciwko konsumpcji, konsumentom i dobrom konsumpcyjnym. Wraz z grupką wyznawców, spotykających się zazwyczaj w jego antykwariacie, organizuje manifestacje, blokady, akcje w obronie środowiska, a zatem przeciwko cywilizacji, w szczególności zaś przeciwko nowym budowom. Co stawia w dziwnej sytuacji głównego bohatera "Low-techu", architekta pracującego w firmie projektującej te budowy, należącej do "pogodzonego z dobrobytem" Ratnicyna. Bohater zarabia niszcząc środowisko, po pracy zaś kumpluje się z M-skim i pomaga walczyć przeciwko rozbudowie. Ekologizm to jednak przede wszystkim fashion statement: nasz protagonista zmienia ubiór i uczesanie, romansuje z aktywistką - lecz drogi życiowej mu to nie wykręci.

M-ski reprezentuje przeciwny biegun charakteru. Idea organizuje mu całe życie. "Zamiast jednorazowej maszynki używam brzytwy, piorę też rzadziej, niż należy. Często śmierdzi ode mnie potem, bo półka na dezodoranty i perfumy świeci pustką. Jestem mało elegancki i mam plan iść dalej w tym kierunku. Już dawno zatraciliśmy umiar w biciu pokłonów przed Jego Wysokością Ciałem. (...) To po prostu świadomie, konsekwentnie prowadzony projekt wyzbywania się materii". Charakterystyczne, że najwięksi radykałowie z frakcji przeciwnej - postępu i techniki - też prawią dziś o wyzwoleniu od ciała.

Dla dawnych Rosjan było to prostsze, bo wiedzieli: skoro nie ciało, to dusza, to Bóg. Eko-materialiści muszą natomiast wpierw ubóstwić jakoś naturę, unikając zarazem transcendencji na poziomie ducha. Tego rodzaju ekwilibrystyka idei zazwyczaj kończy się upadkiem w nihilizm. Ideał oparty zostaje nie na "czymś", lecz na "niczym" - negacji, niebycie. M-ski jest tego świadomy: nawet największą ascezę traktuje jako półśrodek, kompromis z życiem. Dojść do ekstremum można tu tylko na jeden sposób: wymazując z bytu człowieka in toto.

Olszewski opisał realny supeł idei. Wczesne radykalne odłamy Zielonych można postawić pośród najbardziej reakcyjnych ruchów w dziejach ludzkości, obok luddystów. Projekt nawet najdalszego regresu nie da widocznego rezultatu, skoro jest przeprowadzany w skali jednostek. Natomiast gdyby wdrożyć go na skalę masową, jako prawo powszechne, oznaczałby nieuchronną zagładę naszej cywilizacji, tzn. regres w jakości, długości życia, w wykształceniu, a w konsekwencji - w prawach człowieka, w wolnościach politycznych itp. To przecież postęp wyzwolił nas z ról zadanych przez biologię i tradycję. Wycofanie się do gospodarki przedindustrialnej nieuchronnie spowoduje mocne przesunięcie w kierunku ówczesnego modelu społeczeństwa, rodziny, wychowania, pracy, dystrybucji kapitału itd. Jak to pogodzić z ideałami lewicowymi?

"Świat nie wytrzyma narodzin globalnej klasy średniej. Co robić? - pytamy rozpaczliwie". Właśnie ta fałszywa alternatywa, w którą zapędzają się wszyscy w książce Olszewskiego, rodzi dramaty i frustracje. W takim widzeniu rzeczywistości każdy mój luksus jest czyimś cierpieniem; podobnie niedouczeni marksiści w naszym wzroście gospodarczym widzą zawsze nędzę i stratę kogoś innego. Niemożliwość nieszkodliwego dobrobytu to dogmat - zresztą takie motto z Dostojewskiego dał autor.

Tymczasem żeby się wyrwać z tego błędnego koła, trzeba zaakceptować postęp techniczny i gospodarczy jako coś potencjalnie pozytywnego. Stopniowo powstają technologie nie tylko wydajniejsze, ale i tańsze, czystsze, bezpieczniejsze dla planety i człowieka; skręcają też trendy w makroekonomii. "Zielony przemysł" może się okazać największym biznesem tego wieku - taką strategię dla Stanów Zjednoczonych opisuje np. Thomas L. Friedman. Odłożone w czasie skutki postępu zmniejszają także groźbę przeludnienia: coraz więcej prognoz demograficznych pokazuje stabilizację populacji globalnej, a nawet jej drastyczny spadek jeszcze w XXI w.

Jakie stanowisko zajmuje w tym sporze autor, skoro narrator powieści unika deklaracji? Olszewski też trzyma dystans. Jestem skłonny odczytać "Low-tech" jako chłodną grę ideami świadomie doprowadzonymi do niepraktycznych ekstremów. A właściwie do jednego, bo Ratnicyn jest umiarkowany nawet w swym umiarkowaniu, np. dawkując sobie oczyszczającą z żądz konsumpcji sekluzję w klasztorze. M-ski to figura efektowniejsza, jego poglądom poświęca Olszewski więcej miejsca. Trochę jednak zdradza autora język: najczęściej obrazuje low-tech przez odwrócenie wektora piękna i energii właściwego high-techowi. Wyjątek to scena nasłuchiwania ptaków w lesie.

Recenzenci lubią się brzydko bawić tytułami omawianych książek. Mógł­bym rzec, że "Low-tech" to przykład popularnej wśród polskich autorów low-key literature: skromna objętość, skromniutka fabuła, dwa-trzy naszkicowane charaktery, kamera z ręki, podpatrująca scenki z ulic i salonów, mikrofon wyłapujący język środowiska. W tej prozie odwołującej się do XIX-wiecznych Rosjan szalejących między niebem a piekłem brak ich pasji - jest jeden dobry monolog i jeden dialog żywych postaci. Zamiast mięsa powieściowego dostajemy reportersko-impresyjne opisy Krakowa i życia w otępiającym kapitalizmie, wypisy z wykładów M-skiego i Ratnicyna.

Mógłbym więc tak rzec i byłaby to prawda - ale czy uczciwa wobec książki i autora? Przecież "Low-tech" to bezpośrednia realizacja doktryny M-skiego: im mniej, tym lepiej. Głównemu bohaterowi udaje się rozmyć w tle własnej narracji. Olszewski wyjaśnia ustami M-skiego: "Nie produkuję nic nowego, żyję z tego, co istnieje". W myśl alternatywy Olszewskiego po prostu nie ma prawa mi się to podobać - ja bowiem jestem z mieszczańskiej partii Ratnicyna, pożądam nowości, oryginalności, high-tech, high-literature. Niszczę Ziemię.

Michał Olszewski, Low-tech, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2009